AUTOR: Alameda 4
TYTUŁ: Czarna woda
WYTWÓRNIA: Instant Classic
WYDANE: 30 maja 2018
Od jakiegoś czasu mieszkam w Łodzi i tylko kilka rzeczy jest pewnych. Najlepsze ciasta i wypieki tylko w Bajkowej, chodniki i ulice są dziadowskie, gorsze niż w podwarszawskim Brwinowie na przykład, a jak Alameda (w dowolnej konfiguracji) będzie chciała zagrać w Mieście Włókniarek, z otwartymi ramionami zostanie przyjęta przez Fabrykę Sztuki. Takiego zamiłowania do wykonawcy dawno nie widziałem.
Alameda, tym razem z numerem 4, w maju wydała Czarną wodę, przez wielu słuchaczy i dziennikarzy ochrzczoną jako płytę roku lub ze ścisłego topu. I tak, Czarna woda to dobry album. I nie, nie jest wybitny. Do projektów spod szyldu przylgnęła łatka wybitny tudzież rewelacyjny. Bydgoska supergrupa faktycznie gra muzykę dobrą i większości przypadków mocną, ale jednocześnie statyczną, miarową. Bo cóż, że Kuba Ziołek czasem pokrzyczy, gdzieniegdzie pojawią się diaboliczne solówki na gitarze elektrycznej (Ziołek i Krzysztof Kaliski), Tomasz Popowski będzie nawalał w bębny z chirurgiczną precyzją, a Mikołaj Zieliński tworzy basowe podwaliny pod te ciężkie (w większości przypadków) melodie.
Czarna woda przypomina mi momentami grę Ed Wood. Agresywne melodie pełne ostrych riffów i chaotycznej, przytłaczająco ciężkiej perkusji sprawdzają się bez zarzutu. Tutaj najlepiej wypada to rozwiązanie w „Czarnej wodzie” i „Hezum”. Co istotne, chodzi o te części utworów już po długich i marillionowych wstępach.
No właśnie te post/prog-rockowe elementy w twórczości czy to Kuby Ziołka jako Stara Rzeka, czy alamedowych tworów to najgorsze cechy projektów. Długie, ciągnące się jakby w nieskończoność, rozbudowywane mozolnie, jak lekcje matematyki w podstawówce. Ja wiem, na koncertach unosi się ten misterny duch, dźwięki hipnotyzują, wprowadzają w trans. Stoi się, słucha z zamkniętymi oczami, medytuje i buja to w przód, to w tył. Płytowo nie do końca tak to działa. Wiadomo, uniesienia zawsze będą, wypieki z ekscytacji też się (być może) pojawią. Ale to nie to samo. Słuchając Czarną wodę, ma się wrażenie, że utwory pęcznieją, stopniowo wypełniając przestrzeń, w której się w danym momencie jest. Rozbudowane intra (czasem po 5 minut) są jak te dziurki w gąbkach, przez które Alameda przemyca promienie świetlne. Ale czy to najlepsze wydawnictwo grup z Alameda Organisation?