Z Rapoonem i Zoharum cofamy się o piętnaście lat, przypominając sobie, co Robin Storey robił w 2002 roku. Recenzja reedycji Rhiz.


AUTOR: Rapoon
TYTUŁ: Rhiz
WYTWÓRNIA: Zoharum, Klanggalerie
WYDANE: 27 kwietnia 2017 / 13 października 2002


Sytuacja zbliżona do tej z My Life as a Ghost oraz – także, ale w innym znaczeniu – The Kirghiz Light (NASZA RECENZJA) Vernal Crossing. Zacznijmy od dwóch ostatnich płyt, bo to tutaj jest klucz sytuacyjny. Oba tytuły to wznowienia, MLaaG w sumie też, ale oba ukazały się już jakiś czas temu i oba stanowią reedycyjną działalność Zoharum w kwestii odświeżania nagrań Robina Storeya. Z My Life as a Ghost (NASZA RECENZJA) jest o tyle prosta sprawa, że jest to album rave’owo-taneczny, ukazujący Rapoona w innym świetle niż tym, do którego nas przyzwyczaił, przynajmniej w ostatnim, kilkuletnim okresie jego twórczości.

Bo nagrania z początku lat dwutysięcznych to w muzyce Storeya zainteresowanie rave’em i acid house’em. To brytyjski clubbing pełen narkotycznego transu, zapętlenia, masa pogłosu jak w najlepszych klubach rodem z Trainspotting, to taneczny bit przy jednoczesnych zabawach z samplami wokalnymi, które mieszkaniec Newcastle już wtedy szykował w dość ambientowym wydaniu.

Jasne, to nie jest rave w stylu starego Primal Scream, to też nie jest na tyle energiczna muzyka, żeby była grana w, na przykład, Fabriku. Robin Storey tworzył melodie pełne industrialnego mroku, ale przy jednoczesnym okołotanecznym temperamencie. „Gupta Highway”, progresywne i dość fabryczne w swoim wydźwięku, z jednej strony zachęca do tańca (rytm), z drugiej zaś sugeruje, że ten taniec będzie raczej „stojanowem”, z nieznacznymi podrygami ciała. Co ważne, Rapoon na repetycjach zbudował cały swój album.

Rhiz to nic innego, jak zapętlone motywy z lekkimi urozmaiceniami. W „Hunters And Pardesi” będzie to wokalne zawodzenie na początku nagrania, przerywanie odgłosami gongu i wyciągniętymi syntezatorami. W „Future Sajna” może to być nacisk na klawisze rodem z katedry i parzące wręcz synthy udbijające się gdzieś w tle od poszatkowanej rytmiki. W „LagaKe Swan” Brytyjczyk postawił na chóralne śpiewy i spokojne, stonowane brzmienie pianina. Wszystko to jawi się ciekawie, ale nie do końca tak porywająco, jak chyba byśmy chcieli. Rapoonowi zdarzały się lepsze i dużo lepsze płyty. Nawet jeśli zdecydujemy się na segregację: „salon ambientu – hangarowy klub”, z łatwością można dojść do takich konkluzji.

NASZA OCENA (K L I K)

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: