Każdy dziennikarz ma swoich faworytów, niezależnie od dziedziny – czy będzie to polityka, sport czy muzyka. Każdy. Wystarczy sprawdzić wybranego dziennikarza, przejrzeć wywiady czy recenzje i wszystko stanie się wręcz banalne – z jakim natężeniem ciepła się o kimś pisze. Jak często rozmawia się z daną osobą, ile laurek jej wystawiła. I tak dalej, i tak dalej.

AUTOR: M8N
TYTUŁ: ULSSS
WYTWÓRNIA: Sadki Rec.
WYDANE: 18 stycznia 2018


To nie dziwi, takie jest życie. Można szukać długo, można sięgnąć do jakiegokolwiek tygodnika, dziennika ze stronami o kulturze, w końcu spojrzeć na bloga czy portal (a jest ich naprawdę niewiele). Szybko znajdzie się interesujące materiały.

Tak, każdy serwis i dziennikarz ma swoich ulubieńców, nie ma w tym nic dziwnego. Ja na przykład od epki Bumpy kibicowałem HOW HOW. Tak bardzo, że w czasach fyh!records zrobiliśmy z chłopakami – z Adamem (Podniesińskim), Filipem (Madejskim), Mateuszem (Franczakiem) i Mironem (Grzegorkiewiczem) – dwa minialbumy pod nazwą Knick-Knack. Komercyjnie dwie trzecie tej niedokończonej trylogii okazało się totalnym nieporozumieniem, ale sentyment pozostał, a muzyka broniła się jednak sama. Płomień w zespole z biegiem lat, zmian nastrojów i priorytetów powoli jednak wygasał, muzycy zajęli się swoimi innymi zajęciami, niektórzy poszli w działalność solową. Ta od początku przyświecała Mateuszowi Franczakowi, który w Too Many Fireworks wydał dwie płyty: Long story shortNight-night. Grzegorkiewicz najpierw skupił się na JAAA!, by z czasem coraz bardziej zamykać się w swoim własnym świecie.

Może zabrzmi to banalnie, ale ULSSS – solowy album Mirona – to wędrówka. To na pewno brzmi banalnie, bo sam tytuł płyty nawiązuje do Ulissesa Jamesa Joyce’a. Jednak nie ma co się doszukiwać w warstwie muzycznej czy samej narracji do dzieła Irlandczyka. Tutaj istotny jest motyw podróży, błądzenia, chodzenia. Tak jak Leopold Bloom wałęsa się po ulicach Dublina, tak bohater Grzegorkiewicza zalicza kolejne etapy swojej podróży. Tym, co łączy Joyce’a i Grzegorkiewicza, a w szczególności ich obie opowieści, są spotykani ludzie. U Mirona są to artyści, których zaprosił do współpracy. Ta lista naprawdę jest imponująca, a każdy uczestnik odcisnął swój wkład na ULSSS. – Zdaję sobie sprawę, że to bardzo dużo osób, ale ich wkład był tą wisienką na torcie w każdym z utworów. To też analogia do podróży. Podróżując, spotykasz różnych ludzi, którzy z kolei pozostawiają ślad w twojej historii. Wybrałem te osoby ze względu na ich dźwiękową wrażliwość. Karolina Rec jest mi totalnie bliska w swojej twórczości, Jacek (Mazurkiewicz) ma bardzo otwartą głowę i sposób, w jaki składa dźwięki jest bardzo inspirujący i przede wszystkim napędzający do działania. Wszystkie z pozostałych osób są dla mnie ważne, coś mi otworzyły w głowie – opowiadał mi w styczniu Grzegorkiewicz, gdy spotkaliśmy się w dniu jego urodzin, zresztą w dniu będącym też oficjalną premierą ULSSS.

Całą rozmowę można przeczytać na Dwutygodniku, ale słowem kluczem jest tutaj wspomniana „wrażliwość”. Tę Miron szlifował od Daktari, przez HOW HOW, JAAA!, aż po Giorgio Fazera (czyli duet z Mateuszem Franczakiem), tę słychać w każdym z zamieszczonych na ULSSS utworów. To delikatne, introwertyczne wręcz kompozycje. Grzegorkiewicz otwiera tą płytą drzwi do swojego świata, ale robi to subtelnie, powoli, jakby bał się skrzypienia i jakby – uchylając – rozglądał się uważnie na boki. Niespieszne melodie, wycofany śpiew (tutaj Miron filtruje wokale różnymi przesterami czy efektami), narzucony pogłos i zaproszeni goście, reminiscencje HOW HOW, gdzie elektroakustyczny folk przeplatał się z charakterystyczną dla freak popu lekkością i frywolnością. Chaotycznie stawiane dźwięki, muzyczna nerwówka przy jednoczesnej radości z gry. No, radości prezentowanej na swój skryty sposób.

Fajnie brzmi ULSSS, fajnie, bo pokazuje zalążki muzyki Grzegorkiewicza stawianej jeszcze w czasach Bumpy, potem Flickers, aż po Gorzki to chleb jest polskość, czyli ubiegłoroczną płytę Giorgio Fazer. Najbliżej tym naleciałościom Animal Collective czy – uwaga, zabrzmi srogo – Bon Iver z czasów debiutu Mironowi jest w „Hidden Kingdom” i „Veins”, choć mocno jest też w nieźle połamanym „We Are Surprising No One” (kosmiczne tło i wiersz Pete’a Simonellego).

Dużo w muzyce Grzegorkiewicza majaków sennych, melodii niewyraźnych, szorstkich, ciężkich, dość mrocznych. Wystarczy posłuchać „Through the Waterfall”, gdzie zawodzący śpiew Mirona współgra z upiornymi, przygniatającymi słuchacza syntezatorami. „Railway Bars” oparto na tych samych motywach – ciężkie synthy, pokręcone melodie, nieprzyjemny dla uszu śpiew. Ciekawostką będzie „Digging” z podmuchami gotyckiego New Romantic i „Night”, który napędza świetna jak zawsze Barbara Kinga Majewska.

>>Posłuchaj płyty ULSSS od początku do końca!

Miron długo kolekcjonował swoje nagrania, bo od 2007 roku. Dłubał, zmieniał, dogrywał, kasował, w końcu dojrzewała w nim myśl i chęć wydania autorskiego albumu. To się udało,  ten sławny literacki Ulisses, ta łatka przypięta do Grzegorkiewicza od samego początku ogłoszenia sagi z premierowymi utworami każdego ósmego dnia miesiąca, to przepiękna podróż. Niezrozumiała wielokrotnie i z pewnością trudna do odbioru osobie postronnej. Grzegorkiewicz, grając jako M8N, wszedł na wyższy poziom introwertyczności muzycznej, a uchylona przez niego furtka mieni się różnymi barwami. Zachęcając, by choć przez chwilę do niej zajrzeć. Powiem jedno – jeśli to zrobicie, nie pożałujecie. Ja tej płycie poświęciłem kilka ładnych miesięcy. Z pewnością jest tego warta. 

A JAK OCENIAMY?
Tak wysoka ocena oznacza jedno - Grzegorkiewicz nagrał płytę niemal kompletną. Taką, która nie dłuży się i która chwyta od początku do końca. Co fajne, tutaj nie ma początku, nie ma też końca jako takiego. Są opowieści rzucone w czasie i przestrzeni.
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: