Nasz dobry znajomy Manu Louis znowu w akcji. Trzy lata Belg milczał, aż w końcu wypuścił swoją płytę numer dwa, Cream Parade.
AUTOR: Manu Louis
TYTUŁ: Cream Parade
WYTWÓRNIA: Igloo Records
WYDANE: 10 maja 2019
Dwa lata temu – jak ten czas szybko leci – pisaliśmy o Kermesse Machine, wówczas debiutanckim albumie, który Manu Louis promował w Warszawie. Promo gigi były to lekko spóźnione, bo płyta ukazała się w 2016 nakładem belgijskiej, ba, brukselskiej wytwórni Igloo Records. Co nam się wtedy spodobało? Szaleństwo, groteska, momentami makabra nagrań, nabicie aż po ostatnie sekundy humorem, dźwiękowy i gatunkowy ścisk. Mnogość rozwiązań Manu na Kermesse Machine chwilami przytłaczała.
>> RECENZJA: Manu Louis – Kermesse Machine
Cream Parade nie różni się w tej sferze. Belgijski artysta ponownie bawi się melodiami, pogrywa ze słuchaczami, miesza gatunki. Tworzy muzyczny karnawał. Bo Louis równie chętnie zaprasza do gry saksofon i idzie w jazz, współpracuje z wokalistkami i wtedy słyszymy na płycie teatralny wręcz dialog, a wysokie klawisze to tak naprawdę standard, który powtarza się w większości kompozycji. Kawałków szybkich, żywych, tanecznych, ale o mocno teatralnym zabarwieniu.
W ogóle, gdy słucham Cream Parade, to przed oczami wyobraźni mam sztukę, spektakl na kilku aktorów. Scena często zmienia swoją scenografię, aktorzy-piosenkarze/muzycy grają swoje gry, czasem upiorne i misterne („President”), czasem chóralno-zawadiackie („The Screen”), niekiedy wypełnione sentymentalizmem („Internet’s Farewell”) czy wręcz oparte na dźwiękowym ADHD („Internet” i cybersuita „Efface”).
Dzieje się na Cream Parade i dzieje się bardzo dużo. Manu Louis już na debiucie sprzed trzech lat pokazał, że umie mieszać, zawijać, przeplatać i plątać, by koniec końców zostawić słuchacza w zadumie. Na Cream Parade otrzymujemy też swoistą koncepcję świata zdominowanego technologią. Złowroga to wizja, ale i tematyka, głównie w sci-fi literaturze i filmach, jest mocno eksploatowana. Belg, który na co dzień mieszka w Berlinie, a w chłodniejsze miesiące (już niedługo, już niedługo…) daje nura do Hiszpanii, jednak chyba przekombinował. To samo mieliśmy na Kermasse Machine, gdzie za dużo działo się za szybko. Ale uśmiech pojawia się na twarzy, a wydaje mi się, że w warunkach koncertowych i nogi by nieco bolały.