mona polaski to ukłon w stronę polskiego pisarstwa i śpiewu, a Folklor to jedna z ładniejszych tegorocznych płyt.
AUTOR: mona polaski
TYTUŁ: Folklor
WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 19 marca 2019
Piękny flashback, upojne wspomnienia okresu 2005-2010, kiedy na polskiej scenie zaczęły się pojawiać (a potem wydawać) takie zespoły jak Muchy, Kiev Office, Rotofobia, New York Crasnals, California Stories Uncovered, The Black Tapes, L.Stadt, Plug&Play, Iowa Super Soccer, SuperXiu, 3Moonboys, Let The Boy Decide, Reverox, The Spouds, Renton, Farel Gott, Andy, Organizm, Kolorofon Hatifnats, Polpo Motel, a nawet Kumka Olik(!) i Out of Tune(!). I Bruno Schulz.
Wymieniać można by było długo i jeszcze trochę, i nawet jeśli ten rodzimy indie rock / post-punk nie zawsze był najlepszy, sentyment do tamtych dni pozostał. Do jeszcze na dziko organizowanego Off Festivalu, do różnorodnego, z dobrymi headlinerami, jeszcze (kolejny raz) stosunkowo quasi-niszowego Open’er Festivalu. Nawet do Pepsi Veny, mimo że był to strzał jak kapiszon w Łodzi. Ale te zespoły rozwijały się, wiele umarło śmiercią naturalną, nie przetrwawszy próby czasu. Wielu się znudziło bicie głową w ścianę, kilka stwierdziło, że ich gra była nie tyle fajna co komiczna i lepiej pociąć struny i zrobić z nich sznury do wieszania prania.
>> ABCD…: Karol Stolarek (mona polaski)
Nurtuje wymienienie w tym gronie – po kropce, od wielkiej litery – Bruno Schulz? Prosta sprawa, w ubiegłym roku łódzka formacja postanowiła zakończyć działalność, zorganizowała zresztą z tej okazji trasę, żegnając się z fanami. A że tych przez lata zrobiło się sporo, nie ma co podważać. Wystarczy przypomnieć sobie hype, jaki panował na Bruno Schulz za sprawą debiutanckiego Ekspresje, depresje, euforie z 2007 roku czy Europy wschodniej wydanej dwa lata później. Pamiętacie „Pana Davida Lyncha” z trójkowych audycji? Jak redaktor Stelmach w Offensywie puszczał i puszczał, zachwycając się raz za razem? To była sprawka Bruno Schulz, odległa, bo dekadę temu, ale jednak. Ale zespół w końcu – słusznie, nie oszukujmy się – stwierdził, że dalej tej formuły nie ma sensu ciągnąć. Bo Nowy lepszy człowiek, Wyspa czy nawet Imperium pokazywały, że zespołowi, poza kilkoma wyjątkami, zeszło powietrze. Dość przypomnieć, że Nowy lepszy człowiek znalazł się w naszym pięknym, już legendarnym zestawieniu polskich Szrotów, czyli płyt, które należy połamać.
>> PARSZYWA DWUNASTKA: Karol Stolarek (mona polaski)
Życie nie lubi próżni, a muzycy chcą grać. Karol Stolarek dość szybko zawiązał w miejsce BS nową formację. Do współpracy zaprosił basistę swojego byłego zespołu, Wita Zarębskiego, a żeby było śmieszniej, w sesjach nagraniowych monę polaski wspomogli jeszcze Wiktor Czapla, też z Bruno Schulza, Łukasz Klaus (Cool Kids Of Death, N.O.T) i Wojciech Dzięcioł (z łódzkiej ASP). Produkcją materiału zajął się też dobry znajomy z CKOD, Kamil Łazikowski, więc tak naprawdę wszystko zostało w rodzinie. Zatem… skoro jest niemal tak samo, to dlaczego jest inaczej?
