Są takie płyty, których najlepiej słucha się w domowym zaciszu, najlepiej w nocy, kiedy życie powoli wygasza się. Tajemnicze, mroczne, stylowe… Po prostu klimatyczne. O tym będzie Gdy śmiertelnicy śpią, czyli zawsze sześć albumów o dość nokturnowym charakterze. Na ogół w soboty.
W pierwszej odsłonie sprawdzamy albumy Rebetiko poloniko, Asanisimasa, Waves, Marynistyka suchego lądu, Seeds oraz Ars Moriedni.
AUTOR: Jorgos Skolias & Jarosław Bester
TYTUŁ: Rebetiko poloniko
WYTWÓRNIA: For Tune
WYDANE: 17 czerwca 2019
Polacy w Grecji – na wczasach, ale też i na Erasmusie – to standardowa sytuacja. Grecy w Polsce – już rzadziej. Jorgos Skolias, mimo imienia i nazwiska, jest Polakiem, zresztą bardzo znanym w muzycznej sferze. Urodził się w Zgorzelcu w rodzinie greckich uchodźców politycznych. Tu dorastał, dojrzewał, kształtował się muzycznie, znajdując się cały czas w ognisku kulturowym swoich rodziców i przodków. To zaowocowało, bo Skolias kultywuje grecką tradycję muzyczną. Razem z Jarosławem Besterem (z którym współpracował już przy Books of Angels: Balan) sięgają po rebetiko, grecką muzykę miasta, buntu, trochę slumsów. To przyśpiewy biednych z najniższych klas społecznych. Ale biednych też na własne życzenie. Jorgos Skolias, który dysponuje świetną, brudną i chropowatą barwą głosu, na Reberiko poloniko wybitnie odnajduje wspólny mianownik z akordeonistą Jarosławem Besterem, płyta brzmi żywo, momentami melancholijnie, w innym miejscu niemal ateńsko.
Muzycznie Reberiko poloniko to ukłon w stronę tradycyjnych melodii. Bałkański vibe miesza się z powiewem Morza Śródziemnego. Akordeon Bestera tworzy podkład pod narrację Skoliasa i jego opowieści. Głęboka warstwa melodyczna, różnorodna, kolorowa, bo obok przygnębiającego i powolnego „htes to vradhi stu karipi” występuje żywe, zahaczające o fado „gretziki”, a dynamiczne „o tekedsis” wybrzmiewa echem muzyki klezmerskiej, a „ime prezakias” to również elementy bliskowschodnich aranżacji i ludycznej Grecji.
Mimo swoistej chwytliwości, przez którą rozumiem przyjazność melodii, Reberiko polonik nie spodoba się wszystkim. To jednocześnie ciężka muzyka, ciężka głównie ze względu na archaiczność i samego Skoliasa, którego śpiew jest… no, specyficzny. Tego nie da się ukryć.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Silberman Quartet
TYTUŁ: Asanisimasa
WYTWÓRNIA: Audio Cave
WYDANE: 14 marca 2019
Grupa starych dobrych znajomych w hołdzie Federico Felliniemu i jego dziełu Osiem i pół, a przynajmniej wyrwanej z filmu Asa nisi masie. Kwartet, któremu dowodzi Łukasz Stworzewicz (Silberman właśnie) do współpracy zaprosił Mateusza Gawędę, Jakuba Mielcarka i Dorotę Zaziąbło, czyli muzyków, z którymi Stworzewicz już wcześniej grał i wydawał. Wydany przez Audio Cave album Asanisimasa to zbiór siedmiu niesamowicie plastycznych, utrzymanych w dość niepokojącym duchu utworów. Kompozycje na dwa pianina, niekiedy syntezatory, perkusję i kontrabas żyją własnym, quasi-improwizowanym życiem, bo członkowie kwartetu wychodzą z jazzowej tradycji, standardowego grania w oparciu o klasyczne melodie.
