Na Katagenesis słyszymy czeską współczesną klasykę na wysokim poziomie. Płyta Vladimíra Hirscha naprawdę robi wrażenie.
AUTOR: Vladimír Hirsch
TYTUŁ: Katagenesis
WYTWÓRNIA: Zoharum / Old Captain
WYDANE: 21.06.2021
OK., na płycie Vladimíra Hirscha otrzymujemy niemal osiemdziesiąt minut współczesnej klasyki i okołoindustrialnych, budowanych na przejmujących ambientach i drone’ach nagraniach. Autora w ogóle wcześniej nie kojarzyłem, a błąd, bo choć w literaturze czeskiej staram się być – stosunkowo – na bieżąco, tak w muzyce kuleję. Czy Katagensis tę sytuację zmieni?
Szczerze wątpię, choć chciałbym, bo to naprawdę dobry, może chwilami za długi – wygospodarujcie wolne osiemdziesiąt minut na przesłuchanie płyty, pracując zdalnie, gotując dla trzyipółlatka, którego trzeba odebrać z przedszkola lub (co gorsza) siedzieć przez półtora miesiąca, bo do przedszkola puszczane są chore dzieci, które roznoszą zarazę, bawiąc się lego. A zabawa w lego z trzyipółlatkiem to ciągłe składanie tych samych zestawów, które miały wypadek…
No właśnie. Więc zagospodarujcie niemal półtorej godziny z życia i zróbcie to kilkukrotnie, bo w końcu album trzeba przesłuchać więcej niż raz.
Dajmy na to pięć.
Lub siedem.
Dużo. Ale z Vladimírem Hirschem to naprawdę przyjemnie spędzony czas. Może nie zawsze w skupieniu („Tata, zagrajmy na cymbaukach piosenke z pokykiwki” lub „- Jestem głodny. Bal-j-l-dzo glodny. – Obiad będzie za kwadrans”, więc przyspieszasz wszystko. A że za kwadrans weźmie dziesięć groszków i coś jeszcze i już „Bal-j-l-dzo najadlem sie”), ale jednak.
No i mamy trzy suity, które budują całe wydawnictwo. Te są podzielone na poszczególne części. Wciągające, rozpisane i zagrane naprawdę ciekawie. Tak, że spokojnie materiał na Katagenesis mógłby się znaleźć na przykład na takim Sacrum Profanum. Wykorzystanie żywego instrumentarium (Czech Integrated Ensemble, zespół występujący tylko przy okazji projektów Hirscha, grający jego kompozycje), nagrań terenowych i elektroniki sprawdzało się wielokrotnie, działa i na Katagenesis.
Gra emocjami, gra uczuciami. Budowanie napięcia, stopniowe jego wygaszanie. Kreowanie własnych opowieści dziejących się we własnym świecie. W końcu cage’owski minimalizm, którym wydawnictwo praktycznie cały czas stoi. Początkowo myślałem, że może kompozycje będą rozwijać się w inne tony, mroczniejsze, mocniejsze, bazujące na burzy i naporze dźwiękowym, na elementach rumuńskiego spektralizmu, na nieokiełznanym chaosie. Ale te odczucia szybko zostały zgaszone, bo i zamykający Katagenesis „HYMN: Do not let us perish” bardziej zahacza o orkiestralne (w klasycznym ujęciu) rejony niż potężną kakofonię.
Ale żadna to uwaga in minus. Czech świetnie buduje napięcie na swoich kompozycjach, długie smyki, czasem ostre, czasem niemal anielsko delikatne. Ciężkie brzmienie dęciaków potęgujące muzyczną klaustrofobię, jakby koncert ten wybrzmiewał w laboratoryjnych, studyjnych, po prostu kameralnych warunkach. Nic tutaj nie zawodzi.