Wielka Niedziela i ostatni powrót do polskich płyt roku 2016. O tych płytach nie wypadało nie napisać.

Naprawdę. Naprawdę, naprawdę. Naprawdę. Kończymy. Jeszcze nie dziś, bo dziś jesteśmy w połowie. Skończymy w Wielki Poniedziałek. Naprawdę. Ale zachęcamy, zapraszamy. Sprawdźcie, czy i wy nie zapomnieliście o tych płytach.




AUTOR: BeMy
TYTUŁ: Grizzlin’
WYTWÓRNIA: Universal
WYDANE: 22 kwietnia 2016


Trochę śmieszne. Katarzyna Gawęska z muzycznego Onetu datę 22 kwietnia 2016 zakreśliła pewnie w czterdzieści serduszek (bo premiery Hey, Piotra Zioły – WTF?). BeMy to opcja na „zaznajomienie się z indie rockiem na najwyższym poziomie”. Jeśli ktoś nie wie, czym tak naprawdę jest indie rock na najwyższym poziomie, to niech nie pisze, bo żal kuper ściska. Prosta prośba o wymienienie innych reprezentantów indie na poziomie. I nie – nie chodzi o Kasabian, Kings of Leon, 1975, Coldplay i innych tego typu śmiesznych zespołów.

Bo BeMy trochę brzmią jak KoL, Kasabian, wszystkie te zespoły, które są hajpowane w rockowo-popowej wersji MTV. Jak Bastille czy inne Fun. Nie da się ukryć, że Grizzlin’ to właśnie taki stadionowy kawał popowego indie dla młodych słuchaczy zaczytanych w NME. Ale to też kawał dobrze napisanych piosenek. Nie można zabrać braciom Rosinskim, że mają do tego głowę, producent, stojący za Brodką czy Dawidem Podsiadło Bogdan Kondracki, też pomógł.

Grizzlin’ to materiał niewdzięczny. Bo jeśli chodzi o hiciarstwo, to stoi to na naprawdę niezłym poziomie. Jeśli chodzi o jakość samych piosenek, jest średnio, popowo – komercyjnie. Taki skok na modne melodie, na kawałki, które zapełnią Tent Stage czy Stodołę. Dużo takich zespołów mieliśmy i mieć będziemy na głośnikach. Ale jakoś nie czuję motylków w brzuszku, że to polski skład. No i ten szczegół związany z Talent Show w Polsacie – trochę ujma na honorze, bo takie programy zawsze – ZAWSZE – znaczą wielką potrzebę zrobienia kariery. BeMy się to uda, to pewne. [kpu]

NASZA OCENA: 6

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Komety
TYTUŁ: Bal nadziei
WYTWÓRNIA: Thin Man Records
WYDANE: 4 listopada 2016


Komety w wydaniu koncertowym. Pierwszym w swojej długiej i pięknej karierze. Bal nadziei to materiał zarejestrowany w ramach trasy promującej Paso Fino, płytę z 2014 roku, też wydaną przez Thin Man Records, i przy okazji też album z rodzaju kompilacji najlepszych piosenek zespołu. Bo o Kometach można długo i dobrze mówić oraz pisać. O Balu nadziei też.

Pierwsza główna i jedyna uwaga – bardzo słabo brzmią te brawa publiki. Nie wiem, czy faktycznie na koncerty przyszło mało osób, czy coś nie załapało podczas rejestrowania, ale to smutny akcent Balu nadziei. Koniec. Poza tym – same rewelacje. Do Komet ciężko jest się o cokolwiek przyczepić. Ładne melodie, świetne teksty Lesława i jego charakterystyczny śpiew. Na płycie słyszymy też okrojone do gitary, perkusji i basu instrumentarium (w porównaniu do Paso Fino, chociażby), co albumowi nadaje szczególnego, garażowego wydźwięku.

To dobre wydawnictwo – żywe, i punkowe, i balladowe, skoczne, taneczne – takie, jakie powinny być koncertówki. Z hitami, jak „Bal nadziei”, jak nieśmiertelne „Bezsenne noce”, jak smutne i energiczne jednocześnie „Dla ciebie nie istnieję”. Miło, że Komety zdecydowały się też dorzucić „Ona i niestety on” („Ją i niestety jego”?), utwór muzycznie niesamowicie prosty, ale tekstowo kapitalny, kojarzący mi się z sytuacją znajomej, która będąc w związku, miała adoratora, który jednocześnie nie mógł się pogodzić z tym, że ona była w związku z innym. Pewnie wiele osób miało w życiu takie sytuacje. Jak wybrnąć? Co zrobić, będąc nią, będąc nim (tym spoza związku) i nim (tym w związku)? Lesław odpowiedzi nie daje, nie kończy swojej opowieści, bo ma sporo innych tematów wartych opowiedzenia. Jak „Spotkajmy się pod koniec sierpnia”, jak chwytliwy „Kieszonkowiec Darek” czy z niemal stonerową gitarą „Jutro”. Klasyczne Komety, świetny dobór kawałków na koncertach, choć zawsze można się doczepić, że dlaczego nie… (i można wstawić ulubiony utwór). [pst]

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Mothertape
TYTUŁ: Problems with talking to Aliens
WYTWÓRNIA: Plaża Zachodnia
WYDANE: 25 września 2015


Oldschool. Staroć i to z tych najprawdziwszych. Płyta zapomniana przez los i Boga, na pewno nie przez autorów. Mothertape, pierwsze wydawnictwo w historii Plaży Zachodniej, powinno być: a) opisane lata temu, b) pominięte w 2017 roku.

Proszę wybrać, ja strzelam w wariant c – nadrobione 21 marca 2017. Bo warto, bo głupio nie napisać. Bo Mothertape nieźle utkali Problems with talking to Aliens, bazując na gęstych drone’owych fakturach jako podstawie i paranoidalnych synthach wiercących dziury w głowach słuchaczy.

Aura niepewności, trochę horrorowego nastroju towarzyszy Mothertape od początku do końca. To industrialne, pełne głębi pogłosy, chaotyczne piski i trzaski, wokalne sample pojawiające się to tu, to tam, a jeszcze gdzieniegdzie wplecione dźwięki przeróżnych instrumentów (czy w „problem 8” pojawia się flet?). Ciężka, oj ciężka to płyta, zwłaszcza gdy bierze się pod uwagę tę mroczną, dubową płaszczyznę, na której frywolnie rusza się sama rytmika – nierówno, czasem od niechcenia, czasem wręcz nazbyt intensywnie. [bla]

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: OIA
TYTUŁ: Wyspa
WYTWÓRNIA: Mili Records
WYDANE: 1 grudnia 2016


OIA do tematu wyszła bardzo łopatologicznie. Skoro Ola nazwała się już OIA, to mogła swojej płyty nie tytułować Wyspa. Za prosto jakoś wyszło pod tym kątem. Ale OIA na swoim debiutanckim albumie nie idzie też w skomplikowane melodie i teksty. Teksty się rymują, muzycznie otrzymujemy melodyjny soul, może trochę za bardzo wpadający w ucho – zbyt łatwo(?) – i teksty. Wspominana wszędzie „ironia tekstów” pojawia się jedynie w „Graj ludu na dudach”, gdzie OIA punktuje prawostronną scenę polityczną i jej wyborców. A poza tym? Jest o podróżach, których OIA odbyła w swoim życiu sporo, jest o relacjach damsko-męskich, jest o młodzieży zagubionej w dzisiejszym świecie.

Szkoda, że wszystko nagrane na PRAKTYCZNIE jedno kopyto, bo OIA w większości utworów śpiewa w podobnym stylu, muzycznie też Wyspa oscyluje wokół tych samych schematów. Wyjątkiem, stanowiący prawdziwą (wieloludną) wyspę zamykający album utwór „1441 fourteen for one”, multikulti hymn o jedności zarapowany i zaśpiewany w kilkunastu językach. [dkl]

NASZA OCENA: 5.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Barbara Kinga Majewska i Emilia Sitarz
TYTUŁ: Winterreise
WYTWÓRNIA: Bôłt Records
WYDANE: 25 stycznia 2016


Seria Populista Bôłt Records kolejny raz, w tym przypadku dwie odsłony jednego dzieła. Barbara Kinga Majewska, utalentowana wokalistka, absolwentka Hochschule für Musik Detmold, studiowała śpiew solowy w Royal Academy of Music w Sztokholmie i muzykologię na Uniwersytecie Warszawskim, do współpracy zaprosiła Emilię Sitarz, pianistkę związaną z Kwadratofonikiem, również absolwentkę Hochschule für Musik, tyle że w Rostocku, do tego także Akademii Muzycznej w Warszawie. Razem postanowiły podjąć tematykę Winterreise Franza Schuberta. Muzykę i poezję Wilhelma Müllera podzieliły na poszczególne kompozycje, wyszły 24 indeksy, krótsze lub dłuższe, z momentem kulminacyjnym, trwającym jedenaście minut „Der Leiermann” na zakończenie płyty.

