AUTOR: Teen Daze
WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 13 stycznia 2015
INFORMACJE O ALBUMIE

Były kiedyś takie czasy, kiedy chillwave był jednym z bardziej eksploatowanych gatunków muzycznych, a recenzenci prześcigali się w opisywaniu coraz to nowszych artystów wracających do pięknych i spokojnych lat osiemdziesiątych. Ta moda, tak jak zresztą mody mają w zwyczaju, w końcu się skończyła, a przynajmniej mocno zatarła, a artyści niegdyś rozchwytywani, obecnie przerzucili się na inne brzmienia lub zaliczyli solidne dołki twórcze.

I do pierwszej, i do drugiej grupy kwalifikuje się Teen Daze. Kanadyjczyk, niegdyś uważany za złote dziecko chillwave’u, z czasem zaczął się coraz bardziej oddalać od swojej ulubionej stylistyki na rzecz ni to house’u, ni to techno, ale na pewno z elementami popowej wersji ambientu. W styczniu Jamison wydał swój nowy minialbum, o którym można powiedzieć napisać, że jest dość mocno eklektyczny i… szkoda, że odszedł od tych plastycznych pejzaży, do których kiedyś przyzwyczaił fanów.

To trochę przykre, gdy muzyk, któremu kibicujesz i którego twórczość do ciebie przemawia praktycznie w dziewięćdziesięciu procentach, który potrafi nagrać dobrą płytę na gruncie chillwave’owy, by za chwilę udanie zremiksować, na przykład, Japandroids („Wet Hair”) lub Twin Sister („All Around and Away We Go”). Pamiętam rewelacyjne My Bedroom Floor, Four More Years czy A Silent Planet, ale z drugiej strony jak cień za nimi snują się te nieudane wydawnictwa: The Inner Mansions lub All of Us, Together, które przejawiały złe skłonności producenckie Jamisona. One – niestety – przejęły obecnie pierwszeństwo w repertuarze Teen Daze, czego efektem niesamowicie kiepskie A World Away.

Ciężko znaleźć tutaj jakieś mocniejsze strony, jakieś pozytywy, które sprawiałyby, że najnowszej epki Teen Daze słuchałoby się z przyjemnością. Otwierające minialbum „Sun Burst” uroczo mieni się syntezatorowym blaskiem, jednak ta zapętlona melodia zostaje przyćmiona patetycznie wybrzmiewającymi klawiszami, które wchodzą gdzieś w połowie utworu. Gdyby nadal produkowano gry na Pegasusa z gatunku 150000000 in 1, „Sun Burst” mogłoby zostać użyte jako to charakterystyczne muzyczne tło przy wyborze odpowiedniej gry. Całościowo wychodzi straszny żal i niesmak, że Jamison zdecydował się nagrać taką bezpłciową szmirę, do której podpina, patrząc na bandcampa, łatkę ambient pop. Zgroza.

Jeśli utwór numer jeden był niesmaczny, to „Another Night” jawi się jako nieśmieszny żart. Tych dowcipów Teen Daze przygotował jeszcze cztery, ale po kolei. Singlowy kawałek od samego początku atakuje słuchaczy wątpliwej jakości disko-bitem i niby klubową przestrzenią, co z założenia miało sprawić, że Jamison zawładnie parkietami, jednak wyszło tak, że… wyszedł gniot. Słabe syntezatory, nieudane odwołania do ejtisowej gorączki sobotniej nocy i zbyt długie męczenie buły na jednym motywie. Wcale nie lepiej jest w następującym po „Another Night”, sześciominutowym „Reykjavik, January 2015”. Z tytułu powinno być fajnie, prawda? Powinno wiać skandynawską elektroniką i chłodnym minimalizmem znad fiordów. Powinno, bo poza uroczym i delikatnym, wygranym na klawiszach początkiem, Teen Daze znowu poszedł w jakieś dziwne, niby eklektyczne, a naprawdę denne rejony house’u, które z czasem przechodzą w jakiegoś Mike’a Oldfielda dla ubogich (to już mówi samo przez siebie). Z nudy melancholijnej Teen Daze przechodzi w wiksiarską nudę za sprawą „Than”. Doprawdy nie mam pojęcia, gdzie Jamison widział u siebie ambient pop i do jakich klubów w swojej Brytyjskiej Kolumbii chadzał, ale – na Boga – to jest tak samo złe, jak „Awooga” Calvina Harrisa. Słów brakuje, jakie te kawałki są gówniane.

I tak naprawdę jednym, jedynym utworem wartym uwagi na A World Away jest tylko ten ostatni. Nie wiem do końca, czy Jamison specjalnie dobrał tak materiał na tę epkę, by zniesmaczyć słuchacza pierwszymi pięcioma nagraniami i dopiero przy szóstce sprawić, że na twarzach pojawi się wyraz ulgi? A może po prostu „I Feel God in the Water” to utwór po prostu średni, ale na tle pozostałych jawi się jako perełka? To pytanie pozostanie bez odpowiedzi, natomiast sam zamykający wydawnictwo kawałek to czterominutowy dryf po spokojnych ambientowych partiach klawiszy, wypełniony pogłosami i przeróżnej maści szumami.

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: