AUTOR: Makemake
WYTWÓRNIA: Złe Litery
WYDANE: 21 kwietnia 2016
INFORMACJE O ALBUMIE
Niby dwóch muzyków, z doskoku gościnnie też trzeci. Niby prostota, tak jak prosta jest nazwa tego projektu, ot Makemake. Proste i zabawne. Ale pod tym zdublowanym słowem, które nawiązuje do jednej z planet, skrywa się naprawdę ciekawy i pomysłowy debiut. Niby jazz, niby muzyka poszukująca, eksperymentalna w jakimś stopniu, oparta zaledwie na perkusji, gitarze i przeszkadzajkach, dwukrotnie także na brzmieniu gitary basowej. Ale jednocześnie bardzo dużo emocji i nadmiar muzycznych wrażeń.
Naprawdę mocny debiut. I to debiut w prawdziwym znaczeniu tego słowa, bo kto wcześniej słyszał o Makemake? Zespół ze Śląska, raczej niekojarzony z impro-salonami w kraju, zaczyna z wysokiego C, bez kompleksów komponując melodie zawiłe i wciągające, wykorzystując jednocześnie bardzo proste środki. W otwierającym From the earth to the moon „Dirty talk” Rafał Blacha i Łukasz Marciniak urzekają już odgłosami dzwoneczków, delikatnie przemykającymi między przesterowanym brzmieniem gitary, wywołując kakofoniczny wręcz efekt. „Birth of the tree” oscyluje na granicy jawy i snu, również za sprawą subtelnych perkusjonaliów i odpowiednio przerobionej gitarowej melodii przypominające plumkanie wysokich klawiszy pianina. Slide’y Rafała Blachy rozluźniają i tak oniryczną atmosferę, podczas gdy w „Fog over Antwerp” już tytuł wymownie wskazuje, z jaką materią Makemake się tutaj mierzą. Jest chaotycznie, niemal niemuzycznie, kompozycję oparli na mrocznych odgłosach, ba, pojedynczych dźwiękach, raz za razem wybrzmiewających z instrumentów. To rwanie strun na gitarze, przeszkadzajki i misternie czająca się perkusja w tle udowadniają, że improwizacja małymi kosztami może wywoływać ciarki na ciele. Tak jest, na przykład, gdy obaj muzycy zagęszczają atmosferę na wysokości 6:50.
Nie przemawia do mnie chwila wytchnienia, czyli trzeci na liście „Galactic birds”. Chamberowa aura z lekko rozstrojoną gitarą i nagraniami terenowymi z życia ptaków i zapętlonym motywem wypadają zbyt radośnie, jak na wcześniejsze dwa nagrania. Wbijające zgrzyty i szumy, ożywiające utwór, to jednak trochę mało. Najsłabszy moment From the earth to the moon, po którym na szczęście muzycy wracają do impro retoryki. Dwie następne kompozycje, gdzie sample mieszają się z przesterami, a perkusja czai się w ukryciu, raczej pełniąc akompaniament dla szaleństw Blachy (jak w utworze tytułowym, tak zdominowanym przez gitarę i drone’owe szumy), to dobre kawałki, ale jednocześnie przystawki przed zamykającym kasetę „Black holes”. W ten zaledwie dwuminutowy utwór Makemake włożyli najwięcej muzycznej złości i energii, przygotowując prawdziwy improwizowany, oparty na noisie sztos. Nerwowe perkusjonalia, sprzęgająca gitara, czysty hałas i free impro. Szkoda tylko, że tak krótko, bo gdyby Makemake dograliby więcej i dłużej, byłaby taka mikroodpowiedź na Melt. A że jest, jak jest, mamy fajną i zachęcającą kasetę zespołu, który dzięki Złym Literom ma szansę zagościć w świadomości fanów jazzowej improwizacji.