Berliński chłód nadciąga. A raczej nadciągnął za sprawą albumu A Chasm Here and Now. Niemcy z Wires & Lights przygotowali solidną dawkę ciemnego, wypełnionego zimną falą post-punku.
AUTOR: Wires & Lights
TYTUŁ: A Chasm Here And Now
WYTWÓRNIA: Oblivion
WYDANE: 13 września 2019
Myślisz coldwave, od razu przychodzą ci do głowy wszystkie te mocne kapele ze starej szkoły jak Joy Division, The Jesus and Mary Chain, Sisters of Mercy czy Bauhaus. Potem następuje przedłużenie myśli o zespoły młodsze, działające w latach dwutysięcznych. Włącza się lampka kontrolna składów nawiązujących do zimnej fali, grających post-punk w iście indierockowym wydaniu – Interpol, Editors, The Killers czy Kasabian. Dalej? Dalej zaczynają się jakościowe schody, czyli tak zwany rewiwal post-punku w wykonaniu brytyjskim. Pamiętamy White Lies, Glasvegas, The Vaccines. Smutni chłopacy ubrani na czarno śpiewający smętnie, nastrojowo, depresyjnie i z (pseudo)życiowymi mądrościami. Było, było. Nadal jest.
Co jakiś czas coraz to kolejne zespoły próbują wskrzeszać ducha Iana Curtisa, odkurzają melodie Joy Division, sprawdzają pokryte patyną czasu płyty post-punkowych i zimnofalowych formacji. Kiedy w 2019 roku sięgam po muzycznego depresanta z ciężkim jak ołowiane kulki wokalem, z budującymi napięcie, wysokimi partiami syntezatorów, w końcu, ufff, z chwytliwymi riffami i jeszcze bardziej zapadającymi w pamięć solówkami.
Tak jest z debiutem Wires & Lights, wykapanymi smutasami z Berlina, którzy po pięciu latach od wypuszczenia w sieci singla (demówki) „Swimming” w końcu wydali pełnoprawną, pierwszą płytę. Płytę dobrą, w żadnej mierze innowacyjną, ale mającą w sobie wszystko to, co w melancholijnym, ciężkawym post-punku być powinno. Melodie, waga nagrań, rytmika do tupania nóżką, chóralne zaśpiewy, ostrzejsze akordy, partie solowe na gitarze oraz wszechobecny stadionowy patos.
Zresztą nie zaskoczyłoby mnie, gdyby Wires & Lights zagrali kiedyś (bo chyba jeszcze tego nie robili?) jako support przed jakimś dużym wykonawcą na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Z A Chasm Here and Now powinni mieć drogę wręcz przetartą niezliczoną ilością chusteczek Domol. Zaczynając od „Drive” (mocny refren, naprawdę przyczepia się do słuchacza jak rzep, mroczny, pomykający między poszczególnymi partiami perkusji i gitary, ślizgając się między wyśpiewywanymi przez Justina Stephensa słowami bas robi tutaj robotę aż miło), przez prawdziwy numer jeden płyty „Swimming”, będący ukłonem w stronę tych dobrych (no w miarę, z pierwszej płyty) kawałków White Lies, nawiązujący wspólnym śpiewem (Swimming in the blue sea) do klasyki Editors, z niemal podniebnymi solówkami gitary, po pośpieszny i ciężki „Sleepers”, depeszowy refren „Cuts” i niepokojący, quasi-gotycki, zamykający wydawnictwo „Going, going, going”, Wires & Lights dają radę. Ba, więcej – zachęcają do słuchania w skupieniu, w nieskrywanej radości, mimo przecież słodko-gorzkich aranżacji, depresyjnego wydźwięku płyty. Może przygniata trochę maniera wokalna i barwa głosu Stephensa, kojarząca się z Ianem McCullochem, Harrym McVeighem czy Thomasem Smithem, może jest to muzyka poniekąd także popowa, może archaiczna, ale jest to dobra płyta.