AUTOR: Robert Knuth
TYTUŁ: Hurricane Spring 2055
WYTWÓRNIA: Fundacja Kaisera Söze
WYDANE: 20 listopada 2018
W 2055 roku będę miał lat 67, czyli tyle, ile kilka dni temu skończył Robert Knuth. Nie bez powodu przywołuję tę datę, bo wykładowca szczecińskiej Akademii Sztuki wydał płytę nawiązującą do tego roku. Hurricane Spring 2055. Wiosna 2055 zapowiada się szaleńczo, niemal kataklizmem, bo jeśli mniej więcej coś podobnego spotka nas za 36 lat, będziemy zgubieni.
Płyta to trzy utwory. Trzy bardzo różne jakościowo, przy czym Knuth najlepsze serwuje już na samym początku. Dynamiczne, schizofreniczne wręcz „Dance of female ants” z miejsca nie daje złapać oddechu. Ostre, agresywne i szybkie jak mrówki (tytuł utworu idealnie pasuje do treści) melodie poprzez swoje szaleńcze zapętlenie wdzierają się w mózg, raniąc uszy i prostując wszystkie zwoje. Jeśli jedno słowo miałoby określić to, co dzieje się w „Dance of female ants”, byłby to chaos. Niekontrolowany, w pędzie inwencji twórczej.
Dalej na Hurricane Spring 2055 aż tak dobrze nie jest. Co ciekawe, im dłuższe nagrania, tym Knuth, wydaje się, że opada z sił. Na najdłuższym, trwającym ponad trzynaście minut utworze „Lava town” tego nie słychać, ale największa przeciętność, by nie użyć słowa „nuda”, wybija się z środkowego „Only purpur thoughts”. „Lava town” świdruje tnącymi dźwiękami saksofonu tenorowego, a rave’owa rytmika zagęszcza tę i tak lepką atmosferę.
No ale jest „Only purpur thoughts”, moment na płycie najsłabszy. A najsłabszy, bo po prostu niezmiernie statyczny, monotonny i, cóż, wydaje się, że takie unoszące się i opadające melodie wyszłyby spod ręki co bardziej średniego studenta Roberta Knutha. I ciągnie się niecałe dwanaście minut, i dłuży, i dłuży. I nuży.