AUTOR: Gaap Kvlt
TYTUŁ: Jinn
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 17 czerwca 2016

Gaap Kvlt z muzyczną podróżą do Maroka i w ogóle w rejony typowo arabskie, choć z charakterystycznym dla niego tajemniczym, okutym mrocznym ambientem stylu.

Blisko dwa lata po debiucie w MonotypeRec, czyli płytą Void, i również po kilku epkach wydanych głównie na minicd-rach, Gaap Kvlt, nazywany również „gościem w kapturze”, wypuszcza kolejny album. Tym razem Jinn, co, jak sam tytuł wskazuje, nawiązuje do magii, mistycyzmu, dżinów i rejonów północnoafrykańskich. Muzycznie też znajdziemy takie odwołania, w mniejszym stylu niż po zapowiedziach lub innych tekstach udostępnionych w sieci, ale jednak. Co ważne, Gaap Kvlt od początków swojej artystycznej aktywności jest wierny tym samym poglądom. Ma być ciężko, niemal nieprzyjemnie, w ciemnych barwach. Z ambientem w tle i harshem jako warstwą nakładającą. A marokańsko-arabskie elementy?

Przede wszystkim zaśpiewy; sample, które Gaap Kvlt wplótł w swoje posępne melodie. Chyba nie będę oryginalny, gdy na pierwszeństwo w Jinnie wysunę „Prayer 8 (Death)”. Agresywne synthy, jeszcze mocniejsze drone’y oplatające industrialne pogłosy i mamy najmocniejszy utwór na całej płycie. Niby Maroko, ale jednak Niemcy i tamtejsze techno-naleciałości. Bo właśnie taką elektronikę Gaap Kvlt serwuje w swoim najlepszym kawałku. Trochę przez to szkoda „Larache”, bo gdyby podmieniono kolejność i ten znalazłby się przed „Prayer 8 (Death)”, byłaby fajna kontynuacja z niezłym rozgrzewaczem. „Larache”, niby proste nagranie, z równomiernie rozłożoną rytmiką i sycząco-trzeszczącymi przeszkadzajkami w tle, jakby aluminiowa folia unosiła się w podmuchach wiatru, idealnie wkomponowałby się jako intro do „Prayer 8 (Death)”. Co istotne, utwór chyba też nie wykorzystał swojego potencjału, bo ten bit kapitalnie mógłby się rozwinąć w coś mocniejszego, a otrzymujemy jedynie płaski, prawie siedmiominutowy, na dodatek stoicki materiał, po którym następuje „Tangsir”, trochę to skryty noise, dużo dygotania, w warstwie rytmicznej i tym negatywnym wydźwięku niemal witch-house dla zaćpanych, ale, tak jak i wcześnie, wydaje się, że można było z tego wyciągnąć więcej.

A więcej Gaap Kvlt ogarnął w (alfabetycznie): „Abu Kamal”, „Ovidius” i „Vient”. Każde z tych nagrań prezentuje odmienne podejście do ambientu. Pierwsze, bardzo dzikie i niepokojące, mogłoby znaleźć się na jakiejś płycie King Cannibala czy Prostitutes, gdyby tylko trochę podkręcić tempo lub jeszcze bardziej podsycić horrorową atmosferę. „Ovidius” to już makabreska pełną gębą. Szerokie, bardzo rozległe synthy, niespodziewane grzmoty pojawiające się niemal znikąd i naprawdę pomysłowo budowana narracja, z ciekawym rozwinięciem i tymi, wspominanymi właśnie, zwiastującymi grozę uderzeniami. Aż w końcu „Vient”, utwór, który można by było wrzucić do pudełeczka z żółtą-sklerotką „etno-techno łamane na etno-ambient”. Fajne bębny rozbudzające po zbyt liquidowym wstępie, dobre, stonowanie przygaszenie w końcówce. Wypadałoby wspomnieć też o „Peninsuli”, głównie o końcówce, tej melancholijnej, stonowanej i zagranej prostym, wyciągniętym akordem końcówce rozjeżdżającej się za sprawą użytego przez Gaap Kvlta reverbu.

Jakiekolwiek porównywanie Jinn do Void raczej mijałoby się z celem. Wydany w 2014 roku przez Monotype album był w porządku, ale bez jakichkolwiek rewelacji. Do posłuchania, do zapomnienia, ewentualnie coś by się na pewno znalazło, co można by było czasem, od wielkiego dzwona (bim-bom) powtórzyć. Jinn natomiast należy do tych wydawnictw, które nie wadzą, gdy się je tak luźno puści, a nawet wciągają. Z płytą Gaap Kvlta jest jeszcze ten myczek, że album po prostu hipnotyzuje. Taki trip, ale nie z gatunku bad, że odpadasz i jest najgorzej, tylko leci, leci, leci i fajnie, żeby jeszcze trochę poleciało.

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: