„ Stąd złapiemy się na krótkie pogwizdywanie pod nosem, rosnące i opadające fale syntezatorowego ciepła, wrzucone uderzenia dzwoneczków, jakieś tribalowe postukiwania, motyw pisania na maszynie (do pisania)”.
AUTOR: Strom Noir, Micromelancolié
TYTUŁ: 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 1 lutego 2016
Roberta Skrzyńskiego dalsze zagraniczne korelacje. Tym razem Micromelancolié nagrywa ze Strom Noir, czyli pochodzącym ze Słowacji Emilem Mat’ko, dla którego to kolejna płyta dla Zoharum. Eteryczny ambient miesza się z easy-listeningiem, a nad wszystkim, a raczej pod pod wszystkim rozciągają się drone’owe pasaże i glitchowe zgrzyty, które ubarwiają te dwa utwory składające się na 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’. Tylko dwa? Tak, ale całość trwa pięćdziesiąt minut i dwadzieścia sekund. Równiusieńko. OK., to na czym polega magia tego wydawnictwa?
Magia, he he. Najgorsze słowo, jeśli chodzi o opisywanie muzyki. Ale cóż, czasem trzeba. Więc siła 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’ to przystępność wydawnictwa. Jego przyjemny wydźwięk. Relaksacyjny to chyba dobre określenie na charakter płyty. Dwa długie nagrania z miejsca powinny odstraszyć – „tyle słuchania?!” – ale nie bójmy się. Micromelancolié i Strom Noir dobrze zmontowali materiał; nudzić naprawdę się nie da. „1” to jeden dryf na klawiszach z różnymi wplecionymi motywami. Stąd złapiemy się na krótkie pogwizdywanie pod nosem, rosnące i opadające fale syntezatorowego ciepła, wrzucone uderzenia dzwoneczków, jakieś tribalowe postukiwania, motyw pisania na maszynie (do pisania). Tę sielankową atmosferę przerywają co jakiś czas (dwukrotnie) drone’owe wejścia, które obniżają temperaturę nagrania, by odrobinę zmienić i sam temat, czyli rozkręcone synthy. I tak naprawdę od dwudziestej trzeciej minuty mamy ten sam motyw, który najbardziej kojarzyć się może z twórczością Stag Hare, o którym kilka lat temu pisało się na FYH, a który potem trochę przygasł i o którym się zapomniało. Nowa płyta polsko-słowackiego duetu to też miła okazja, by odświeżyć stare nagrania Amerykanina i sprawdzić, co na bandcampie pochodzący z Utah producent dorzucił przed paroma miesiącami.
I „2”. Utwór sporo krótszy od otwierającej płytę jedynki. Po subtelnym zakończeniu, takim przygaszeniu klawiszy w ostatnich sekundach „1” otrzymujemy rozedrgany pogłos jako podstawę i wspinającą się stopniowo melodię. Ta w pewnym momencie obiera właściwy kurs, na który po chwili nachodzą drone’owe przestery, rozmywając kolejny raz sprezentowaną muzyczną sielankę. Nie żeby Skrzyński i Mat’ko jakoś szczególnie się tutaj natrudzili, bo „2” tak nie brzmi, ale rozkręcony efekt robi swoje – przyciąga uwagę słuchacza, który z tego niby bezładu próbuje wydedukować, który dźwięk ma pierwszeństwo – czy te szumy, czy przebijające się organy. Klawisze jednak wygrywają, bo po chwili umacniają swoją pozycję, przechodząc w ambientowy ciąg, nieczysty w swoim brzmieniu, ale jednocześnie na tyle przejrzysty, że idealny do leżenia plackiem i kontemplowania. Strom Noir i Micromelancolié raczej bawią się formą, oscylując wokół tych samych schematów. Tych samych, użytych rzecz jasna na 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’. W końcówce mamy też metaliczne odgłosy, raczej stonowane i wpasowane w organową narrację, to samo zresztą z motywem skapującej wody, który gdzieś tam się pojawia, choć mogą to być i inne dźwięki. Tak czy inaczej, dość dobra płyta, by słuchać kilka(naście) razy, ale nie aż tak mocna, by wpisać sobie do kajecika osiem wykrzykników obok tytułu (49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’ – gdyby ktoś zapomniał)…
…siedem to wystarczająca liczba i jednocześnie zachęcająca, by Skrzyński i Mat’ko skonstruowali jednak coś ciekawszego. Do poziomu Invisible Paths, gdzie Micromelancolié wspomógł Norweg Sindre Bjerga, który do ambientowych ciągów dorzucał dawkę różnych absorbujących przeszkadzajek, niestety kawałeczek. Ale i tak nie można nie znać. Zwłaszcza gdy chce się być na bieżąco z rodzimym eksperymentem.