Wspólny album Majewskiej i Sitarz podkreśla nieśmiertelność kompozycji Schuberta, pokazuje też, jak wiele można zdziałać za pomocą głosu i dozowania emocji na fortepianie. Gra Emilii Sitarz, czasem skromna, bardzo purytańska, jak w „Rast”, czasem wręcz skoczna, radosna i frywolna, zmuszająca niemal do tańca („Tauschung” okraszone delikatnym, anielskim śpiewem Barbary Kingi Majewskiej), potrafi też kreować melodie iście kontemplacyjne („Wasserflut”) i pełne filmowego napięcia („Erstarrung”). [mbi]

NASZA OCENA: 7.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Joanna Halszka Sokołowska
TYTUŁ: Winterreise
WYTWÓRNIA: Bôłt Records
WYDANE: 25 stycznia 2016


Drugi interpretacyjny biegun to Podróż zimowa Schuberta potraktowana przez Joannę Halszkę Sokołowską. Tym razem w formie jednego pliku, jednego, trwającego ponad siedemdziesiat pięć minut utworu. Jakże inna jest to odsłona Winterreise od tej, którą przygotowały Majewska i Sitarz. Bez muzyki, a właściwie z muzyką wybrzmiewającą tylko z głosu Sokołowskiej. Czysty, przenikliwie smutny śpiew, śpiew samotny, bazujący tylko na swojej sile. To pieśni rzucone w próżnię, w czasoprzestrzenną dziurę, unoszące się w ciemności i niosące ze sobą zimową ciemność. Oraz śnieżny chłód, jak przystało na Winterreise.

Co ważne, Halszka Sokołowska nagrała całą kompozycję za pierwszym podejściem, na setkę, w warszawskiej Komunie pewnego chłodnego października 2015 roku, co dodatkowo podkreśla minimalizm wydawnictwa. Dobrego, ujmującego, niezwykle skromnego i oddziałującego na wyobraźnię. Wystarczy zamknąć oczy i słuchać. [mbi]

NASZA OCENA: 7

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Demolka
TYTUŁ: Ha Ha Chaos
WYTWÓRNIA: Antena Krzyku
WYDANE: 5 stycznia 2016


Demolka powróciła po latach wydawniczej ciszy, z Biedoty skoczyła do Anteny Krzyku i torpeduje rakietami z prawa i lewa. Dziewczyna Rakieta ma siłę i charyzmę, pisze też schizowe teksty. Profesor Plus tworzy chwytliwe, taneczne, uderzające w noworomantyczne, disco-punkowe rejony stylistyczne; wiadomo, lata osiemdziesiąte, syntezatory, szaleńcza rytmika – po prostu żywa zabawa, nawet gdy tematyka nagrań jest depresyjna, upadająca, pełna cybernetycznych odniesień. Co razi, i trzeba to koniecznie zaznaczyć, Demolka wydaje się być wykonawcą, który na płytach wypada w porządku, raz gorzej, raz lepiej, natomiast jest to projekt przede wszystkim koncertowy. Na scenie Dziewczyna Rakieta i Profesor Plus tworzą pełen energii spektakl, do którego nie da się nie włączyć. A Ha Ha Chaos? Faktycznie jest to pełen chaos. Duet szlaje, bawi się, nawet gdy porusza ciężkie wątki. Dobra płyta, naprawdę dobra, ale koncertowo Demolka to pozycja obowiązkowa do odhaczenia na liście „must seen”. [api]

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Prasqual
TYTUŁ: Architecture of Light
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 3 września 2016


To musiało być naprawdę ciekawe wydarzenie do udziału na żywo. Światła, ciemność, lasery, muzyka prosta, muzyka trudna, muzyka klasyczna, muzyka eksperymentalna też momentami. O improwizacji raczej mowy być nie mogło, bo Architecture of Light to materiał skomponowany przez Tomasza Praszczałka.

Requiem wydało koncertowe nagranie z Kolonii z 2014 roku. Otrzymujemy płytę DVD z  wideozapisem całego spektaklu. Bo o spektaklu w przypadku Architecture of Light musi być mowa. To koncerty poszczególnych sekcji, to śpiew operowej solistki. To w końcu poszczególne rytuały, których Prasqual przygotował osiem. Stąd, idąc tym tropem, oglądamy i słyszymy czwórkę oboistów, dwóch saksofonistów czy cztery waltornie. Muzycy, nie jak w przypadku standardowego koncertu orkiestralnego, gdy wszyscy stoją na jednej scenie, rozmieszczeni są w całej auli, tworząc dzięki temu piękną dźwiękową przestrzeń. To też swoisty performance, gdy saksofoniści grają, tańcząc obok dyrygenta, jego partytury, na tle orkiestry.

