AUTOR: Remek Hanaj
TYTUŁ: Wysiadywanie góry
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 3 sierpnia 2018
Bezwzględnie najlepsza spośród wszystkich tych płyt. Wisienka na torcie, krem ponad kremami, kropka nad i, Headliner wieczoru. Remek Mazur-Hanaj po świetnym i dobrze przyjętym albumie Nagrania terenowe snów wraca z solową twórczością. Jego wcześniejsze wydawnictwo, wspomniane Nagrania…, Remek Hanaj, jak opowiadał mi w rozmowie dla Noisey, wyśnił sobie. Te dźwięki, pokręcone, pocięte, zagmatwane i przyspieszone do granic możliwości, pojawiły się w jego wyobraźni w nocy. Tak, Nagrania terenowe snów były płytą wybitnie świetną, sam do niej wracałem wielokrotnie, a pisanie o niej sprawiało mi ogromną frajdę. A jak jest z Wysiadywaniem góry?
Znowu dostajemy zabawny i nurtujący tytuł. Remek Hanaj lubi kręcić słuchaczami i tak jak robił to na Nagraniach, tak i na Wysiadywaniu mąci, kręci, bawi się i kombinuje. A wykombinował płytę mocno tematyczną. Pierwszy solowy album poświęcony był melodiom ludowym zaprezentowanym w nieoczywisty sposób. Tu coś pociął, tam dokleił, przyspieszył lub spowolnił, spreparował, dodał nagrania terenowe zarejestrowane w swoim domu w podwarszawskim (i podgrodziskim) Milanówku. Teraz Hanaj ponownie sięgnął po sample, próbki dźwięków zarejestrowanych w ciągu wielu lat swoich muzycznych i dziennikarskich podróży. Do tego dochodzi fałszująco-psychodeliczna melodia wygrywana przez członka Księżyca na lirze korbowej, elektroniczne smaczki Tadeusza Sudnika, misy tybetańskie i dzwoneczki (w trzech utworach).
I głos.
Głos w większości przypadków jest na tej płycie kluczem. Mapą wskazującą drogę do poznania muzycznych zainteresowań Hanaja. A że tymi są śpiewy ludowe i muzyka ludowa w ogóle, wiadomo od dawna. Na Wysiadywaniu góry śpiew pojawia się pięć razy. Raz będą to chóralne zaśpiewy, jak w „Elegii ormiańskiej”, gdzie głos niesie słuchaczy w rejony odległe, rozmyte i spokojne, a niemal sakralna muzyka tylko stan rozmarzenia podtrzymuje. Raz będą to wspólne zaśpiewy pełne smutku i żalu, jak w „Lamencie”, gdzie podkładu muzycznego-instrumentalnego jest jak na lekarstwo. Coś się przebija, ale to pogłos i… głos robią tutaj nastrój.
Nie wiem, czy te partie w „Pieśni dziennej” zostały poddane obróbce, ale jeśli nie, to ten wokal jest niesamowity. Mocny, chaotyczny z jednej strony, z drugiej uporządkowany i z sensem. Te pieśni prowadzą narrację całej płyty, choć i warstwa melodyczna, czysto dźwiękowa jest tutaj ważna. Gdy w „Dreptaku” Hanaj szaleje na swojej lirze korbowej, zewsząd atakują nas kakofoniczne, psychodeliczne dźwięki instrumentu. To chaos w prostej postaci, melodia zapętlona, agresywna i męcząca uszy, a przy tym niesamowicie przyciągająca i zmuszająca do powtórek. Drone’owy utwór tytułowy bije mrokiem i smutkiem. Pogłosy, wyjstwa, głębia kompozycji przygniata, momentami usypia, ale końcowa część utworu z brutalną agresją wytrąca z onirycznego stanu.
Hanaj zgrabnie łączy ze sobą dwa światy – ludowy i miejski, może nie futurystyczny jak na Nagraniach terenowych snów, ale oddając hołd muzyce wiejskiej, słowiańsko-rdzennej i przetwarzając ją na swój sposób, robi coś, co jest dziś rzadko spotykane. Odświeża zapomniane i nieznane, skupia się na pielęgnowaniu tradycji, nie zapominając o własnym wkładzie twórczym. A że Remek Mazur-Hanaj ma pomysły i ma je bardzo dobre, chyba nie trzeba nikomu tego mówić.