Rapoon wydał już chyba z 90 albumów, a duża w tym zasługa Zoharum. Tym razem wracamy do utworów sprzed ponad 20 lat, by przypomnieć sobie, jak Robin Storey brzmiał w 1995 roku. Jest też bonus, czyli materiał stosunkowo świeży, a na pewno nigdy wcześniej niewydany.


AUTOR: Rapoon
TYTUŁ: The Kirghiz Light / Our Calling Light
WYTWÓRNIA: Staalplaat, Zoharum
WYDANE: 1995 / 20 maja 2016


Oczko. The Kirghiz Light ma już dwadzieścia jeden lat. Wydany w 1995 roku dwupłytowy materiał został wznowiony przez Zoharum. To kolejna odświeżająca stare albumy Rapoona inicjatywa gdańskiej oficyny, która stara się trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o edukację młodszych słuchaczy i przypominanie stylowego ambientu Brytyjczyka.

I cofamy się do czasów, gdy Storey w stopniu innym niż obecnie eksploatował czeluści transowej, pełnej psychodelicznych powtórzeń mistycznej elektroniki i czerpał z afrykańskich motywów. Szamańskie bębny,etno-duch unoszący się nad połami sampli, loopów i repetycji, burza rozwiązań i wątków. The Kirghiz Light to album z jednej strony mocno zróżnicowany, z drugiej natomiast podejmujący tę samą tematykę – ulotność dźwięków i melodii. Rapoon swoje nagrania, na obu płytach, co trzeba zaznaczyć (bo płyty są dwie), buduje na standardowych dla niego motywach powtórzeń. To trochę taki easy-listening, gdyby podejść do Storeya niewnikliwie. Bo te nagrania tak naprawdę są i miłe dla ucha, i trochę odprężające, bardzo także umilające czas. Ambient. Ale kij ma drugi koniec, bo w melodiach Brytyjczyka czai się swoisty trans, kocimiętka na uszy i zmysły słuchaczy. Materiał lekki, ale jednocześnie wymagający skupienia. Uwagi. I chęci słuchania.

Bo to słuchanie to karkołomne zadanie, zwłaszcza gdy otrzymujemy dwa krążki, dużo muzyki, czasem za dużo tych utworów. To minus i płyt-składanek, i podwójnych, czasem też potrójnych wydań. The Kirghiz Light to dwa cedeki plus dodatek pod postacią Our Calling Light, czyli pierwotnymi wersjami nagrań z The Kirghiz Light, ale mocno pozmienianymi, tak mocno, że brzmiącymi jak nowe kompozycje. Zupełnie nowe, pozbawione tego plemiennego wydźwięku, skupione na nieco sakralnym obliczu ambientu, utrzymane w bardzo onirycznym klimacie. Rapoon odciął się tym samym od oryginalnych aranży, podkreślając jednocześnie swoje nowe (no, nowe na pewno w porównaniu do reedycji) podejście do tworzonych dźwięków. Syntezatory ciągną się w najlepsze, tworząc długie i delikatne partie; w większości nagrań słychać damskie wokalizy Vicki Bain i, jak w przypadku „Cymbalene”, cymbały, które podkreślają senną atmosferę.

Co ciekawe, The Kirghiz Light, mimo swoich dwudziestu już lat na karku, to materiał ponadczasowy. Robin Storey brzmi bardzo aktualnie, jakby nic się w ambiencie przez ten okres nie zmieniło. Wiadomo, ciężko rzeźbić w marcepanie, leci się na tych samych patentach głównie, ale gdy porówna się Rapoona sprzed lat i teraz, czuć różnicę. Reedycja tribalami stoi. Anglik mocno w latach dziewięćdziesiątych eksploatował etniczną rytmikę, choć robił to z gracją, bez przegięcia, dozując ją optymalnie wręcz. Może momentami jest trochę zbyt sennie, może new age’owa modła poszczególnych utworów przybliża obecność Piaskowego Dziadka, ale taka to muzyka. Mówi się, że album pochodzi z czasów najlepszych dla Storeya. Czy ja wiem? Rapoon to raczej artysta długodystansowy i solidny, niesilący się na fajerwerki, bez zbędnych ulepszaczy, stonowany. Po prostu pewny. The Kirghiz light było i jest pewne, nawet z oczkiem na karku. Spora porcja historii muzyki elektronicznej.

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: