Reedycja, na dodatek solidnie wzbogacona, wspólnego albumu Pacific 231 i Rapoona z 2007 roku. Palestine reklamowane jest jako hołd składany twórczości Muslimgauze’owi i trwającej od dziesięcioleci wojnie pomiędzy Palestyną a Izraelem. Jak brzmi Palestine?
AUTOR: Pacific 231 & Rapoon
TYTUŁ: Palestine
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 25.07.2021
Cóż, brzmi tak, jak można by się było spodziewać. Robin Storey – Rapoon – słynie z umieszczania w swoich kawałkach bliskowschodnich motywów. Pacific 231, czyli Pierre Jolivet, jak przystało na Francuza, w tworzonych melodiach wykorzystuje naleciałości arabskie, zresztą to nie pierwszy raz, kiedy w muzyce Pacific 231 słychać dźwięki, nawiązania do brzmień z Półwyspu Arabskiego. Efekt wspólnej pracy, raczej splitu, bo Palestine – w swojej pierwotnej formie – było podzielone na stronę A i B, gdzie każda z części zawierała oddzielne kompozycje. Dopiero mini CD zawierało utwór „Al-Misr”, gdzie Anglik i Francuz przygotowali utwór razem.
Tak więc mamy Palestine w rozszerzonej wersji, rozszerzonej o dwa nagrania Pacific 2031 i wspomniane „Al-Misr”. Muzycznie jest to w całości ukłon w stronę dźwiękowej Palestyny, gdzie dnie są upalne i gorące, noce niewiele chłodniejsze. Gdzie w powietrzu unoszą się wszystkie te zapachy kuchni bliskowschodniej, gdzie słychać nawoływania muezinów kilka razy dziennie. W końcu – gdzie od wielu, wielu lat trwa zbrojny konflikt, raczej co i raz rozpoczynana, tląca się wciąż wojna między Arabami i Żydami, Palestyną i Izraelem. Nie wchodząc w politykę, muzycznie są to bardzo do siebie zbliżone narody. Te same motywy, te same rozwiązania, te same instrumenty, jeśli oczywiście wykluczy się muzykę chasydzką, niguny.
Opowieści tysiąca i jednej nocy, szalone melodie wrzucające w szaleńcze wiry kompozycji tyleż barwnych, co psychodelicznie zapętlonych. Pierwsze na płycie „Al-Quds Al-Sharif’”, czyli Święta Jerozolima, od początku, przez ponad dwadzieścia minut, sieka industrialnym, technopodobnym, opartym na chwytliwej rytmice bliskowschodnim bangerem. Zloopowany kawałek, który składa się z powtarzających się co i raz warstw i motywów nie nudzi, buja, zachęca do dzikiego tańca, szaleńczej, zatracającej zabawy. Techniczne brzmienie kawałka kontrastuje z pracą Rapoona. Storey, jak to Storey, postawił na rave’ową elektronikę wzbogaconą ostrym bitem, czającymi się w tle trzaskami i agresywnym field recordingiem w postaci wzrastającego, zapętlonego nawoływania muezinów. Co ciekawe, Brytyjczyk w „A Thousand Slogans of Peace” gra wielowymiarowo, wielotematycznie, skacze motywami, jego dwadzieścia jeden minut muzyki to nie jeden rozciągnięty „riff”, a różnobarwna opowieść, którą najłatwiej byłoby umieścić w jakimś rave’owym secie w jednym z postoczniowych klubów w Newcastle.
Świetnie wypada wspólna kompozycja Pierre’a Joliveta i Robina Storeya. Nie wiemy, kto za co odpowiada, bo niby skąd (?), ale Al-Misr” (Egipt) utrzymano w mocno mistycznej, mrocznej atmosferze, poza otwierającym i zamykającym utwór motywem granym jakby na saksofonie, jakiejś trąbce, który spokojnie mógłby wybrzmiewać na jakiejś, dajmy na to, Ibizie, oczywiście wzbogacony o taneczny densopodobny bit i klawisze. Rewelacyjne dziesięć minut, gdzie nic nie jest oczywiste, wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, a muzyka sama niesie się w powietrzu, wyskakując z głośników w najlepszy z możliwych sposobów.
Dwa ostatnie utwory, dwa autorstwa Pacific 231, „el-Arish” i „Panjshir Singh” to dobra szkoła technicznego grania, nacisk na rytmikę w orientalnej, czytaj: bliskowschodniej odsłonie. W tle przebijają się cytry, liry i Bóg-wie-co-jeszcze. No naprawdę nie wiem, czy to nie jest jedno z ciekawszych wydawnictw Storeya, jakie słyszałem. Oczywiście ogromna w tym zasługa Francuza, który porzucił urokliwe życie w kraju bagietek i Emily w Paryżu na rzecz zielonego, drogiego, ale jakże przyjaznego i kompaktowego do życia Dublina.
Reedycja-mistrz. Dobrze, naprawdę fajnie, że Zoharum zdecydowało się na odświeżenie materiału.