AUTOR: Lotto
WYTWÓRNIA: Instant Classic
WYDANE: 17 kwietnia 2016
INFORMACJE O ALBUMIE
Była kumulacja Lotto z czterdziestoma milionami, była z sześćdziesięcioma. A trio Lotto zgarnia całą pulę za Elite Feline. Za ten album i za pomocą tego albumu.
Ask the Dust z 2014 roku, a wcześniej i koncerty udowodniły, że muzycy w pojedynkę to jedno dobro, ale jako kolektyw pod nazwą Lotto to już zupełnie inna (też dobra) bajka. Ale po kolei. Lotto, jazzowa supergrupa, dotychczas związana z Lado ABC (tam też wydała Ask the Dust), w składzie z Mike’em Majkowskim, Pawłem Szpurą i Łukaszem Rychlickim. Po personaliach widać, że rzecz duża, ale nazwiska, jak to w piłce się przyjęło, nie grają. W muzyce jest inaczej, Rychlicki z gitarą, Szpura za perkusją i kontrabas Majkowskiego to symbole świadczące o tym, że źle być nie może. I w 2014 roku źle nie było. Ba, było bardzo dobrze, ciekawie, różnorodnie (bo było noise’owe „Lense”, psychodeliczne i południowe „Comet”, znalazło się na Ask the Dust także w pełni improwizowane „Man of Medicine”), więc nic dziwnego, że o Lotto zaczęto mówić właśnie w kategoriach supergrupy. Dziwne? No nie.
Dużo bardziej zastanawiające było odejście, przynajmniej przy okazji Elite Feline, z Lado ABC na rzecz Instant Classic, oficyny dotychczas niezbyt kojarzonej z jazzem czy improwizacją (album Jachny, Mazurkiewicza i Buhla ten stan już zmienia). Ale krakowska oficyna ładnie przyjęła Lotto pod swoimi skrzydłami, a nowe wydawnictwo tria praktycznie wykracza poza standardy free-impro, bo bliżej mu do szamańskiej psychodelii.
Lotto na swoim drugim albumie posiłkują się stosunkowo prostymi rozwiązaniami. Trio postanowiło nagrać płytę halucynogenną(?), posępną i powolną. To bazowanie na obranym motywie i ciągnięcie go przez dwadzieścia minut, gdzieniegdzie dorzucając jakieś dodatki, przeszkadzajki, szczególiki lekko ożywiające sytuację. Najwięcej do powiedzenia ma kontrabas Majkowskiego, który wyznacza kierunek. Szpura nadaje rytm, kierując także tempo. Niby jest prosto, statycznie, niemal sennie. Ba, ziewnąć można, nikt się nie obrazi, taka to muzyka usypiająca, ale to jednocześnie melodie ciekawe. Wciągające, malujące własne obrazy. Obrazy do najweselszych nie należą. Ale wciągają i to się liczy najbardziej. Czy będzie to uderzenie w blachy lub rozkręcenie gitarowych przesterów w „Rope”, czy świdrujący motyw w „Pointing to a Marvel” pobłyskujący na tle niespiesznej perkusji, zawsze jest czarująco, z klasą.
To nie jest płyta jakkolwiek wybitna, ale mocny zawodnik w jazzowych kategoriach. Że się dzieje mało? Cóż, tutaj to, co niewypowiedziane (niewygrane) jest istotne. A istotna jest sama aura wynikająca z tego wydawnictwa. Zmuszająca do skupienia, słuchania z uwagą, niemal jak w transie. Bo Lotto do transu tak naprawdę zmuszają. Nie, nie zmuszają. Oni go wywołują.