Jak zawsze, no może nie zawsze, ale jak to życie często płata figle – spóźnieni o kilka ładnych tygodni prezentujemy naszą skumulowaną analizę ostatnich wydawnictw Opus Series.
Series, bo Łukasz Pawlak buduje swoją wytwórnię Requiem Records wokół tematycznych serii. No, może nie zawsze, bo wiele płyt ukazuje się bez nadrzędnej linii programowej. Opus, bo tutaj króluje nowa muzyka klasyczna. Opis sam w sobie brzmi enigmatycznie, wręcz momentami śmiesznie. No bo jak to – nowa muzyka jest ok, ale że klasyczna i nowa? Dwa określenia gryzące się jak świerzb psie uszy.
Tym razem, w kumulacji o numerze 39, trochę przeciągniętej, bo z plikiem otwartym jeszcze w listopadzie, sięgamy po trzy albumy Requiem Records w serii Opus. Eunho Chang, koreański pianista i kompozytor, Rafał Zapała, który łączy klasykę z muzyką współczesną, co plasuje go w szufladzie z napisem indie classical oraz Dariusz Przybylski – mózg lub serce projektu Opus. Główny kurator, organista, kompozytor. Taka trójka w tej odsłonie. Odsłonie bardzo dobrej, ale to wystarczy przeczytać, a potem posłuchać. Albo odwrotnie.
AUTOR: Eunho Chang
TYTUŁ: Memory
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: w październiku 2017
Eunho Changa miłośnicy Requiem Records mogą już kojarzyć z wydanej dwa lata temu płyty Sanjo | Volume 1. Tym razem koreański pianista prezentuje w całości swoje kompozycje, które na pianinie zagrał albo sam, albo do czego zaprosił artystkę Kyeong-Yeon Seo. W 2015 roku Chang skupiał się na sanjo, minimalistycznym stylu gry, charakterystycznym zresztą dla Korei Południowej, a na samą płytę Eunho zaprosił innych muzyków. Teraz słyszymy tylko pianino w czterech utworach będących muzyczną formą ekspresji Koreańczyka.
Memory to ładna płyta. Liryczna, bardzo melancholijna. Niespieszna, zupełnie inna od dzisiejszego tempa życia, czy to w Polsce, czy – nawet bardziej – w Korei Południowej. Jest w niej spory bagaż doświadczeń trzydziestoczteroletniego kompozytora, jest też dużo inspiracji, by wspomnieć najbardziej rzucające się w uszy „Preludium e-moll” Chopina w „Five Preludes: Prelude no. 4”. Wiadomo. A poza tym? Poza tym Chang tworzy niemal filmowo-klasyczną atmosferę. Szlachetne brzmienie pianina łączy się z płynną, momentami agresywną, głównie spokojną narracją. Przyjechał niemal dekadę temu solidny kompozytor do Polski. Naprawdę dziwne, że tak niewiele wzmianek można o nim znaleźć. Dziwne i przykre, bo utwory Eunho Changa, czy to na Memory, czy na Sanjo, mają w sobie to „coś”, wobec którego nawet laik nie przejdzie obojętnie.
NASZA OCENA: 6.5
AUTOR: Rafał Zapała
TYTUŁ: Ideogramy
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 15 października 2017
Rafała Zapały kompozycje w czterech aktach. Nowa płyta to zbiór dzieł artysty z ostatniej dekady, łącznie z tytułowymi „Ideogramami”, które powstały w ramach programu „Kompozytor – rezydent”. A do współpracy Zapała zaprosił Nicole Mitchell, Mateusza Loskę i Orkiestrę Symfoniczną Akademii Muzycznej w Poznaniu. Gdyby chciało się umiejscowić Zapałę w jakimś muzycznym środowisku, byłoby to indie classical, łączenie akademickości z niezalowością. Rafał Zapała, absolwent kompozycji i dyrygentury, lubuje się i w improwizacji, i w ogólnie rozumianym sound arcie. Jego wycieczki dźwiękowe w stronę to ambientu, to noise’u, mogą poniekąd intrygować tradycyjnych odbiorców muzyki poważnej. Zwłaszcza gdy wysłucha się „Gonsay”, jego kompozycji będącej składową zamiłowań elektroniką i muzyką konkretną. Trzaski, szumy, dźwięki prawdopodobnie wydobywane za pomocą blachy i innych metalowych przedmiotów. Rozciągnięte ambientowe pasaże i odbijający się wszędobylski pogłos budują atmosferę utworu. Tak samo jak i kontrabas, a dokładniej jego struny w „Cleaner”. Minimalistyczne wędrowanie palcami po gryfie Loski, raz powolne, raz przypominające gwar owadów ciekawie wprowadza słuchaczy w kolejny na liście utwór. „Nicolette”, żywa, dynamiczna, rozległa i wesoła kompozycja z udziałem Nicole Mitchell i jej fletem, jawi się jako jedna z najciekawszych pozycji na Ideogramach. Uroczy flet, do tego agresywne glitchowe dźwięki, jakby szkła, jakby pękania kryształów lub innych dzwoneczków. To błyski, to zgrzyty, to delikatne i długie partie zagrane na flecie. Ładnie i bardzo lirycznie, i w kontrze do tytułowej kompozycji. „Ideogramy” to utwór bardzo filmowy lub też, w przeciwieństwie do poprzedników, do filharmonii. Dopiero w tej rozbudowanej kompozycji, gdzie słychać skrzypce, dęciaki czy perkusję, gdy Zapała odcina się od muzyki konkretnej czy improwizacji, widać te stockhausenowskie inspiracje. Sztampowo, ale wstydu nie ma.
