Ciągnie się ten rok 2015 i nie chce jeszcze odejść, choć 2016 zadomowił się w najlepsze. Tak samo w przypadku Micromelancolié, który w bieżącym zdążył wypuścić już płytę i kasetę. O 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’ pisaliśmy już wcześniej, więc skupmy się na drugim tegorocznym wydawnictwie – Leaving Hades – nie zapominając o albumach, które ukazały się w 2015 roku właśnie. A chodzi o Punkt, Lowest Tone on Earth, MAZZMELANCOLIÉ (z Jerzym Mazzollem), Contour Lines, Black Box Recordings (z Michaelem Bjellą) oraz Nature’s Beastlies Bluff / Watching Boys Bathing (z Fischerle). Kumulacja #21 to własnie podróż przez „Małe melancholie” Roberta Skrzyńskiego.
AUTOR: Micromelancolié
TYTUŁ: Leaving Hades
WYTWÓRNIA: Czaszka Records
WYDANE: 17 stycznia 2016
Najnowsze „dziecko” Roberta Skrzyńskiego. No, prawie najnowsze, bo później od Leaving Hades ukazała się tylko płyta nagrana z Emilem Mat’ko aka Strom Noir, 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’ (recenzja!). Tym razem Micromelancolié dla Czaszka Records, czyli polskiej oficyny działającej w Szkocji. I tak jak dla Zoharum materiał Skrzyńskiemu wyszedł bardzo-bardzo, tak na Leaving Hades tak super już nie jest.
Z miejsca dodam: nie kupuję wszystkiego, co robi Micromelancolié. IXORA zawiodła głównie brakiem przewidywalności, ot Skrzyński swoje, Gaap Kvlt swoje, bez chemii. Momentami bez niej było też na Invisible Paths, choć Sindre Bjerdze i Polakowi udało się nagrać płytę jednak ciekawą i wciągającą. Po udostępnionym fragmencie AN/RS póki co nie spodziewam się czegoś wielkiego, ale to raptem wycinek, można jeszcze zmienić zdanie. MAZZMELANCOLIÉ, o czym będzie poniżej, także nie chwyta jakoś szczególnie. Ot, wydawnictwo w porządku. Minusem Micromelancolié jest z pewnością ilość wydawanych płyt i kaset, bo czasem można się zagubić, nie nadążyć (stąd ta Kumulacja), może też wystąpić przesyt. Plusem Micromelancolié jest z pewnością ten artystyczny trans, ilość pomysłów w głowie Skrzyńskiego, choć czasem są to pomysły bardzo do siebie podobne. Leaving Hades udanie rozpoczyna rok wydawniczy dla Roberta. To nie są jakieś W I E L K I E R Z E C Z Y, żaden kompozytorski everest Micromelancolié, ale solidne wydawnictwo.
Solidne i utrzymane na dość powolnych obrotach, wybrzmiewające jakimiś echami sci-fi, nocnym kinem grozy rozstawionym w pofabrycznej scenerii. W tle sporo szumów, zresztą już na starcie, w otwierającym kasetę „Acid Samba” surową rytmikę łączą różne śliskie przeszkadzajki, rozjuszone do granic możliwości synthy oraz wokalne dub-tribalowe sample. Po tym niezłym openerze następuje dyptyk „Hades Falls”, czyli dwa różne podejścia do tematu. Część pierwszą Micromelancolié nagrał na spokojnie, bez pośpiechu, z elementami plemiennych bębnów we wstępie i długimi pasażami syntezatorów jako temat główny. W tle oczywiście nie zabrakło smętnych pogłosów. Określenie „smętny” pasuje do całego Leaving Hades, bo to takie właśnie wydawnictwo – ciągnące się jak moczary, nieprzejrzyste w swoim wydźwięku. I nawet jeśli w części drugiej poszczególne klawisze zdają się całkiem jasno pulsować, to ta magmowa faktura pokrywa wszystko muzycznym szlamem.