Stolarek i Zarębski postawili na piosenkową formę. mona polaski to ukłon w stronę polskiego pisarstwa i śpiewu. To (w większości) lekkie indierockowe i indiepopowe kompozycje. Chwytliwe, zapadające w pamięć, wwiercające się w mózg melodie i podnoszące serca refreny. Niemal hymny dorosłych kierujących swoje wspomnienia w stronę dziecięctwa i czasów młodzieńczych. Po prostu indie-przeboje. Stolarek i Zarębski pod szyldem mony polaski mają smykałkę do pisania dobrych kawałków. Już otwierające płytę „Bermudy” napędzane prostym rytmem i współpracującą z perkusją basówką zapowiadają, że dalej na Folklorze będzie dobrze.
I rzeczywiście jest, bo klawisze w „Bermudach” i uduchowiony wokal Karola Stolarka brzmią świetnie. Następujące chwilę później „Nad życie” to jeden z lepszych powerrockowych utworów nagranych w ostatnim czasie. Nerwowe syntezatory, szybka perka, niski śpiew w zwrotkach i prawdziwy hit w refrenie, gdy Stolarek śpiewa „Wiosna, lato, jesień, zima. Na końcu mogiła, więc kochaj mnie na życie, kochaj mnie na zabój lalalalalalala”. Kosmiczne synthy, pulsująca gitara, żal tylko, że mona polaski nie wydali tego kawałka późną wiosną, bo wakacyjny vibe aż bije po oczach wyobraźni. Noiserockowy „Huragan” ze świetnymi klawiszami nagranymi na starą modłę urzeka, gdy klasyczny indierockowy śpiew budzi skojarzenia z debiutanckimi piosenkami Much.
Kilka miesięcy słuchania „Robinsona Crusoe” utwierdza mnie w przekonaniu, że to mój drugi ulubiony polski kawałek z tego roku. Rozpoczyna się przestronnie, niemal stadionowo. Gdyby ŁKS potrzebował zespołu, który zainauguruje mu kulturalnie początek Ekstraklasy po latach posuchy, na łódzkim stadionie-amfiteatrze (ze względu na tylko jedną trybunę) powinni wystąpić mona polaski z tym utworem. Editorsowy klimat, lekko patetyczny, z rozedrganą gitarą i błyszczącymi klawiszami masywnie buduje atmosferę przed kolejnym refrenem, indierockowym hymnem.
Oddech zespół i słuchacze łapią w „Niech zabawa trwa” i jest to zgrabne łączenie starego brzmienia Bruno Schulz z tym z ostatnich płyt. Trochę post-punkowo, trochę nowo(zimno)falowo. Zresztą tych romantycznych odniesień na Folklorze jest dużo. Przede wszystko (i głównie) ze względu na klawisze. Mienią się one wszystkimi tymi barwami „neo romantic”, jak w „Nurcie”, który zapoczątkowuje cięższe, powolniejsze i właśnie zimnofalowe zakończenie płyty. No i jak Folklor rozpoczyna się z przytupem, energicznie, ze świetnymi gitarowymi partiami, żywymi i mocnymi refrenami i taki stan trwa przez pięć pierwszych kawałków (z wyłączeniem „Niech zabawa trwa”), tak cztery („Niech…”, „Nurt”, „Szkoda jazzmanów” i „Bar Anna”, z wyłączeniem „Roję sobie”, które znowu atakuje słuchaczy stadionowym vibe’em, masywnymi synthami, pełną patosu perkusją. Editors? Trochę Interpol? Może White Lies? – pamiętacie jeszcze tych smutasów z Ealing?) zwalniają tempo, spuszczają powietrze z Folkloru.
Ale to dobra płyta. Pełna reminiscencji lat w muzyce polskiej niezależnej minionych. Ukłon w stronę młodzieńczych fantazji, dobrych (ok, w większości średnich) płyt rodzimych indiekapel. Ale Folklorem mona polaski mi zaimponowali, sprawili, że zakręciła się ta utarta już łezka w oku. Tych nagrań słucha się naprawdę przyjemnie, z uśmiechem na twarzy, z błyskiem przeszłości, z chmurą wspomnień w głowie.