Skupmy się na Live In Tel Aviv, kolejnej świetnej – już na starcie tekstu postawmy sprawę jasno – płycie tria Brötzmann / Swell / Nilssen-Love.
AUTOR: Peter Brötzmann, Steve Swell, Paal Nilssen-Love
TYTUŁ: Live in Tel Aviv
WYTWÓRNIA: Not Two Records
WYDANE: 26 maja 2017
Z muzyką improwizowaną jako taką, zwłaszcza z improwizowanym jazzem jest taki problem, że nie każdy ją rozumie. Ba, nie każdy potrafi z niej cokolwiek wyciągnąć. Ot, każdy gra swoje, a im głośniej, im żwawiej, im w końcu bardziej chaotycznie, tym lepiej. Są tacy, którzy uważają, że free improv. to jedna z najgorszych rzeczy, jakie kiedykolwiek powstały. Olejmy te głosy, niech siedzą w swoim rzadkim od nijakości (lub/i własnej twórczości) życiu. Skupmy się na Live In Tel Aviv, kolejnej świetnej – już na starcie tekstu postawmy sprawę jasno – płycie tria Brötzmann / Swell / Nilssen-Love.
Czołowi reprezentanci rodzimego, krakowskiego Not Two Records mają już kilka albumów z kategorii live. Był wspomniany Kraków, była Kopenhaga, teraz doszedł orientalny, parny i pachnący bliskowschodnią kuchnią Tel Awiw. Trio zagrało w tamtejszym Levontin 7 rok i kapkę temu (24 października 2016). To musiał być wprost znakomity koncert – pełen zwrotów akcji, wyczuwalnego na każdym kroku napięcia, dynamiczny, bo napędzany szaleńczym rytmem Paala Nilssen-Love, przy okazji/przede wszystkim prowadzony pokręconymi, dzikimi wręcz partiami saksofonów, klarnetu i puzonu. Cóż, nieregularność melodii i rytmiki to znakomici narratorzy izraelskiej przygody Petera, Steve’a i Paala.
Dwa utwory, jeden wybrzmiewający ponad pół godziny, drugi niedochodzący do połowy tego czasu. Pierwszy z całym spokojem mógłby zostać podzielony na kilka różniących się od siebie setów, co wcale nie jest takie głupie, bo nie jest powiedziane, że tak nie było na żywo. Trio zamaszyście i odważnie podeszło do izraelskiego koncertu, tkając melodie gęste, ciężkie i zróżnicowane, bazujące na stałej zmianie muzycznych nastrojów. Dużo zależy od tempa wygrywanego przez Paala Nilssen-Love, który w „The Greasy Grind” czterokrotnie nastraja swoimi bębnami słuchaczy. Do tego oczywiście saksofony i klarnet Petera Brötzmanna tworzą linię melodyczną utworu.
Krótsze o połowę „Ticklish Pickle” wcale nie wypada gorzej. Solówka Steve’a Swella zmusza do skupienia i wczucia się w te rwane dźwięki puzonu. Zwodnicze dla ucha, odpowiednio dozowane, by słuchacz czekał na kolejne ruchy muzyka. Do nich dołącza minimalistyczny Paal Nilssen-Love, dochodzi do dialogu obu instrumentów, coraz bardziej dynamicznego i chaotycznego. Nie bez znaczenia pozostają też partie Petera Brötzmanna, agresywne, dzikie melodie klarnetu, wybrzmiewające całą swoją siłą. A mimo wszystko wydawać by się mogło, że to cisza odgrywa tutaj pierwszorzędną rolę. Cisza i stopniowanie napięcia. Dwa występy, dwa utwory tak się od siebie różniące, a jednocześnie będące do siebie bliźniaczo podobne. Chyba można o Live in Tel Aviv mówić w kategoriach minimalistycznego majstersztyku.