Trochę po czasie, ale albumy Machinefabriek warte są uwagi nawet i w rok po premierze. I Amalgaam też się do tego zalicza. Piszemy o (stosunkowo) nowej płycie Holendra.

AUTOR: Machinefabriek
TYTUŁ: Amalgaam
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 8.04.2020


Machinefabriek w ubiegłym roku nie próżnował. Wydał kilka albumów (dokładnie dziewięć z czego 5 pod własnym nazwiskiem i cztery jako Machinefabriek, w tym Amalgaam właśnie, który ukazał się w gdańskim Zoharum), kilka na naprawdę dobrym poziomie. Amalgaam to raptem trzy pełnowymiarowe kompozycje i intro, efekt improwizacji dźwiękowej Holendra, ale za to jakie to utwory!

Clooney mógłby wykorzystać

Rutger Zuydervelt na Amalgaam kreuje świat pełen pustki, rozległych, mroźnych pejzaży przebijanych jedynie rtęciowo-metalicznymi powidokami. Amalgaam… amalgamat, stop różnych metali z podstawą w postaci rtęci idealnie oddaje ten złowrogo-apokaliptyczny obraz płynący z dźwięków generowanych przez Holendra. Smutek, zagubienie, nerwówka przebijane niezmąconym, pełnym nadziei spokojem mieszają się ze sobą w tej opowieści, a całość przypomina ścieżkę dźwiękową, która spokojnie mogłaby zasilić takie Niebo o północy i byłaby to, dzięki muzyce Machinefabriek, o niebo lepsza produkcja.

Bo tak naprawdę Amalgaam ma w sobie taki melancholijno-katastroficzny wydźwięk. A przede wszystkim ma w sobie taką islandzką barwę brzmienia. Z muzyki Rutgera stale wyziewają arktyczne, zaśnieżone pomruki, to syntezatora, to jakichś efektów, to przypominające wręcz ręczne ocieranie metalicznych przedmiotów o siebie. Techniczne melodie przeplatają się z delikatnymi pejzażami wypełnionymi niemal kojącym ambientem. Szorstkie glitche wypełniają wrzucone w pogłos pojedyncze chóralne zaśpiewy, zmultiplikowane i wyzierające jakby z mgły otchłani.

Klaustrofobiczna wycieczka

Dużo się na Amalgaam dzieje, choć mogłoby się wydawać, że to muzyka idealna do puszczenia w tle. Nic bardziej mylnego, bo ta muzyka oddycha własnym życiem i tempem. Intensywność dźwięków może zaskoczyć nawet wprawne ucho słuchacza, bo nawet jeśli już dajemy się zahipnotyzować zapętlonym akordem syntezatora, odpływamy i znajdujemy się we własnej, śnieżnej strefie komfortu, Machinefabriek potrafi z niej sprawnie (rozdygotane wejście w „Metallic”) wytrącić. „Metallic”, jedyny starszy utwór Zuydervelta na tej płycie, sprawdza się znakomicie.

Raz, że tytułem pasował do Amalgaam, a dwa, że to świetna, lodowa kompozycja roztaczająca swoją barwą chłód i aurę zamknięcia. To coś jak dźwiękowa klaustrofobia z dziurami w blaszanym kontenerze. Czujemy powietrze, które prześwituje, chcemy je łapać, zachłysnąć się nim, ale duchota pomieszczenia dominuje, przyciska, wzbudza swoiste lęki (zwłaszcza w przyspieszającej dynamicznie końcówce).

Ambientowo-drone’owe stroopwafels

Zamykający płytę „Amalgaam II” ciekawie rozpoczyna się sprzężeniami okołodrone’owymi, w które wchodzą głębokie, jakby wydobywające się spod pokrywy śnieżnej ambientowe nitki.

Powolna narracja to rośnie, to opada w swoim natężeniu, cały czas oscylując wokół dźwięków szorstkich i, to skrajność, delikatnych, nokturnowych, przy których mogą odpłynąć zmysły. W tle cały czas Machinefabriek stara się generować niepokojące ni to przeszkadzajki, ni to uszlachetnienia. Smaczki, dźwiękowe smaczki, które stale trzymają w lekkim napięciu. To chyba najlepsze określenie.

Klimatem Amalgaam znakomicie wpisuje się w solowe dokonania Rutgera Zuydervelta. Dźwiękowe kolaże, mozaiki utrzymane w skali szarości, z przebłyskami podbiegunowej bieli. Transowe kompozycje oparte na niepokojącej improwizacji. Czy Machinefabriek mógłby nagrać lepszy album? Oczywiście. Ale czy to konieczne? Niekoniecznie, bo te cztery, składające się na trzydzieści pięć minut płyty utwory to towar tak dobry jak stroopwafels w taki śnieżny dzień jak dziś.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: