Zadebiutowali z przytupem, wydając ładnie zatytułowany album Good Night Chicken. Do niego dorzucili Bee’s Knees i w tym roku płytę numer dwa – Ahnd Jay. Idą w kontrowersję, nie da się z nimi rozmawiać na poważnie. A jeśli się da, to ten moment trwa tylko chwilę, by zaraz Artur Kujawa i Tomasz Gołda dalej wrócili do swoich podśmiechujków pod nosem. Z duetem Good Night Chicken rozmawiamy o Bydgoszczy, studiach, albumowych premierach w dniu 10 kwietnia i garażowym rocku.
Powstali już jakiś ładny czas temu, ale dopiero w ubiegłym roku Good Night Chicken postanowili zarejestrować i wydać materiał, który grali na strychu w domu Artura Kujawy. Jak sami przyznają, te sesje pomogły Arturowi przełamać lęk przed wysokością. Pochodzą z Bydgoszczy, choć Tomasz Gołda mieszka i studiuje obecnie w Olsztynie. Na koncie mają dwa długograje i epkę, za sprawą której złapali Boga za nogi. Z rozmowy to wycięliśmy, ale Tomasz wyznał, że były owłosione. Z ponad godzinnego wywiadu udało się wybrać tylko najmniej skandalizujące wypowiedzi, pomijając fragmenty o szkolnych nauczycielkach chłopaków. Ale zostawiliśmy te momenty, w których duet opowiada o ptaszkach dużych i małych i o Berlusconim. I o innych ciekawych rzeczach, bo tak naprawdę Good Night Chicken to ciekawe osoby grające ciekawą i dobrą muzykę. Sprawdźcie zresztą sami.
***
OK., to jak to szło? „Ostatnie piętro czekoladowej wieży”?
Artur Kujawa: Tak, „Ostatnie piętro czekoladowej wieży”, to jest przełożenie z angielskiego, zresztą bardzo bezpośrednie. Utwór opowiada o szukaniu szczęścia na różne sposoby. Akurat ze sceny powiedziałem, że to jest miłość między dwoma meżczyznami, ale każdy może to interpretować inaczej! A moja interpretacja? Uważam, że każdy może szukać szczęścia, jak tylko chce. Niektórzy chcą się kochać, inni biją innych ludzi i to jest, tak jakby, ich forma miłości. My przedstawiamy to w sposobie muzycznym. Nie rozwinę tej myśli ze sceny, bo się teraz wstydzę. Tam było dużo dymu i mogłem się za nim schować.
Dobra, to drugi cytat – „Garage rock to pomyłka”.
Artur Kujawa: To parafraza słów Kevina Shieldsa, który powiedział, że shoegaze to pomyłka. My gramy souvenir rocka.
Ostatnio rozmawiałem z jednym z wydawców, który negował ubieranie zespołów i ich muzyki w konkretne łatki. O was mówi się, że gracie i surf, i garage. Wyjaśnicie nieznającym tych terminów, o co w tym wszystkim chodzi?
Artur Kujawa: Dlatego właśnie powiedziałem, że gramy souvenir rocka. To jak surf, ale brzmi znacznie ciężej i poważniej! Myślę, że ciężko jest grać surf rocka w 2016 roku, ale chodzi też o te łatki… Myślę, że kolega Tomek też coś powie.
Tomasz Gołda: Łatki są zbędne w muzyce i nie ma sensu się nad nimi rozwodzić, w jakie ramy słowne włożyć to, co się gra. Powinno się dzielić na te, które się lubi i te, których się nie słucha.
Artur Kujawa: Można też zapoczątkować oddzielną gałąź, czyli te zespoły, którym życzy się śmierci!
Zaczęliśmy od cytatów, choć powinniśmy od czegoś innego. Good Night Chicken, Bydgoszcz. Pierwsze wydawnictwa w 2015 roku. A jak było wcześniej?
Tomasz Gołda: Pierwotnie to dużo, dużo wcześniej.
Artur Kujawa:Nie, nie, nie. Zaczęliśmy się spotykać z gitarą i perkusją pod koniec 2013 roku. Więc trzeba było trochę poczekać na te nagrania. W internecie, na stronach internetowych.
Pierwsza płyta w 2015 roku, nagrywaliście ją blisko rok!
Artur Kujawa: Ona była nagrywana w 2014 roku, mieliśmy różne mroczne epizody w naszym życiu.
Tomasz Gołda: Graliśmy różne rzeczy, raczej nie powinienem mówić, co wtedy graliśmy. No dobra, powiem. Graliśmy rockowo, bluesowo, tak blackkeysowo, ale wszystko zmieniło się w naszym muzycznym życiu po spotkaniu pewnego zespołu…
Którego zespołu?
Artur Kujawa: Janicki Trio. Janicki – Janicki – Mazzoll. Jak ich wysłuchałem, po prostu mi odwaliło.
Tomasz Gołda: Artur miał łzy w oczach.
Artur Kujawa:Rodzice związali mnie pasami na trzy dni, bo jak usłyszałem te instrumenty dęte, w które oni dął ustami, to nosiło mnie.
Tomasz Gołda: Rodzice Artura po tych trzech dniach wyjechali na wakacje i ja musiałem przejąć rolę wiążącego. Artura przywiązywałem linką holowniczą. Ale była taka historia!
W końcu go jednak rozwiązałeś i założyliście zespół, który trwa po dziś dzień.
Tomasz Gołda: Rozwiązaliśmy i zawiązaliśmy zespół na strychu Artura.
Artur Kujawa: Ja się wówczas bałem wysokości i dlatego zaczęliśmy grać takiego rocka, jakiego gramy obecnie. Było wysoko!
Takiego, którego sami muzycy nazywają bej rockiem.
Artur Kujawa: Bej rock, bej rock. A może bejb rock?
Tomasz Gołda: Nie, bej rock, taki pan, co ma czerwoną twarz.
Artur Kujawa: A może zatokowy rock? W końcu tam się to zaczęło. Kalifornia! Z takich klimatów to my lubimy album Californication. „Scar Tissue”, na przykład.
Tomasz Gołda: Tam się dużo mówi o Kalifornii, na przykład „Danie Kalifornia”.
Czyli surf rock, dużo kalifornijskiego słońca, wpływy San Francisco i post-punk?
Artur Kujawa: Kalifornijskie słońce oczywiście mocno świeci i pali, ale przypominamy sobie o mrokach naszej duszy. Kiedy robimy głęboki noise, drone’y, przelewamy nasze młodzieńcze żale. Chcemy być głosem młodego pokolenia!
Młodego pokolenia, studiującego na…?
Artur Kujawa: Ja studiuję na studiach lekarskich w Bydgoszczy.
Tomasz Gołda: A ja na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim weterynarię. Fajnie jest!
Bardzo noise’owo i punkowo!
Artur Kujawa: Jest dużo beja! Tomek szuka sponsora, chętnych zapraszamy, aby kontaktowali się z Maćkiem Nowackim, to jego mecenas. Razem szukają pieniędzy.
Pośmialiśmy się trochę, ale przejdźmy do konkretów. Good Night Chicken powstało na przełomie 2013/2014, w 2015 roku wydaliście pierwszą płytę, po której osobiście stałem się waszym wielkim fanem, a klasę pokazaliście też na epce Bee’s Knees.
Tomasz Gołda: Bee’s Knees to bardzo dziwna historia. Nie wiem, jakie zdanie ma Artur, ale ja osobiście nie przepadam za tą epką. Była zrobiona pod wpływem impulsu, na szybko, stało się tam wiele rzeczy, które mogłyby się inaczej albo później.
Artur Kujawa: Ja w ogóle nie słucham naszej muzyki, na koncertach w uszach mam zatyczki. Dzięki nim nie słyszę ani siebie, ani Tomka.
Lubicie zmieniać temat rozmowy, ale wróćmy. W 2015 roku wydaliście debiut i epkę, w tym roku poszliście za ciosem i dorzuciliście drugie długogrające wydawnictwo, które nieznacznie różni się stylem ubiegłorocznych albumów.
Artur Kujawa: Jest trochę mroczniejsza. Nieznacznie, ale jednak.
Mroczniejsza, ale jednocześnie radosna i mocno taneczna. Gracie rozrywkowy rodzaj muzyki, nie jakiś przaśny, ale taki, przy którym ludzie, jak dziś na koncercie (Good Night Chicken występowali 15 września w łódzkim klubie Żarty Żartami), tańczą i skaczą. Po prostu dobrze się bawią.
Artur Kujawa: To radosna muzyka, choć z ciężkim przekazem. Opowiadamy o miłości w czasach popkultury, o naszej lokalnej rzeczywistości. O Bydgoszczy, bo jesteśmy lokalnymi patriotami. Wspieramy nasze miasto na różne sposoby.
Bydgoszcz. Wypuściliście ostatnio teledysk do „Weather Forecast II”, w którym pojawiają się dwie bardzo ważne dla bydgoskiej sceny osoby.
Artur Kujawa: To są dwie mroczne osoby, jeśli będziemy o nich dużo mówić, to nas po prostu zabiją.
Tomasz Gołda: Pojawia się Łukasz Jędrzejczak i Kuba Ziołek. Jesteśmy znajomymi, bardzo się lubimy, z częścią z nich pracujemy, z innymi tylko się spotykamy.
Artur Kujawa: Łukasza Jędrzejczaka widziałem kiedyś nago, miło to wspominam.
Tomasz Gołda: Ja żałuję, że nie miałem tej możliwości, bo nie byłem wtedy obecny, ze swojej winy. Wolałbym wtedy oglądać Łukasza nago, niż to, co wtedy nago widziałem.
Artur Kujawa: Chodziliśmy na szoping i przymierzaliśmy różne rzeczy. Okazało się, że mamy naprawdę różne rozmiary i to, co ja mam na sobie, było za ciasne na niego. Wtedy nasza relacja przeszła w inne nurty. Tak jak w „Ostatnim piętrze czekoladowej wieży”, na kogoś coś pasuje, potem druga osoba to przymierza i okazuje się, że na Kubę to nie pasuje. W teledysku Kuba przebrał się za siebie, a Łukasz podkreślał swoje walory twarzy. Na przykład podkręcał rzęsy. Najlepiej jednak, żeby wszyscy obejrzeli teledysk i sami zobaczyli, co tam się dzieje. Good Night Chicken i klip do „Weather Forecast II”.
Dlaczego numer dwa?
Tomasz Gołda: Bo pierwszy dopiero będzie!
Artur Kujawa: A trzeci też dopiero będzie, na dodatek na jeszcze innej płycie.
Tomasz Gołda: Będzie tak – drugi, pierwszy, trzeci i siódmy! Właśnie taka będzie kolejność, taki Ciąg Fibonacciego.
Artur Kujawa: Drugiego nigdzie nie będzie, to taki nasz strzał teledyskowy. Pierwszy będzie na najnowszej płycie, która ukaże się w przyszłym roku, a nad którą ciężko teraz pracujemy.
Dwa albumy i epka. Jak to się przełożyło na waszą popularność? Graliście dziś w Łodzi, jutro Warszawa, wcześniej był Fląder Festiwal.
Tomasz Gołda: Ciężko powiedzieć, tak naprawdę. Lubimy grać, chętnie korzystamy z zaproszeń. Na koncertach dobrze się bawimy, mam nadzieję, że i inni się dobrze bawią.
Artur Kujawa: Gdybyś nie wypuścili tych rzeczy do internetu, to nigdzie byśmy nie grali. A jeśli będziemy wypuszczać więcej fajnych nagrań, będziemy grać więcej koncertów. No a jak wypuścimy więcej gówna, to nie zagramy więcej koncertów.
Tomasz Gołda: Bo nikt nas wtedy nie zaprosi.
A przyjęcie Ahnd Jay? Album raczej nie wzbudził zainteresowania muzycznych mediów. Raptem trzy czy cztery recenzje? Mało, biorąc pod uwagę, że nagraliście dobrą płytę.
Artur Kujawa: Była też taka sytuacja, że jak próbowaliśmy pchnąć tę płytę gdzie indziej, zobaczyliśmy, jakie jest tempo z wydawnictwem, to stwierdziliśmy, że DIY jest fajniejsze i lepiej to wydać samemu. Płyta jest w internecie, ale ostatnio poruszyliśmy rozmowę w naszym środowisku, że wydamy ją na kasetach i zrobimy splita. Myślę, że Łukasz Jędrzejczak przypomni mi, kto będzie na tym splicie. Nie mamy ram czasowych, możemy to jeszcze wydać fizycznie. Jeśli chodzi o odbiór, to nasz kolega Adam, którego teraz mocno pozdrawiamy, powiedział, że to jest chore gówno i miał obstrukcję od słuchania tej płyty.
Sama nazwa pochodzi od imienia Prezydenta. Ahnd Jay bo Andrzej Duda.
Tomasz Gołda: Początkowo miała się nazywać „Andrew Dude”, ale nie nazwaliśmy tak tej płyty. Nazwaliśmy ją Ahnd Jay.
Artur Kujawa: Potem nasze mamy się ze sobą kontaktowały i powiedziały, że nie możemy tak zrobić.
Tomasz Gołda: Nie możemy, bo potem będziemy mieć problemy.
Artur Kujawa: Tomek wpadł potem w ciąg masturbacyjny i nie mógł przestać!
Tomasz Gołda: Tak, z nerwów i strachu nie mogłem się powstrzymać, nie mogłem się wyleczyć.
Będziecie chcieli autoryzować tę rozmowę?
Artur Kujawa: Nie, wierzymy we wszystko, co napiszesz. Nie jestem pijany, wiem, co mówię i wiem, że napiszesz prawdę. Wszystko, co zostało tu powiedziane, to jesteśmy my.
Tomasz Gołda: Ufamy ci!
Bee’s Knees, wasze drugie wydawnictwo.
Tomasz Gołda: To taki angielski idiom: chwycić Boga za nogi, że coś jest super, świetne i święte.
Chwyciliście Boga za nogi?
Artur Kujawa: Tak, ja chwyciłem!
Tomasz Gołda: Nogi Boga są… Nie, dobra, nie będę tego mówił, jeszcze wszyscy nas potępią.
Artur Kujawa: Na dodatek płytę wydajemy 10 kwietnia!
Tomasz Gołda: Jeszcze przyjdzie pora na jakiś skandalik.
Chwytanie Boga za nogi, dziesiąty kwietnia, „Andrzej”… Co wam siedzi w głowach w tej Bydgoszczy?
Artur Kujawa: U nas są takie zakłady Zachem, które wypuszczają co jakiś czas chmurę dymu.
Tomasz Gołda: To jest takie wielkie kłęby, jak z samolotu, ale tutaj idą z ziemi.
Ile lat się znacie?
Artur Kujawa: Osiem lat? Dziewięć?
Tomasz Gołda: O gimnazjum. Za długo.
Artur Kujawa: Dużo za długo.
Tomasz Gołda: Pamiętasz, jak biliśmy się pod salą od niemieckiego?
Artur Kujawa: Pamiętam! Opowiadaj.
Tomasz Gołda: Biliśmy się pod salą od niemieckiego. Raz Artur jest na górze, raz ja, jeśli chodzi o nasze bójki.
Artur Kujawa: Przeprowadzałeś kiedyś taki wywiad?
Tomasz Gołda: Ale wiesz, my naprawdę mieliśmy szkołę koło tego Zachemu. To akurat prawda.
Gracie surf/bej rocka.
Artur Kujawa: Jak jesteś na fali, co jest jakąś genezą tego gatunku, to nie myślisz o niczym. Jesteś tylko ty, deska i fala. To jest nasz sposób na to, aby zapomnieć o demonach przeszłości.
Fale jak nad morzem, na przykład na Fląder Festival. Graliście tam. Jak było?
Artur Kujawa: Powiem tylko tyle, że dewizą Flądra jest to, że artyści, którzy tam raz zagrają, więcej tam nie wystąpią.
Tomasz Gołda: Oni odwracają tak kota ogonem, robiąc otoczkę, że mamy taki fajny festiwal, że tylko raz chcemy zapraszać zespoły do siebie.
Czyli zagracie tam za rok?
Artur Kujawa: Zagramy jak nas zaproszą. Na przykład zespół Berlusconi.
Tomasz Gołda: Berlusconi to my oraz panowie z T’ien Lai, Mikołaj Zieliński i Łukasz Jędrzejczak.
Co gracie?
Artur Kujawa: Cechą Berlusconiego jest to, że staramy się odciąć od wszystkiego. Ostatnio rozmawiałem z Mikołajem Zielińskim, że naprawdę próbujemy nie inspirować się niczym. Przychodzimy o gramy. Mamy jeden utwór, który traktuje o nazistowskich robotach. On powstał z prostego i śmiesznego brzmienia, jakie miałem na gitarze.
Tomasz Gołda: Utwór opowiada o robotach atakujących rdzenne kobiety w pewnej miejscowości.
Artur Kujawa: I właśnie o takich rzeczach będziemy śpiewać jako Berlusconi. Oraz o innych dziwnych rzeczach. Śpiewać będziemy między innymi po włosku, choć będą też rzeczy, których sami nie rozumiemy.
Tomasz Gołda: To będzie język hardcore’u.
Artur Kujawa: Wszyscy w Bydgoszczy zahaczamy o tematy polityczne.
Tomasz Gołda: Każdy z nas ma coś na boczku.
Artur Kujawa: Ja mam solowy projekt, ale o tym później.
Tomasz Gołda: My tworzymy jeszcze taki zespół Małe Ptaszki, a z kolegą Adamem Kempą nagrywamy płytę.
Artur Kujawa: Gramy też w Małych Ptaszkach, to jest projekt, choć nie lubię tego słowa, poświęcony folklorowi zwierzęcemu, złożony z artystów o małych przyrodzeniach. Na razie mamy jeden utwór zatytułowany „Kim jesteś, małe Ja”, można go posłuchać w internecie.
Odejdźmy od Małych i przejdźmy do większych ptaszków. Skąd nazwa Good Night Chicken?
Artur Kujawa: Ta nazwa nie ma w ogóle sensu.
Tomasz Gołda: Wszyscy nazywają nas Kurczakami lub Chickenami, a my nie mamy nic wspólnego z drobiem. Jemy mięso, jemy kurczaki i jajka.
Artur Kujawa: Ja mam czasem takie epizody, że mięsa nie jadam. A kurczaki są najlepsze, gdy są nafaszerowane antybiotykami i język aż szczypie!
Zaczynaliście od Black Keys, teraz gracie surf. Jest lekka różnica.
Artur Kujawa: Ja zaczynałem od kanadyjskiego indie rocka, Broken Social Scene.
Tomasz Gołda: Ja teraz dużo słucham The Avalanches.
Artur Kujawa: A ja Gastr del Sol, bo Kuba Malinowski ze Złotej Jesieni polecił mi ten zespół.
A gracie muzykę jak Thee Oh Sees, King Tuff czy Ty Segall.
Artur Kujawa: Ja Ty Segalla bardzo nie lubię, dlatego ktoś, kto inspiruje się Ty Segallem jest dla mnie śmieciem! Thee Oh Sees to zespół, który wpłynął na nasze postrzeganie muzyki. Na ich koncercie poznaliśmy Macieja Nowackiego, kiedy wyjął mi portfel z kieszeni. Maciej Nowacki z zespołu Kaseciarz, Kraków, oddaj portfel. Pozdrawiam. A sprawa z kubkiem pozostanie między nami. Thee Oh Sees byli dla nas bardzo ważnym zespołem, ale chodzi głównie o nagrania z okolic 2006 roku, kiedy John Dwyer robił bardzo hałaśliwe rzeczy w swoim domu, dużo krzyczał, brał narkotyki i pił.
Tomasz Gołda: I bił się w barach. Czytałem historię, że po bijatyce ma kawałki szkła w kolanie.
Artur Kujawa: Lubię Dwyera za to, że na jednym z nagrań na YouTube bił się z właścicielem lokalu. Zdjął gitarę i tak naprawdę poważnie uderzył go w głowę. Wtedy pomyślałem, że ten gość zmieni oblicze muzyki. Dla mnie zmienił.
Macie mocne plecy, zawsze poleca was Kaseciarz.
Tomasz Gołda: My też polecamy Kaseciarza, lubimy tę muzykę i samego Maćka.
Artur Kujawa: Myślę, że Maciej poszedł w schemat dziadowskiej rock-opery, a my idziemy w klimaty mrocznego wyluzowania, a także problemów psychicznych. Chcemy robić noise, ale staramy się, żeby był w miarę uporządkowany. Noise, czyli hałas.
Wasze plany?
Artur Kujawa: Zgoliłem wąsy! Ogólnie to plany mamy takie, żeby w tym roku zrobić drugi teledysk. A inne plany? Epka, a jeśli będzie dużo utworów, to zrobi się z tego longplay. Ale nie w tym roku, to będzie w 2017 roku.
Tomasz Gołda: Teledysk też będzie. Nie mówimy, kiedy, ale będzie. Na pewno w tym roku. Berlusconi będzie grał w tym roku, o utworach ciężko powiedzieć.
Artur Kujawa: Będzie na pewno sesja zdjęciowa. Koncerty w Toruniu i w Bydgoszczy. I może coś jeszcze będzie, ale jeszcze nie wiemy. Mój solowy projekt w tym roku, będzie też fizycznie. Ale jeszcze nie wiem, jak.
Wspominaliście o DIY, w ten sposób wydaliście dwie płyty i epkę. Trochę to słabe i przykre, że nie udało się znaleźć wydawcy?
Artur Kujawa: A trochę to też prawdziwe. Prawdziwy przekaz płynie do waszych uszu, ziomeczki.
Tomasz Gołda: Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie kontaktowaliśmy się z różnymi wydawcami. Nazw nie będziemy jednak teraz mówić. Ale na szczęście jesteśmy jeszcze młodzi i na wszystko przyjdzie pora.