Będę się powtarzał albo powinienem pisać o Kapuke / Music For Vienna Aktionist (Genetic Transmission) i nowym albumie Kryptogen Rundfunk w jednym tekście. To płyty do siebie tak zbliżone, a jednocześnie tak odległe, że niemal ze sobą korespondują.
AUTOR: Kryptogen Rundfunk
TYTUŁ: Tales From Mirrored Spaces
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 23 września 2019
Większość wydawnictw Kryptogen Rundfunk to splity i epki, dlatego dziwić może fakt, że dla Rosjanina Tales From Mirrored Spaces to dopiero trzecie bodajże studyjne, długogrające, pełnoprawne dzieło. Niedawno M.M. dotarł do stajni Zoharum, zrobił to, trzeba przyznać, zawodowo, bo Tales From Mirrored Spaces to album w pełni hipnotyzujący, momentami wytrącający percepcję. Słuchasz tych nagrań i gubisz rzeczywistość, odpływasz.
Wiadomo, to ma swoje mocne i złe strony. Złe to niejako czasoumilaczowa forma, muzyka odcina kabelek skupienia, słuchacz sobiem muzyka sobie. W pewnym momencie łapiemy się, że to już koniec, że jak to tak szybko minęło, czy Tales From Mirrored Spaces ma tylko pięć nagrań? To złudzenie, bo album trwa blisko siedemdziesiąt minut, w fotelu robi się poważne odciśnięcie, a wydaje się, że wybrzmiało tak prędko jak brzdęk łyżki o podłogę.
Ten brzdęk i inne metaliczne odgłosy nie są podrzucone przypadkowo. Kryptogen Rundfunk wykorzystuje w swoich nagraniach przeróżne dźwięki, zahaczając poważnie o muzykę konkretną. Do nich (uderzenia, pocierania, stukoty) dorzuca syntezatory i elektroniczny osprzęt, tak dla niego naturalny, ale na Tales From Mirrored Spaces Rosjanin z większą ochotą sięga po żywe instrumenty. Słyszymy – niewyraźnie, przebijające się przez pierzynę efektów – dźwięki harmonijki, misy tybetańskiej, gitary preparowanej smyczkiem. Jest tego naprawdę sporo.
Sporo, ale myśl przewodnia płyty jest spójna – ambientowe, długie, rozciągnięte melodie lub przestery korespondują z dodatkami. Czasem są to elementy subtelne („Shapeshifter’s Lair”), czasem intrygujące (rytualne „Attention Selector”, cybernetyczne „Transverter Waltz”), czy wręcz idące w noise (nirwanowe „Shores of Insanity”). Świetnie wypada „Freon Flux”, utwór tyleż gęsty w swojej strukturze, co płynny, przez zastosowanie efektu szumiącej, kapiącej wody. Gdy pochodzący z Petersburga producent dorzuca niepokojące trzaski, ma się wrażenie, że ten freon faktycznie gdzieś się ulatnia. Schizofreniczny stan pogłębiają pojawiające się w końcówce piski. Te przeradzają się w temat główny zamykającego album „Palus Somni”. Piski robią tu robotę, zgrabnie spinają klamrą całe mantryczne wydawnictwo oparte to na tribalowym, pulsującym rytmie, to na chaotyczno-noise’owej improwizacji. Ale z pisków ewoluuje też dźwiękowy, idący w dość ciemną elektronikę spod znaku mrocznego industrialu chaos oparty na przesterze i wychodzącym na pierszy plan zgrzytającym gitarowym dronie.