Ten punkt widzenia zdają się potwierdzać dwa ostatnie nagrania – radosne jak pogrzeb „Journey Insithe Skullptures Garden” i spinające całą kasetę klamrą smutku „Leaving Hades”. Może i momentami jest nieco monotonnie, ale nie oszukujmy się, kto wymaga fajerwerków, częstych zwrotów akcji, skocznych hitów i Bóg-raczy-wiedzieć-czego-jeszcze, powinien zmienić muzyczne preferencje. U Micromelancolié, jak i w tytule tej Kumulacji, nazwa zobowiązuje.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Micromelancolié
TYTUŁ: Contour Lines
WYTWÓRNIA: Audile Snow
WYDANE: 19 sierpnia 2015
Po wyczerpująco długiej jak na kumulacyjne warunki recenzji Leaving Hades, wracamy do zwykłej formuły telegraficznych skrótów. Tym razem Micromelancolié u Duya Geborda, czyli Radosław Sirko i Nerka wydają Roberta Skrzyńskiego na karcie pamięci. Contour Lines odbiega od standardów małej melancholii, a to za sprawą dobranych sampli, które nachodzą na te sławetne już smętne synthy Micromelancolié, co mieliśmy już zaprezentowane na Low Cakes. Album dla Audile Snow zbudowano na mikroskopijnych wycinkach, które na Contour Lines tworzą jeden wielki dźwiękowy śmietnik. Ten śmietnik to żaden zarzut, bo wszystko ma swoje ręce i nogi, a kompozycyjny chaos tylko dodaje pikanterii. Weźmy „Cube” z fliperowymi laserami, tribalową rytmiką i soulowymi zaśpiewami. Wszystko na sucho wydaje się być strasznym syfem, prawda? Ale odpalając utwór, otrzymujemy spójny track. „Sphere” z kolei zahacza i o glitch, i o synthpopowe tło z ejtisowym wydźwiękiem jak u Forda i Lopatina, podczas gdy „Radius” bazuje na hiphopowym bicie i przesterowanych samplach wokalnych. Skrzyński nie byłby jednak sobą, gdyby nad wszystkim nie rozciągnął tej syntezatorowej mgiełki, a nawet i mgły, która jego kompozycjom nadaje: a) strasznawego i b) posępnego wydźwięku. I wypada to bardzo ładnie. Smutno, choć z przebłyskami zabawy; mrocznie, choć jednocześnie z nutą optymizmu.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Micromelancolié
TYTUŁ: Punkt
WYTWÓRNIA: Seagrave
WYDANE: 23 września 2015
Wielka Brytania. Muzyczna podróż Roberta Skrzyńskiego trwa w najlepsze. Tym razem Punkt w Seagrave i sześć utworów, które można w skrócie określić jako przekrój przez wszystkie w tej Kumulacji opisane albumy plus wcześniejsze i późniejsze wydawnictwa.
Micromelancolié tworzy własny muzyczny świat – tajemniczy, biegnący swoim tempem po swoim także torze. Bez pośpiechu, co jest charakterystycznym znakiem twórczości Skrzyńskiego, ale z masą reverbów, przeszkadzajkami i ciężką rytmiką. Te melodie nie odstają od siebie, Polak szyje faktury gęste, nieprzejrzyste, mroczne w swoim melancholijnym wydźwięku. Duża też w tym zasługa repetycji, zapętleń sampli, które Skrzyński skrupulatnie dobrał na Punkcie. Drone’owe trzaski świdrują w głowie, podczas gdy klawiszowe akordy dostarczają muzycznego rozmycia, coś jakby wszystko było semirealne.
Minus? Za długo, za monotonnie, bo nawet jeśli gustuje się w ambientowych pasażach, tych wydłużanych pojedynczych tonach, to momentami brakuje aż tak mocnych przerywników jak najlepszy na Punkcie „Skin Eruption”, który jawi się jako petarda całego wydawnictwa. Nie można zapomnieć też o rwanym „Ait” i delikatnym jak dotyk po kolędzie baranek utworze tytułowym.
NASZA OCENA: 6
AUTOR: Micromelancolié
TYTUŁ: Lowest Tone on Earth
WYTWÓRNIA: THRHNDRDSVNTNN
WYDANE: 20 maja 2015
Na zakończenie Francja, maj. Piękna wiosna, zapach croissantów unosi się w powietrzu, paruje świeżo mielona kawa, natomiast Robert Skrzyński burzy tę sielankową aurę rodem z Ratatuja. Lowest Tone on Earth to tylko dwa utwory, standardowo zatytułowane „A” i „B”, żeby łatwiej było rozróżniać. Co trzeba przyznać, Lowest Tone on Earth to typowe dla Micromelancolié klimaty. Spokojne i długie melodie, które polski producent umiejscawia w sekcji „ambient dla zuchwałych”. Dlaczego tak? Ano dlatego, bo prosto jest tylko z wierzchu. Pod fasadą syntezatorowego dryfu skrywają się najróżniejsze smaczki, w tym sample z filmów porno czy apokaliptyczne odgłosy elektronicznej walki w kosmosie.
Rozdygotana rytmika, dużo przeszkadzajek, nachodzące na siebie modularne dźwięki i harshowe spirale stanowią o sile obu nagrań Micromelancolié. W „A” dość istotnie Skrzyński rozhulał reverby pod całością, by najpierw lekko zdekoncentrować słuchacza długimi plamami ambientu, a następnie przyatakować noise’ową kurtyną. „B” z kolei to utwór bardziej przystępny, głównie ze względu na te kosmiczne plumy i migoczące klawisze, które stanowią podłoże całej kompozycji. Może nieco przydługie to nagrania, bo czasem można się zawiesić i zatracić kontakt z rzeczywistością, czytaj: zgubić muzyczny punkt odniesienia do tego, co właśnie wybrzmiewa z głośników.
NASZA OCENA: 6
AUTOR: Mazzmelancolié
TYTUŁ: Mazzmelancolié
WYTWÓRNIA: Wounded Knife
WYDANE: 27 września 2015
Z przykrością trzeba to stwierdzić – po MAZZMELANCOLIÉ trzeba było i wymagało się więcej, bo jeśli do współpracy razem zabierają się takie postaci jak Jerzy Mazzoll i Micromelancolié, to musi być to album więcej niż poprawny. A w przypadku MAZZMELANCOLIÉ o poprawności może być tylko mowa.
