Stonerror powinni otrzymać zakaz klubowy, bo istnieje teoria, że to własnie ich stoner, a nie efekt cieplarniany, jest czynnikiem zmieniającym klimat. Piszemy o Widow in Black.
AUTOR: Stonerror
TYTUŁ: Widow in Black
WYTWÓRNIA: My Shit in Your Coffee
WYDANE: 22 maja 2019
Przyszły upały, nastał skwar. Asfalt się topi, chodniki parują, pozostałe, jeszcze niewycięte w miastach drzewa starają się rzucać cień, który jakkolwiek uchroni nas przed słońcem. Wisła wysycha, a w sierpniu w miastach zabraknie wody. W tych warunkach Stonerror powinni otrzymać zakaz klubowy, bo istnieje teoria, że to własnie ich stoner, a nie efekt cieplarniany, jest czynnikiem zmieniającym klimat.
>>CZYNNIKI PIERWSZE: Stonerror – Widow in Black
Tak, ciężka to płyta. Ostra to płyta. Mocna to płyta i duszna jednocześnie. Energiczna i ciężka jak stare nagrania Kyuss. Przebojowa jak debiut (Queens of the Stone Age) i kolejne dwie płyty Queens of the Stone Age (Rated R i Songs for the Deaf), zresztą krakowianie utworem „Kings of the Stone Age” robią ukłon w stronę młodego Josha Homme, jeszcze z czasów, kiedy ten był w formie i nie zjadał – w popowy sposób – swojego lowdesertpunkowego ogona. A skoro o low desert punku mowa, to i odwołania do Branta Bjorka będą na miejscu. Ależ się Widow in Black zaczyna! Stonerror już na starcie wyjmują wszystkie działa i z pełną pustynną agresją rodem z Mad Maxa atakują słuchaczy. Ostre riffy, bas jak u Nicka Oliveri, świetna fuzja ciężaru Kyuss z przebojowością i nerwowością Mondo Generator. „Ships on Fire”, zresztą jak i większość kawałków Stonerror, mają też tę szalenie ważną cechę, którą QOTSA podbijała świat – melodyjność i chwytliwość. Bo Homme umie pisać piosenki, zarówno te czysto stonerowe, jak i popowe o rockowym zabarwieniu (patrz: ostatnie kompozycje Queens of the Stone Age). Stoneerror na swojej najnowszej płycie przemierzają upalne szlaki kalifornijskich pustyń, w których Palm Deser jawi się jako Ziemia Obiecana.
Kolebka stoner rocka, ojczyzna piaszczystych riffów, ciężkich bębnów i melodii, od których uszy dymią. Palm Desert, tam wszystko się narodziło, krakowianie dźwiękowo znają jak własne kieszenie. Widow in Black już tytułem nawiązuje do Kyuss z czasów Wretch (1991) i utworu „Black Widow”. Surowe, miarowe „Widow in Black”, „Tumbleweed” i „Domesday Call” podkreślają klasę producencką Macieja Cieślaka, choć ten ostatni ewoluuje w końcówce w kawałek, który mógłby się znaleźć na płytach Fu Manchu.
Mamy zatem masę świetnych inspiracji, ale i sama stylistyka pozostaje nieśmiertelna. Mocny, psychodeliczny rock w oparach jointów i asfaltu. Kaktusy rosną przy drodze, żar leje się z nieba, Stonerror hipnotyzują swoją muzyką w najlepsze. Słuchając Widow in Black aż chce się sięgnąć po te stare, leciwe, ale cały czas rewelacyjne płyty jak R, Queens of the Stone Age, Wretch, Welcome to Sky Valley, …And the Circus Leaves Town, The Action is Go czy Cocaine Rodeo, nie zapominając o A Drug Problem That Never Existed.