AUTOR: Sehno
TYTUŁ: Vitra
WYTWÓRNIA: Fundacja Kaisera Söze
WYDANE: 5 czerwca 2018
Elektroniczno-jazzowa suita z Komedą w tle to, śmiem twierdzić, najsłabsze tegoroczne wydawnictwo Fundacji Kaisera Söze. Japończycy Sehno mają się jednak nad Wisłą bardzo dobrze, a z Berlina, gdzie duet rezyduje, jest jednak blisko. Stąd trasy tak częste promujące Vitrę.
Vitra to dziesięć kompozycji. Dziesięć utworów przelatujących jeden po drugim. Wybrzmiewających w miły sposób, delikatnych, stonowanych. Ale bez większego wyrazu, pozbawionych emocji. To dość interesujące, bo korespondencja między perkusją, pianinem i elektroniką powinna chwytać i łapać, przynajmniej w teorii. Zwłaszcza że za materiał odpowiadał Michał Kupicz, któremu azjatyccy artyści powierzyli swoją muzykę. To dopieszczenie dźwięków słychać od początku, krystalicznie czysta jakość brzmi jak z białej salki w galerii sztuki. Sterylnie, bezszelestnie. Problemy pojawiają się, gdy odpalamy „Teslatide” i dalej. Ta muzyka nie broni się energią, nie ma nagłych zwrotów akcji, nawet ta improwizacja nie kipi szaleństwem.
Mamy album ogromnnie ugładzony, przemyślany, nagrany jak od linijki, choć muzycy swoje partie grali oddzielnie, w odmiennych pomieszczeniach. Będący swoistą niewiadomą dla Shingo Inao i Masayi Hijikaty, przynajmniej właśnie na poziomie rejestrowania poszczególnych ścieżek.
Każdy kolejny utwór na Vitrze sprawia, że te indeksy powolnie przemijają. Wybrzmiewają, ale równie szybko przemijają, nie pozostawiając w pamięci nic poza mazami, mglistymi wspomnieniami traktującymi o Komedzie. Dla mnie zresztą te ciągłe odniesienia do Komedy w XXI wieku są po prostu nudne. Brak napięcia, brak budowania muzycznej opowieści sprawiają, że Vitra to płyta na jeden-dwa razy. Z momentami, jak chociażby „Ndiayifene” czy „Habermin”. A to jednak za mało, by zachwycać się Sehno.