WYTWÓRNIA: Wytwórnia Krajowa
WYDANE: 14 listopada 2011
WIĘCEJ O: ORGANIZM
INFORMACJE O PŁYCIE
Pozmieniało się to wszystko ostatnio. Indie made in Poland razi mniej niż jakiś czas temu (co świadczy o progresie poziomowym), chociaż nadal znajdują się pewnego rodzaju lane kluski, których nawet denaturat – pal licho bułeczkę – nie rozmiękczy. Na szczęście Organizm i zaliczał, i zalicza się nadal do tej nielicznej niegdyś, a coraz większej obecnie grupy o twórczości zadowalającej nawet bardziej wybrednych.
Koniec, Początek, Powidok to powrót Organizmu, zespołu, który w 2008 roku debiutował naprawdę dobrą i wciągającą płytą Głową w Dół, a wcześniej zamieścił jeden utwór na składankę tributową dla Joy Division. Indie? Polska alternatywa? Te określenia przecież zawsze brzmiały śmiesznie. Organizm, w przeciwieństwie chociażby do takich Much, zaprzeczał tej tezie. No i robi to ponownie. Wydani przez Wytwórnię Krajową, pełnią rolę dopiero drugiej pozycji w katalogu tej młodej, acz wypełnionej szlachetnymi celami oficyny. I nawet jeśli Nerwowe Wakacje im może nie wyszły tak jak powinny (100% sprzedanych płyt, Best new music na Pitchforku oraz czołowe pozycje w 30 ton – lista, lista, lista przebojów), to sofomor tria pozostawia bardzo dobre wrażenie.
Jasne, nie jest już tak mrocznie i ciężko, jak na debiucie. Nie ma już takiej ironii w tekstach Jędrka Dąbrowskiego. Nie ma też tego surowego brudu, który ranił uszy (w pozytywnym znaczeniu, oczywiście) na Głową w Dół. Psychodeliczne wstawki instrumentalne („Przez Ścianę”) zostały zastąpione math-rockowymi melodiami („Lato”), co ma swoje dobre i złe strony. Pozytywy, że właśnie podkład w „Lato” może kojarzyć się z twórczością chociażby Foals, czyli mathy na wysokim poziomie, a większościowo utwory wpadają w ucho, pozostając w pamięci na mniej więcej ponad połowę dnia.
Nie ma brudów, nie ma noise’u, ale jest naprawdę miły indie rock z różnej maści wstawkami. I teksty! Teksty bowiem stanowią o swoistej sile Końca, Początku, Powidoku. Polska piosenka rozrywkowa, używając tak prostolinijnego sformułowania, ma to do siebie, że najczęściej kuleje w warstwie lirycznej, pozostawiając tym samym wiele do życzenia, wpływając również na jakość poziomową nagrań w całokształcie. Organizm, a w szczególności Jędrek, ponownie udowadnia, że można pisać ładnie i mądrze w ojczystym języku, nie siląc się na grafomańskie wyczyny spod znaku Grabaża czy chociażby Wiraszki (i tak szacun za sprowadzenie Animal Collective do Jarocina). Zresztą wystarczy wsłuchać się w „Świeżą Zieleń”, „Kino Kopernik” czy „Kałuże”, aby dostrzec większy sens, znaleźć coś dla siebie między słowami. Bo z jednej strony to smutna płyta (Śniło mi się dzisiaj/ że znów byliśmy razem/ śniło mi się dzisiaj/ że kręcił się świat), można nawet stwierdzić, że bardzo emocjonalna i wewnętrzna. Z drugiej zaś, nacechowana erotyzmem („Lato”, „Sztuczki”).
Melodyjnie również Koniec, Początek, Powidok prezentuje się więcej niż poprawnie. Perkusja wpada w ucho, nadaje żywszego tonu, a w połączeniu z gitarą w (znowu) „Lecie” (swoją drogą, najlepszy chyba utwór na krążku) po prostu urzeka. Zresztą płyta strasznie gra na emocjach słuchacza. Wytłumione, sentymentalne, z pewną dozą tajemniczości czającej się w tle „Kino Kopernik” wprowadza w lekko depresyjno-nostalgiczny stan. „Ewa” wybija z „zawiesiny emocjonalnej”, rozbudzając tym samym odbiorcę i przyśpieszając jego tętno. To tylko przykłady, które można mnożyć. A wszystko ubrane w liryki, które jakby wyszły z pamiętnika Dąbrowskiego – coś jak ekshibicjonizm ekstrawertyczny, z którym każdy słuchacz chyba mógłby znaleźć bliskie sobie sytuacje.
Bardzo długo zabierałem się do tej płyty. Z jednej strony, bo nie miałem zupełnie ochoty na polski niezal. No i drugi, bardziej upokarzający aspekt, z dwa tygodnie szukałem samego Końca, Początku… (nie pytajcie, gdzie go znalazłem), bo gdzieś się zawieruszył. Korzystając ze streamu, jaki udostępniła jakiś czas temu Wytwórnia Krajowa, od razu jednak można było się zorientować, że Organizm powraca w dobrym (bardzo) stylu, o jaki, szczerze mówiąc, nie podejrzewałem zespołu. Ale nic to, końcówka 2011 i początek 2012 zapowiada się na naprawdę ciekawe „kambeki” – i na dodatek niekiedy dłuższe niż trzy lata. Ale o tym wkrótce.