Cztery lata po wydaniu debiutanckiej epki Never Going On Hazel English w końcu zdecydowała się na wypuszczenie pierwszej pełnoprawnej płyty. Długi to był czas, ale warto było czekać, bo australijska wokalistka i gitarzystka stanęła na wysokości zadania. Obudźmy się (Wake Up!), w końcu.
AUTOR: Hazel English
TYTUŁ: Wake Up!
WYTWÓRNIA: Polyvinyl
WYDANE: 24 kwietnia 2020
Tytuł mógłby nawiązywać do sytuacji społeczno-polityczno-ekologicznej, mógłby nawiązywać do traktowania, szczególnie w Polsce, kultury. Mógłby nawiązywać do realiów panujących obecnie wokół nas. Sporów politycznych, pandemiczności, traktowania przez społeczeństwo mniejszości. Mógłby uderzać, również w Polsce, w normy panujące w polityce. Ale Hazel English zupełnie mija się z (potencjalnymi) oczekiwaniami, tego tutaj nie ma. Są uczucia, emocje, relacje między ludźmi. Ot, proste sprawy. A te proste sprawy Hazel English utrzymuje w delikatnych, retro-sentymentalnych aranżacjach, lekko nawiązujących do spuścizny rozmytego popu lat sześćdziesiątych. Stąd nie mogą dziwić skojarzenia z Real Estate, Beach House, może też trochę z Tame Impala? Rozmarzone, leniwe melodie budowane na syntezatorze i chwytliwej gitarze kazałyby sadowić Wake Up! gdzieś na granicy indie z dreampopem.
Ciekawi, dziwić może już nie, jeśli spojrzy się na coraz bardziej rozległy pakiet artystyczny w Polyvinyl, wybór wytwórni. Hazel English melodyką widziałbym gdzieś w okolicach 4AD, Mexican Summer, może Domino. Polyvinyl, pamiętając jeszcze składy jak Dusted, Xiu Xiu, Japandroids, Casiokids, White Reaper, w końcu joan of Arc, American Football i Deerhoof.
Z drugiej strony w katalogu labelu znajdziemy bardziej senno-rozmarzone nagrania La Sery, Asobi Sexu, Birthmark, były dziewczyny z Vivian Girls. Czy obecność Hazel English aż tak może dziwić? Chyba jednak nie, zwłaszcza jeśli posłucha się tych miłych, wiosenno-letnich, tak naprawdę idealnych na tę porę roku, upały, przyjemne wieczory, piosenek.
Słucham Wake Up! i mam przed oczami wakacyjne plenery, przyrodę, słońce, błękitne niebo, słyszę szelest trawy, w powietrzu unosi się to specyficzne, charakterystyczne napięcie związane ze zbliżającym się sezonem festiwalowym. No, może nie w tym roku, ale jednak. English umie pisać delikatne, chwytliwe piosenki, które wpadają w ucho. Otwierające płytę „Born Like” może nie jest najlepszym początkiem płyty, mało w nim dynamiki, senność bije z niego aż za bardzo, a skojarzenia z Laną del Rey (tego nie da się nie zauważyć, maniera wokalna Hazel jest bardzo zbliżona) nie będą bezzasadne. Spokojne, z prostą, ale bujającą rytmiką „Born Like” to utwór, który powinien znaleźć się gdzieś w dalszej części płyty, ale „Shaking” z buzującą gitarą i powerpopowym refrenem okraszonym rozmarzonym chórkiem już do hitów zaliczyć można. Pędzi też utwór tytułowy. „Wake Up!” ma w sobie dobre tempo i znowu refren, który niesie kompozycję. Zresztą refrenami Wake Up! stoi. Bujający, rozleniwiający, z połyskującą partią gitary „Off My Mind” refren ma rewelacyjny, a luz w śpiewie English aż zniewala.
Jednak jeśli całościowo płyta wydaje się być lekko miałka, może za delikatna, bez tego momentu przełomowego – bo tak rzeczywiście jest, Hazel English nagrała piosenki po prostu miłe, tyle – to właśnie tym pikującym punktem jest „Five and Dime” . To bezsprzecznie najlepsza kompozycja na Wake Up!, typowy wakacyjny utwór drogi, którego przyjemnie się słucha w samochodzie, mknąc po jakiejś urokliwie ulokowanej szosie pełnej drzew, może z jeziorem w tle? Do tego nagrania aż trzeba pstrykać palcami, kiwać głową, przy refrenie machać nią i się uśmiechać.