Asanisimasa wybrzmiewa spokojnym tempem, bez uniesień, bez fajerwerków. Stworzewicz wraz z Jakubem Mielcarkiem dbają o sekcję rytmiczną, stoicką i nabuzowaną niepewnością, którą potwierdza minimalistyczny syntezator w otwierającym płytę utworze tytułowym. Mamy też na płycie dużo mainstreamowego grania, słychać to w partiach pianina, czy to w „Tamburello”, czy w „Bez tytułu 2”. Świetnie, bardzo minimalistycznie brzmi „Bez tytułu 1”, najbardziej free improv. kawałek na Asanisimasie. Misterny, mroczny, nerwowy temat wybija się ponad pozostałe kompozycje na płycie. Nie przemawia do mnie „NaS Już Dawno Nie Ma Przy Tym Stole”, bo jest to najpierw bardzo nudny, a następnie komercyjny jazz, który świetnie odnalazłby się w jakimś klubie przy sopockiej plaży, ale warto podkreślić umiejętny rozwój i przejście motywów.
NASZA OCENA: 5
AUTOR: Trio_io
TYTUŁ: Waves
WYTWÓRNIA: Bôłt Records
WYDANE: 15 marca 2019
Muzyka nocy, muzyka kontemplacji, muzyka skupienia. Łukasz Marciniak, który zabłysnął za sprawą albumów Makemake (From the earth to the moon w Złych literach i Something Between w Zoharum), a ostatnio i tria Brzoska/Marciniak/Markiewicz (dwie płyty: Brodzenie i Wpław w Fundacja Kaisera Söze), w nowym projekcie Trio_io. Oprócz gitarzysty Zofia Ilnicka na flecie i Jakub Wasik, który improwizuje na skrzypcach. Zresztą cała trójka stawia na szeroką i wolną improwizację, która po prostu otwiera zmysły. Waves przypomina mi kocioł, w którym muzycy wymieszali przeróżne gatunki. „Shoal” pachnie Izraelem, „EL” to organiczny ambient, który wiąże słuchacza z przyrodą, a dla kontrastu warto przywołać improwizowane i chaotyczne „Wings”. Na Waves Trio_io pokazuje naprawdę dużo i nawet jeśli początkowo może wydawać się, że ta płyta to taka niezobowiązująca dźwiękowa fraszka, to są to tylko pozory. Jedna z ładniejszych okołojazzowych płyt tego roku.
NASZA OCEN: 7
AUTOR: wędrowcy~tułacze~zbiegi
TYTUŁ: Marynistyka suchego lądu
WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 5 sierpnia 2019
Bardzo zróżnicowana, a przy tym/przez to nierówna płyta. wędrowcy~tułacze~zbiegi, czyli projekt Sarsa z Furii i Massemord, którego wspomogli muzycy Moanaa czy Medico Peste. Teoretycznie mieliśmy na Marynistyce suchego lądu otrzymać post black metal, a słyszymy raczej noise w zimnofalowej otoczce oraz industrial w mocno bliskowschodniej stylistyce. Ten orientalny akcent wędrowcy~tułacze~zbiegi zawdzięczają partiom trąbki Ściery. W niektórych nagraniach, jak w „…” czy „”, motyw black metalu jest dużo czytelniejszy. Zwolnione tempo, atmosfera przygnębienia i niski wokal za pogłosem zostają w pamięci. Świetnie wypadają „Czarnożyły”, kojarzące mi się z Vår i ich nieśmiertelnym albumem No One Dances Quite Like My Brothers. A wędrowcy~tułacze~zbiegi? Sars przywdziewa na Marynistyce suchego lądu szaty kaznodziei i ludowego barda z lasu. Album ewidentnie nagrany, by znaleźć się w pierwszej odsłonie Gdy śmiertelnicy śpią.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Bastarda
TYTUŁ: Ars Moriendi
WYTWÓRNIA: Lado ABC
WYDANE: 30 marca 2019
Tekst o Ars Moriendi powinien pojawić się w okolicach Wielkiego Piątku lub Zaduszek, bo skoro czekaliśmy (lub, jak w tym przypadku: czekałem) tyle czasu od premiery, to mogło przeleżeć jeszcze trochę. W kategorii „reaktywacja muzyki dawnej” łamane na „muzyka quasi-liturgiczna” łamane na „muzyka generująca skupienie” Bastarda pewnie mają sobie równych, ale trio gra po prostu pięknie.
Piękno to słowo, które idealnie opisuje twórczość Pawła Szamburskiego (klarnet), Tomasza Pokrzywińskiego (wiolonczela) i Michała Górczyńskiego (klarnet kontrabasowy). Trans, śmierć, melancholia, groza, przemijanie, w końcu i pierwiastek miłości. Bastarda na Ars Moriendi, płycie, na której sięgają po stare kompozycje poświęcone śmierci i rytuałom z nią związanym. Bastarda sięgnęli po dzieła wybitnych dawnych kompozytorów, z Guillaume Dufayem na czele i Cristóbalem de Moralesem, Josquinem des Présem oraz Costanzo Festą w dalszej części. A jaka to muzyka? Nokturnowa, bez dwóch zdań. Zaduszna, kontemplacyjna, wypełniona sentymentalizmem i metafizyką. Idealnym przykładem misterności nagrań niech będzie „Parce mihi Domine”, momentami graniczące z ciszą, chwilami atakujące nagłym zwrotem akcji i hałasem klarnetu kontrabasowego współgrającego z agresywnym, nieokiełznanym brzmieniem klarnetu Szamburskiego. Zresztą Paweł Szamburski i na płycie numer jeden, i na płycie numer dwa Bastarda potwierdza swoją artystyczną klasę. „Libera me Domine de morte aeterna” ocieka liryzmem, ten utwór może brzmieć i brzmieć i nie chce się go wyłączyć. Smętny, na swój sposób rozkwitający niczym życie po śmierci. Tak jak i cały album, spokojny, melancholijny, wzmagający zadumę.
NASZA OCENA: 8
AUTOR: Ryszard Lubieniecki
TYTUŁ: Seeds
WYTWÓRNIA: Nasze Nagrania
WYDANE: 10 lipca 2019
Odkąd w 2017 roku zorganizowałem – w ramach festiwalu Blask | Brzask w Łodzi – koncert Mikołaja Laskowskiego, Rafała Łuca i Macieja Frąckiewicza, który kuratorowała świetna Marta Śniady, moje podejście do akordeonu znacznie się zmieniło. Rany, ależ to było rewelacyjne. Ryszard Lubieniecki, artysta bardzo, bardzo mocno związany z łódzką sceną improwizowaną, wydał kilka ładnych dni temu album Seeds. Ziarna. I faktycznie płyta stanowi takie ziarenka muzyki awangardowej, bo akordeonista sięga po najróżniejsze gatunki i formy. Recepta jest prosta – instrument w wersji preparowanej, głowa pełna pomysłów i improwizacja. Lubieniecki dwoi się i troi, by na Seeds zawrzeć jak najwięcej rozwiązań. I to mu się udaje, bo otwierające płytę „Metaphysical Graffiti” to czyste free improv w bardzo minimalistycznej odsłonie. Pojedyncze dźwięki to pojawiają się, to mijają, palce wędrują po klawiszach, tupiąc, stukając, a druga ręka rozciąga harmonię, tworząc proste i lekko wydłużone melodie. Dużą, kluczową rolę odgrywa też tutaj cisza wypełniająca poszczególne partie. W końcówce akordeonista pokusił się nawet o noise, który ciekawie przechodzi (w „Magma2”) w niepokojącą polifonię, tworzącą – w końcu – długi, mroczny i powolny dron. Tytułowe „Seeds” to hybryda rozpoczynająca się długim piskiem przechodzącym w dron i rwane tony, by – w końcu – ten najdłuższy na płycie utwór przez większość swego czasu błyszczał akordeonową improwizacją. Mieszane uczucia mam co do „Ryszard(D)zik(i)”, boli mnie ta elektronika, bardzo archaiczna, standardowa. Wszystko brzmi… prosto i schematycznie, jakby w akademickim ujęciu. I poza tym numerem Ryszardowi Lubienieckiemu nie można tak naprawdę nic zarzucić. Solidny materiał.