NASZA OCENA: 6.5
AUTOR: Dariusz Przybylski
TYTUŁ: Already It Is Dusk
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 30 czerwca 2016
Ależ ta płyta wciąga. Mocne, hipnotyzujące brzmienie organów Hammonda, z jednej strony w pełni sakralne, z drugiej posiadające w sobie elementy „profanum”, zwłaszcza gdy przypomni się sobie, że na Hammondzie grywali muzycy Led Zeppelin, the Doors, Deep Purple czy Pink Floyd. Przykłady bardzo złe, niemal do spalenia, choć dla kontrastu można by były przytoczyć nieodżałowany warszawski skład Lord Stereo, który radził sobie pięknie w 2011 roku.
Ale jest Dariusz Przybylski. Muzyk i kompozytor, bez którego nie mówilibyśmy dziś o Opus Series. Kurator, jedna z ważniejszych dziś postaci w cyklach wydawniczych Requiem, znakomity twórca, podkreślający także swój muzyczny warsztat na tej płycie. Already It Is Dusk, Przybylski grający na wyuczonym instrumencie klasyków, penetrujący dźwiękowe epoki. Jest „Ave maris stella”, piękna antyfona, do której muzykę w XV wieku skomponował Guillaume Dufay, choć tych wersji było sporo (Antonio Vivaldi, Johann Sebastian Bach, Antonín Dvořák, Ferenc Liszt, itp., itd.). Utwór, w którym pojawiają się partie wokalne (Jan Jakub Monowid), zabiera organom ich ogromną siłę, kierując skupienie słuchacza raczej na śpiewie, choć hammondowe partie, żywcem wycięte z mszy lub po prostu z kościoła, gdy nie ustępują wokalowi, są po prostu piękne.
John Cage, guru minimalizmu, wymieniany wszędzie i zawsze, tutaj w wykonaniu Dariusza Przybylskiego kompozycja „In a Landscape”. Idealne, bajkowo-senne otwarcie wydawnictwa. Bardzo rześkie i eteryczne jednocześnie. Z błogim brzmieniem organów Przybylski niemalże cacka się ze słuchaczami. Dalej jest tylko dobrze lub lepiej. „Fratres” mistrza Arvo Pärta przy udziale perkusisty, zresztą stałego bohatera Opus Series, Leszka Lorenta, to klasa sama w sobie i utwór mający już…41 lat (czterdzieści było, gdy powstawała pierwsza część tego tekstu). Estoński kompozytor przygotował „Fratres” na różne warianty instrumentalne. Dariusz Przybylski traktując utwór po macoszemu, za sprawą organów Hammonda zwalnia tempo, dodaje sakralny sznyt, Lorent na perkusji przebija ten kościelny stan. Jest po prostu pięknie, intensywnie. Płyty trzeba słuchać w skupieniu, poświęcając jej naprawdę dużo czasu. Lubię brzmienie organów. Ma w sobie coś upojnego, szlachetnego, nienamacalnego, a przy tym prostego. Tym albumem Przybylski potwierdził sens prowadzenia serii Opus. Wcześniejsze wydawnictwa neo-klasycznej linii Requiem były dobre, ładne, czasami sztampowe, bywały też takie nazbyt akademickie. Tutaj mamy wszystko wymienione, łącznie z brakiem autorskiej wizji kompozytorskiej (choć Przybylski wielokrotnie udostępniał swoje własne dzieła), ale jest jednocześnie, abstrahując od negatywów, po prostu bardzo, bardzo, bardzo ładnie.