Instrumentalne dialogi, ambientowe plamy. Polifoniczny spektakl, którego wizualnej wartości nie da się pominąć. Początkowo zastanawiałem się, czy warto w ogóle włączać wizję, czy nie lepiej skupić się jedynie na dźwiękach. Byłoby to całkiem głupie rozwiązanie, bo Architecture of Light to interdyscyplinarne dzieło, gdzie muzyka współgra z obrazem (który mógłby być chyba jednak odrobinę lepszej jakości, gdyby tak zdjąć trochę to ziarno, a niektóre fragmenty wyostrzyć), a obraz z dźwiękiem. Jedno bez drugiego straciłoby swoją siłę. A Praszczałek? Jego trzecia część projektu Orlando robi wrażenie, wciąga, momentami urzeka, nie przechodząc obojętnie. Nawet jeśli nie jest się na bieżąco z operową tematyką, można docenić Architecture of Light. Powinno się. Tylko i aż dziw bierze, że o tym wydawnictwie w ogóle się nie pisze. [api]

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Artur Tuźnik Trio
TYTUŁ: Artur Tuźnik Trio
WYTWÓRNIA:
Multikulti Project

WYDANE: 11 października 2016


W krótkiej, ale bardzo intensywnej muzycznej karierze Artura Tuźnika było kilka niezwykle ważnych i gloryfikujących momentów. Tuż po debiucie w duńskiej wytwórni BlackOut, album Quintet nagrany wspólnie z Tomaszem Licakiem i Andersem Mogensenem zebrał wyjątkowo pochlebne recenzje. Zagraniczna prasa pisała o polskim improwizatorze w charakterze niezwykle zdolnego solisty. Później przyszedł czas na nagrodę Era Jazzu 2015 – zdobytą wspólnie z kwartetem Zagórski/Skowroński/Mucha. Rok 2016 przyniósł całkiem nowe muzyczne trio, personalnie bardzo mocno związane ze Skandynawią. Do wspólnego projektu pianista zaprosił basistę Nilsa Bo Davidsena oraz perkusistę Jakoba Høyera. Efektem są dość krótkie muzyczne formy, utrzymane w nostalgicznym, czy wręcz medytacyjnym nastroju.

Siłą wspólnego wydawnictwa jest bez wątpienia skłonność Artura Tuźnika do zgłębiania w jazzie obszarów poetyckich, a przy tym pozostawianie partnerom z zespołu, przestrzeni do kończenia wielu przepięknie rozpoczynanych tematów. Kompozycje są doszlifowane brzmieniowo i aranżacyjnie. Materiał jest bardzo melodyjny i barwny. Przemawia doświadczenie zarówno Davidsena, który w przeszłości współpracował chociażby z Timem Berne, jak i Høyera, który może pochwalić się muzykowaniem wraz z gitarzystą Jakobem Bro. Skromne kompozytorskie wyczucie Tuźnika pozwala mu podporządkować się współczesnym jazzowym regułom, a jednocześnie plasuje go w kategorii niezwykle ambitnych i pracowitych twórców, z aspiracjami wybiegającymi zdecydowanie poza Skandynawię.

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Modular String Trio
TYTUŁ:
 Part Of The Process
WYTWÓRNIA:
Multikulti Project

WYDANE: 1 kwietnia 2016


Na pograniczu muzyki kameralnej, inspiracjach wschodnim folkiem oraz sonorystycznych zapędach Jacka Mazurkiewicza narodził się elektroakustyczny projekt Modular String Trio, który wbrew samej nazwie, wcale triem nie jest. W momencie powstania grupy w istocie tak było, jednak po krótkim czasie do składu Sergey Ohrimchuk (skrzypce), Robert Jędrzejewski (wiolonczela), Jacek Mazurkiewicz (kontrabas), dołączył z zestawem modularnych syntezatorów Łukasz Kacperczyk. Element elektroniczny stał się tym samym całkowicie pełnoprawną częścią składową projektu i wielokrotnie na debiutanckim Part Of The Process jest wyznacznikiem różnorodnej narracji napędzającej, następujące po sobie dialogi poszczególnych solistów.

Na pierwszym planie dominuje intensywność smyczków. Wiolonczela ukierunkowuje muzyczny przekaz kwartetu w rejony bardziej klasyczne, natomiast mocno preparowany kontrabas przywołuje ducha polskiej szkoły kompozytorskiej i wczesnych dokonań Góreckiego. To zwrócenie uwagi na emocje i silny, nierównomierny puls kontrabasu nie jest przypadkowe, a w zasadzie wyczuwalne jest w muzycznej drodze Mazurkiewicza od zawsze. Dodatkowego niepokoju szaleńczym partiom instrumentów akustycznych dodaje elektronika Kacperczyka. Wpływa też na uwypuklenie potencjału brzmieniowego całego albumu, a różnorodność użytych środków i technik wyrazu jest tu ogromna. Ciekawym przełamaniem współczesnego kierunku poszukiwań, jest także obecność skrzypiec Ohrimchuka, które charakteryzuje wyraziste, ludowe zabarwienie. Warto dodać, że wspólne improwizacje zarejestrowano podczas sesji nagraniowej i koncertu w warszawskim Pardon, To Tu.

NASZA OCENA: 7

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)



A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA (ŚREDNIA)
%d bloggers like this: