Paulina Owczarek znowu w FYH. Witold Oleszak kolejny raz w naszej recenzji. Tym razem saksofonistka i pianista spotkali się na wspólnej sesji, efektem jest Mono no aware. Minimalistycznie wybitna płyta.
AUTOR: Paulina Owczarek & Wilold Oleszak
TYTUŁ: Mono no aware
WYTWÓRNIA: Freeform Association
WYDANE: 13.10.2021
Minimalizm to w wypadku Mono no aware słowo klucz. Tak, tak, to zdanie wielokrotnie się już pojawiało, ale tutaj rzeczywiście duet idzie w stronę purytańskiego free improv. Szorstkie dźwięki od początku do końca Mono no aware wywołują w słuchaczu, a przynajmniej we mnie, miłe poczucie dyskomfortu. Miłe, bo to świetna muzyka. Dyskomfortu, bo chaotyczne partie saksofonu Pauliny Owczarek połączone z agresywnymi dźwiękami preparowanego pianina Witolda Oleszaka to nie muzyka w prostej, podstawowej formie. To podejście poszukujące, drążące temat. Po kilku(nastu) odsłuchach Mono no aware można się czuć jak ten daktyl – wydrylowany z pestki.
Dziewięć kompozycji, wszystkie bez tytułu, co już samo pozycjonuje materiał duetu jako melodie scalone, twór będący jednym bytem. Dziewięć bezimiennych tracków wypełnia niespełna czterdziestominutową przestrzeń dźwiękową. Miejsce agresywne, minimalistyczne, kanciaste, oparte na dwóch, na bieżąco przetwarzanych instrumentach.
Bo że Paulina Owczarek umie grać, wiemy nie od dziś. Jej świetne partie saksofonu opisywaliśmy przy okazji recenzji Komentarza eufemistycznego (RECENZJA). Wówczas partnerem krakowskiej muzyczki był perkusista Aleksander Wnuk. Teraz mamy pianino i Witolda Oleszaka, o którym też pisaliśmy, przede wszystkim w kontekście albumów wydawanych przez Trybunę Muzyki Spontanicznej. Jak jest na Mono no aware?
Mono no aware to improwizowany jazz w najczystszej postaci. Szalone solówki, jeszcze szybsze wyścigi obu instrumentów, gdy palce Oleszaka szarpią struny pianina, uderzają w klawisze, a cały instrument rezonuje, gdy saksofon Owczarek wiruje z prędkością ruchu skrzydeł trzmiela. To pełen minimalizm, jak w nagraniu piątym, gdy dysze pracują z pełną głębią, pianino pełni funkcję perkusji, nadając kompozycji rytmiki. W szóstce słychać sonorystyczną siłę saksofonu, ósemka wybrzmiewa gęstymi, drone’owymi fakturami na niezłym slo-mo, co można traktować chyba jak ciszę przed burzą. Wielkim finałem pod postacią „Track 09”, w którym w końcu duet pozwala sobie na zrzucenie łańcuchów skromności, a ich muzyka nabiera większej nerwówki i frywolności. Oczywiście wszystko w zakrojonych i utrzymanych od samego początku ramach.