Końcówka grudnia to czas podsumowań, ale też dobry moment, by nadrobić recenzenckie zaległości. Dziś w świątecznej paczce od Miłosza Mikołaja znalazły się płyty przez wielu uznawane za przełomowe, lub przynajmniej ważne, a przez nas, czasem przypadkowo, czasem całkiem umyślnie ominięte w regularnych recenzjach.
AUTOR: Arcade Fire
TYTUŁ: Reflektor
WYTWÓRNIA: Merge
WYDANE: 28 października 2013
To był jeden z tych krążków, o których dużo mówiło się jeszcze na długo przed tym, zanim zostały wydane. Ogromne oczekiwania, jeszcze większy hajp napędzany przez muzyczne media. A sam album jest rasową średniawką. Kanadyjski septet chyba zbytnio rozochocił nas i rozpieścił poprzednimi nagraniami. Na Reflektorznajdziemy parę perełek, jednak na pewno nie jest to wychwalany pod niebiosa kawałek tytułowy. U Arcade Fire widać subtelną przemianę, spowodowaną zapewne faktem, że w wyprodukowaniu płyty maczał palce lider LCD Soundsystem – James Murphy. I tak dla mnie numerem jeden jest pełne brudu „Joan of Arc” z przegenialnym feelingiem. Po takich kawałkach poznaje się dobre zespoły, a Arcade Fire zdecydowanie takim było i nadal jest.
NASZA OCENA: 6
AUTOR: Crystal Figters
TYTUŁ: Cave Rave
WYTWÓRNIA: Zirkulo
WYDANE: 27 maja 2013
Tu niestety nie będzie tak cukierkowo, jak w przypadku recenzji poniżej. Brytyjscy Crystale zdecydowanie się nie popisali. Po solidnym i naprawdę mocnym Star of Love Londyńczycy chyba złapali lekką zadyszkę, a zamiast skupić się na nagrywaniu materiału, za główny cel postawili sobie nagabywanie fanów na Facebooku, by wyprzedać każdy jeden koncert. Ze względów ekonomicznych – całkiem uzasadnione, bo to w trasie zarabia się więcej niż na płytach, jednak Cave Rave to zupełna porażka, zaczynając od paskudnej okładki, a kończąc na treści pozbawionej duszy. Prawdziwy TOP 10 przehajpu roku 2013.
NASZA OCENA: 2
AUTOR: iamamiwhoami
TYTUŁ: bounty
WYTWÓRNIA: To whom it may concern
WYDANE: 3 czerwca 2013
Enigmatyczny projekt ze stolicy Szwecji dał się już poznać jako najbardziej tajemniczy, zaraz po sąsiadach zza kliku przecznic, The Knife, a także jako podobnie ekscentryczny koncertowo, jak wspomniany duet. To, że Jonna Lee niespecjalnie dba o kontakt z mediami, nie jest żadną nowością. Co najmniej dziwne tytuły utworów też już przerabialiśmy. Zbiór kawałków nagranych dość dawno, bo na przełomie 2010 i 2011, a wydanych dopiero w tym roku, pozytywnie zaskakuje. Podobnie jak u przywoływanego wcześniej duetu rodzeństwa Dreijer, tak i u iamamiwhoami równorzędną rolę, co muzyka, odgrywa performance. Nie można więc oceniać albumu tylko za warstwę muzyczną. Warto jednak podkreślić, że ani jedno, ani drugie przez tę ciekawą koegzystencję w żaden sposób nie cierpi. Od „b”, aż do „y”, z dodatkiem „;john” i „clump” jest naprawdę smacznie, piekielnie mocno wokalnie, chociaż może brakuje totalnego olśnienia, na jakie czekałem.
NASZA OCENA: 7.5
AUTOR: STRFKR
TYTUŁ: Miracle Mile
WYTWÓRNIA: Polyvinyl Records
WYDANE: 19 lutego 2013
Naprawdę pojęcia nie mam, dlaczego tak świetna płyta doczekała się recenzji dopiero w grudniowych wielopakach. Zrekompensowała to jednak (mam nadzieję) nasza rozmowa z Joshem Hodgesem, do której link poniżej. A wracając do samego materiału, był to pierwszy album, w którym kolektywnie udzielał się cały zespół. I to można zauważyć, bo styl kwartetu z Oregonu ewoluował w bardzo ciekawym kierunku. Utwory, w trakcie których myśli się „cholera, chciałbym to usłyszeć na żywo”, są tu w zdecydowanej większości. A tym, którzy twierdzą, że to tylko cień poprzednich dokonań zespołu nie należy wierzyć, bo się nie znają – o!
NASZA OCENA: 7
AUTOR: When Saints Go Machine
TYTUŁ: Infinity Pool
WYTWÓRNIA: !K7 Records
WYDANE: 20 maja 2013
Występ duńskiego kwartetu był jednym z jaśniejszych punktów drugiego dnia Selector Festivalu. Główna w tym zasługa nowego materiału, który zdecydowanie zdominował gigową setlistę. Nikolaj Vonsild i spółka w swoim trzecim studyjnym albumie eksplorują nieco odmienne rejony niż na poprzednich krążkach. Tym razem są to klaustrofobiczne, napawające lękiem przestrzenie. Muzyka zebrana na Infinity Pool buduje mistyczną aurę i jest dość wymagająca dla słuchacza. Nie ma wyróżniających się kawałków, bo całość utrzymana jest na bardzo wysokim poziomie. Album stanowi spójną całość i najlepiej słucha się go właśnie w jednym podejściu, bez shuffle’owania.