Projekt korespondencyjny to dla Roberta Skrzyńskiego drobnostka – sam wielokrotnie w ten sposób działa i nagrywa, żeby wspomnieć tylko o albumach z Sindre Bjergą. Tutaj doszło do tego samego, problem jest jednak inny – monotonność, scedowanie całej roboty na Micromelancolié i mały udział Mazzolla.
Jerzy Mazzoll już w ubiegłym roku nieźle przyszalał za sprawą MazzSacre, tym razem jednak otrzymujemy od niego albo proste ciągi na klarnecie, albo lekkie free-impro, jak w „5”. Tych rozimprowizowanych fragmentów jest jednak mniej, przez co i siła MAZZMELANCOLIÉ jest mniejsza. No i sama postać Roberta Skrzyńskiego, który pozbierał do kupy dźwiękowe sample, dogrywając do nich, a raczej obudowując je swoimi elektronicznymi partiami. Więc mamy klarnetowe wycinki legendy yassu i pot na czole Micromelancolié.
No i album, którego słucha się miło, ale bez żadnych wypieków na twarzy. Wielkie nadzieje tym razem nie zostały spełnione, choć i pustki w sercu brak. Ale z całą pewnością kaseta do sprawdzenia.
NASZA OCENA: 6
AUTOR: Michael Bjella & Robert Skrzyński
TYTUŁ: Black Box Recordings
WYTWÓRNIA: Instruments of Discipline
WYDANE: 23 listopada 2015
Najbardziej dzikie z wydawnictw Micromelancolié, choć tym razem sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem. No i tym razem – ponownie – w duecie. Po kolaboracjach kooperacjach z Mateuszem „Fischerle” Wysockim, Sindre Bjergą czy Jerzym Mazzollem (piszemy o tym niżej), przyszedł czas na Michaela Bjellę. I co to jest za czas!
OK., jest to album leżący blisko tego, co Skrzyński robił z Norwegiem, choć nie na taką skalę. Z Bjellą polski producent odwalił kawał niezłego noise’u, ale nie ma się co dziwić, gdy za partnera bierze się drone’o-metalowca z GOG. Black Box Recordings to właśnie taki album – połączenie harshowych elementów z ambientową wizją muzyki Micromelancolié. Czarne skrzynki przechowują różne tajemnice, czasem też te niewygodne i mroczne. Obaj muzycy postanowili te sekrety zdradzić. Faktycznie, są twarde i szorstkie, choć momentami dbają, by złe wieści koiły delikatne syntezatorowe plastry.
Michael Bjella robi hałas, jego nagrania terenowe i sample różnych odgłosów sprawiają, że muzyka konkretna nabiera jeszcze większego znaczenia. Rejestrując taką szeroką gamę dźwięków, ciężko stwierdzić, gdzie Amerykanin je zbierał. Czy były to zniszczone fabryki? Opuszczone domki w lasach Arizony? A może po prostu walenie w metal w garażu? Zagadka nie do rozgryzienia, ale czy to ważne? Istotne, że Micromelancolié dograł do tego naprawdę mocne podkłady. Tam, gdzie mają rozciągać się synthy, wypada to wzorcowo („Yes The Enduring Classics”), a gdzie powinny buczeć przestery na tle pogłosów – też się ten wariant sprawdza („Tearing Up” z katowanymi metalicznymi przedmiotami i pojedynczymi, delikatnymi, a przez to gryzącymi się melodiami).
z Black Box Recordings kipi taka agresja, taki surowy charakter, że aż zęby momentami bolą, ale to nie przeszkadza, by zachwycać się tymi pięcioma kawałkami.
NASZA OCENA: 7.5
AUTOR: Fischerle & Micromelancolié
TYTUŁ: Nature’s Beastlies Bluff / Watching Boys Bathing
WYTWÓRNIA: Adventures in Dubbing
WYDANE: 16 marca 2015
Bardzo dobra robota, Panowie Wysocki i Skrzyński! Tylko dwa na grania składają się na wspólne wydawnictwo Fischerle i Micromelancolié, ale dziesięć minut w tej formie na bank starczy. Czy aby na pewno? Zresztą i tak można było się spodziewać takiego charakteru utworów. Czyli w skrócie: postawienie akcentu na rytm. Fischerle, miłośnik dubu, idealnie dograł tutaj bity pod syntezatory Micromelancolié, a i Skrzyński nie pozostał mu dłużny – jego pulsujące, rosnące i opadające klawisze w „Watching Boys Bathing” rozbudzają wyobraźnię. Do tego masa trzasków i pogłosów w otwierającym wydawnictwo „Nature’s Beastlies Bluff”, i mamy pełen obraz sytuacji. W utworze numer dwa rytmika fajnie wchodzi w dialog z synthami, natomiast w jedynce plemienny duch unosi się nad oboma producentami. Dwa zróżnicowane kawałki i aż szkoda, że tylko dwa. Może kiedyś, w przyszłości?