Bartosz Zaskórski i Robert Skrzyński, Mchy i Porosty oraz Micromelancolié. Mchy i Melancholie, żeby nie powielać Mikroporosty. Kumulacja 29 to wędrówka przez ich wspólny album i pozostałe projekty, które ukazały się na przestrzeni ostatniego roku.
AUTOR: Mikroporosty
TYTUŁ: Mikroporosty
WYTWÓRNIA: Audile Snow
WYDANE: 27 października 2016
Kurkuma, zioła prowansalskie, olej. Koniecznie olej. To optymalne składniki do usmażenia wątróbki drobiowej. Taka rada płynie z debiutanckiego albumu mikroporostów i pewnie dużo w tym prawdy. Historie o grzybach, teksty poświęcone drzewom, jest też trochę o śluzowcach. Dużo informacji, dużo, bardzo dużo wiedzy płynie z wydawnictwa Mchów i Porostów i Micromelancolié, bo właśnie ten duet stoi za projektem Mikroporosty.
Bartosz Zaskórski ma swój czas, Robert Skrzyński skrupulatnie zaprasza do współpracy coraz to kolejnych producentów i artystów. W ubiegłym roku takich działań było sporo, żeby wspomnieć albumy nagrane z Sindre Bjergą, Michaelem Bjellą i Fischerle czy Jerzym Mazzollem. W tym, tfu, ubiegłym!, nie zwolnił swojego tempa prac, bo dorzucił ANRS z Antoniną Nowacką i 49°05’19,3″N 22°34’04,0’E’, płytę nagraną ze Strom Noir. No i solowe wydawnictwa, jak Isolines czy Esternal Sources, któe rzutem na taśmę zmieściło się jeszcze 2016 roku, zamykając też działalność Wounded Knife.
Zaskórski skrupulatnie powiększa swoje muzyczne CV, bo artystyczne ma całkiem spore. W 2015 ukazały się Wsie i Bardzo ciepłe lato, w minionym roku przypomniał o swojej pracy dyplomowej I wtedy okazało się, że umarłem. O słuchowisku nieco niżej, o nowym albumie Hypnagogic polish music for teenage mutants zresztą też. Ale wróćmy do Mikroporostów.
Robert Skrzyński przybrał sobie interesującą formę pracy z innymi artystami, polegającą na korespondencyjnej wymianie materiału. Tak było, gdy szykował album ze Słowakiem Emilem Mat’ko (Strom Noir), tak też było z Norwegiem Sindre Bjergą, choć wyjazd do Stavanger, gdzie znajduje się muzeum konserw, a połów szprotek stoi na wysokim poziomie byłby pewnie fajnym przeżyciem. W przypadku Mikroporostów nie do końca idzie załapać, jaki klucz obaj producenci przybrali. Czy Zaskórski przebrał i wyselekcjonował saple, zgrabnie je sklejając, a Skrzyński dograł elektronikę? Czy była to praca kolektywna, dzieląca materiał pomiędzy dwóch muzyków?
Być może mogło być właśnie tak, jak w drugim wariancie, bo słuchając poszczególnych kawałków, kojarzą się dźwiękowe działania adekwatne do tego, co w ostatnim czasie tworzył i Mchy i Porosty, i Micromelancolié.
Istnieje też druga teoria, która jest prawdziwa i pewna w stu procentach, bo to zdanie zostało dopisane już po napisaniu tekstu. Ta teoria to przygotowanie utworów przez Zaskórskiego – wybranie sampli, rozpisanie, stworzenie loopów, jednym zdaniem – część dźwiękowa. I wysłanie materiału do Roberta Skrzyńskiego. Micromelancolié otworzył skrzynkę, pobrał pliki i zmontował z wyrywków, skrawków, jednym słowem produktów utwory. Taka tajemnica, która tworzy historię Mikroporostów.
Melodie na Mikroporostach są momentami lekko miałkie, chodzi przede wszystkim o motyw główny całego albumu, w szczególności gdy pozostawia się go samemu sobie. Gdy nachodzą na niego wszystkie te pocięte dźwięki, sample wokalne z opowiadaniami i złotymi radami, pogłosy, sprzężenia czy inne trzaski lub szumy, problemu nie ma.
NASZA OCENA: 6.5
AUTOR: Radar
TYTUŁ: Radar
WYTWÓRNIA: Plaża Zachodnia
WYDANE: 3 grudnia 2016
Skrzyński w drugiej odsłonie, w drugim projekcie, tym razem z żywymi instrumentami, co mu się chyba (bardzo) rzadko zdarza. Oczywiście kolejny raz korespondencyjnie, ale też dość ciekawie, znowu ze względu na fakt instrumentarium.
Krzysztof Topolski, trójmiejski perkusista, zbieracz nagrań terenowych, improwizator i członek duetu Arszyn (to on) / Duda (Tomasz), nagrywał też w Wolności z Wojciechem Juchniewiczem i Adamem Witkowskim, a z Marcinem Dymiterem wydał Emiszyn i kilka innych płyt. Na koncie ma też album z Michałem Skrokiem (M.Bunio.S, Dick4Dick, gdyby ktoś nie skojarzył). Arszyn wysłał Skrzyńskiemu swoje perkusyjne partie, a Micromelancolié zrobił z nimi to, co potrafi. Oporządził, dograł inne melodie, dźwięki, trzaski, efekty, tworząc momentami schizofreniczną, momentami delikatną warstwę melodyjną. Właśnie, na Radarze pojawia się jeszcze jeden instrument, w jednym utworze („1.4”). Trąbka Skroka.
Co ciekawe, Radar stworzyli materiał, który za sprawą perkusji wpasowuje się w bardzo luźne ramy free improv. Rytmika Topolskiego, nieregularna, frywolna, chwytliwa przede wszystkim, nadaje utworom jamowego charakteru, całkowicie prowadząc narrację. Ale to Skrzyński miał pole do manewru, otrzymując ścieżki od Arszyna.
Skoki klimatyczne Micromelancolié robią wrażenie. Producent potrafił wpleść w improwizowane bębny sporą ilość szumów i sprzężeń. Zgrzytliwe i gęste tło, drone’owe pejzaże oscylujące wokół fabrycznych, opuszczonych rejonów („1.2”), ropiejące purchawy („1.3”) czy sci-fi dźwięki kojarzące się z orbitami („1.6”) to standardy w muzyce Roberta Skrzyńskiego. Zresztą wyciąganych partii syntezatorów tworzących ambientową polanę czy przesterowanych, zdezelowanych wręcz melodii mieliśmy już wcześniej kilka.
Ale Radar to fajna płyta, dość pomysłowa i dająca się Skrzyńskiemu sprawdzić z konkretnym instrumentarium. No i miał nie tak do końca najłatwiejsze zadanie, by ułożyć tak tę muzykę pod kątem perkusji Topolskiego.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Micromelancolié
TYTUŁ: Isolines
WYTWÓRNIA: Where To Now? Records
WYDANE: 28 listopada 2016
Ależ dziwne to wydawnictwo. O Isolines Micromelancolié ciężko znaleźć cokolwiek, zwłaszcza informacji, kiedy materiał tak naprawdę powstał (Discogs głosi, że wiosna 2015). Bo tym razem Robert Skrzyński przygotował coś na miarę kompilacji swoich dźwiękowych zainteresowań, a trochę brzmi to, jakby nie miał do końca pomysłu. Naprawdę, każdy utwór to inna muzyczna bajka, przez co mamy odniesienia prawie do wszystkich pozostałych wydawnictw czy projektów Micromelancolié.
„Izograma” nawiązuje do Contour Lines lżejszym podejściem do doboru materiału i samej kompozycji, chociaż nagrania, które Skrzyński w 2015 roku dobrał na CL biły większą żywotnością niż stoicki, spokojny i zarysowaney prostą melodią opener Isolines. „Izowapora” pachnie Low Cakes, bo właśnie na tym albumie Micromelancolié skupił się w taki sposób na rytmice, ba, quasi (t)rapowych bitach. Co nie zmienia faktu, że w „Izowaporze” mogłoby dziać się więcej niż tylko 20 pierwszych sekund z wokalnym, zdezelowanym samplem, po którym przez ponad trzy minuty mamy jeden główny motyw zapętlony z dziesięciosekundowym pocięciem (na wysokości 2:20). Ambientowy dryf mógłby spokojnie znaleźć swoje miejsce na Punkcie lub 49°05′19,3″N 22°34′04,0″E, które Skrzyński nagrał ze Strom Noir.
Powolne tempo, rozciągnięte synthy i okołoglitchowe przeszkadzaje nachodzące na płaską narrację zagraną w niskiej tonacki. Tę Skrzyński nieco podnosi w „Izomorfie”, nadal zostając w ambiencie, tym razem zahaczającym niemal o new-new age. Dziać się zaczyna dopiero w ostatniej na liście „Izonefie”, nagraniu nawiązującym trochę do ANRS, trochę też do starszych nagrań z Of Loops. Nautilusowe sample, głębokie synthy, unosząca się skądinąd atmosfera niedopowiedzenia ratuje Isolines przez ponad dziewięć minut. Trochę szkoda, że w pozostałych nagraniach tak jakoś nijako to wypada.
NASZA OCENA: 5.5
AUTOR: Bartosz Zaskórski
TYTUŁ: I wtedy okazało się, że umarłem
WYTWÓRNIA: BDTA
WYDANE: 13 czerwca 2016
Album-słuchowisko, kaseta-element pracy dyplomowej Bartosza Zaskórskiego na ASP. Była wystawa dyplomowa pracy, którą opiekowali się Bogna Otto-Węgrzyn oraz Grzegorz Hańderek. Zaskórskiego oceniono dobrze, w sumie nic dziwnego, bo obiekt (?) wyszedł mu ciekawy – kaseta, do tego książka.
Jeśli chodzi o sam materiał, to jest kilka ale. Na pewno do „ale” nie można wrzucić różnorodnych podkładów. Zaskórski nie zanudzi monotonią, bo ambientowe tła przeplatają się glitchowymi wstawkami, a te z drone’owymi, pełnymi szumów i bulgotów melodiami. Męczy za to wrzucany gdzieniegdzie rave’owy motyw, na przykład przed billboardowym story.
Narracja – jest narrator męski, jest narratorka żeńska, dwugłos kilku osób (czyli że wielogłos) też wprowadza pewne zróżnicowanie, tylko że nie wypada to jakoś spektakularnie ciekawie, porywczo… No nie wstrząsa i nie przykuwa uwagi jak Wsie czy dobrane sample na Mikroporostach, choć dzikie, leśne i wilcze nagrania w końcówce pierwszej części to chyba najmocniejszy punkt strony A. Dźwiękowo rewers jest o niebo ciekawszy. Syntetyczne pasaże, duża ilość noise’owych form i skrupulatnie dobranych sampli budują tę atmosferę. Natomiast nieporozumieniem jest wrzucenie „Do You Know” Black & White.
W słuchowiskach muzycznych istotne są te skoki, wahania, dźwiękowe akcje. Opowieści stanowią ogromną część albumów, wiadomo, w końcu włącza się te nagrania dla przygotowanych historii. W I wtedy okazało się, że umarłem nie ma, przynajmniej dla mnie, tej chemii, która zasysałaby uwagę. Nie ma tego skupienia, które sprawiałoby, że z zainteresowaniem wyczekiwałbym ostatnich sekund albumu, próbując nie zasnąć, odkładając pozostałe sprawki na późniejszy moment.
BDTA wzięło potem materiał i puściło u siebie w okrojonej wersji. Jak mówił mi jakiś czas temu Bartosz, są plany wydania I wtedy okazało się, że umarłem w tej wystawowej wersji.
NASZA OCENA: 5.5
AUTOR: Micromelancolié
TYTUŁ: External Sources
WYTWÓRNIA: Wounded Knife
WYDANE: 31 grudnia 2016
Ostatni album z dotychczasowego dorobku Roberta Skrzyńskiego, ostatnie też wydawnictwo w dziejach Wounded Knife. Warszawska wytwórnia postanowiła zakończyć swoją działalność 31 grudnia i zrobiła to, co tu ukrywać, z przytupem. External Sources, niby oscylowanie wokół standardowych rozwiązać, z jakich znamy Micromelancolié, ale jednocześnie bardzo świeżo.
Skrzyński cały czas obraca się pośród sampli, rytmiki, ambientów i drone’owych faktur. Tnie, skleja, wybiera nagrania terenowe, wrzuca świergoczące ptaszki i szum wody, zagęszcza bity i sieje szum. Rozkręcone reverby zagęszczają atmosferę, zwolnione tempo sprawia, że słuchanie wymaga zwiększonego skupienia. Nieregularna rytmika i rozciągnięte syntezatory budują aurę swoistego niepokoju, podczas gdy pojawiające się w niespodziewanych momentach piski i zgrzyty jeszcze bardziej destabilizują semisielankową, nieco senną narrację, jak ma to miejsce w „Protect the Feet From Fire”. W „Protect The Eyes From Light” tak dużo tego światła nie ma, ale Micromelancolié, na tle ptasiego śpiewu i buczących synthów, umieścił ciężki okołosoulowy wokal podbijający ładunek utworu.
Z tym ładunkiem, przekazem, jak zwał, tak zwał, na External Sources jest różnie, bo o ile pierwsze trzy indeksy mocno uderzały w słuchacza, tak na „To Protect The Head From Wind” Robert Skrzyński zwalnia. Na niecałe cztery minuty, ale jednak. Co się zaś tyczy „Protect the Ears From Noise”, to Micromelancolié z rzadka atakował fanów hałasem. Bywały momenty w przeszłości, jak na Black Box Recordings, świetnym albumie nagranym z Michaelem Bjellą, gdzie dźwiękowy zgiełk i po prostu narzut przesterów momentami nacinał uszy, ale w tym przypadku jest nieco inaczej.
Noise w piątym utworze pełni raczej symboliczną rolę, skupiając się na sprzężeniach i szmerach kontrastujących z obecnymi także rozciągniętymi i zdezelowanymi melodiami kojarzącymi się raczej z chóralnym, przesterowanym wokalem. A „Ice”? Chłód aż bije z zamykającego kasetę nagrania. Transowość i minimalizm zbudowany na nierównomiernych metalicznych uderzeniach i dźwiękach bliżej nieokreślonych obiektów. Industrialne pogłosy, wrzucone wokalne sample, parkowe opowieści, wywiady dotyczące przestępstw na Wyspach i takie systematyczne wyciszanie materiału. Wyciszanie, wyciszanie, aż cicho zrobiło się na kasecie i w pracowni Wounded Knife.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Mchy i Porosty
TYTUŁ: Hypnagogic polish music for teenage mutants
WYTWÓRNIA: Recognition
WYDANE: 31 grudnia 2016 / 9 stycznia 2017
Teoretycznie najnowszy album z całego grona, bo pachnący jeszcze produkcją AD 2017, ale z oficjalną premierą w grudniu. Mchy i Porosty albo MCHY I PORØSTY. Co kto woli. Woleć można, zamiast tytulaturą, po prostu materiał Bartosza Zaskórskiego, który jest chyba jego najlepszym w dorobku. Doceniałem Bardzo ciepłe lato, kupowałem Wsie, podobały mi się momenty I wtedy okazało się…, tak jak Mikroporosty uważałem (i uważam) za dobry album. Ale na Hypnagogic polish music for teenage mutants Zaskórski, artysta o szerokim polu zainteresowań, przeszedł samego siebie. To materiał zupełnie niepasujący do realiów Recognition, mało tu taneczności, ba, na Bardzo ciepłym lecie wydanym przez Pointless Geometry było więcej elementów zachęcających do jakiegokolwiek ruchu, sporo natomiast nostalgii i dźwiękowego ciężaru zahaczającego o elektroniczną psychodelię.
Działania performatywne na melodiach, rytmice, nagraniach terenowych z jednoczesnym podjęciem badań nad wrażliwością słuchaczy? Chyba tak, bo Zaskórski skrupulatnie łączy w swojej muzyce wszystkie czynniki artystycznej aktywności. Słuchowiska na Hypnagogic polish music for teenage mutants nie doświadczymy, co najwyżej można poczytać opowieści Olgi Drendy i przejrzeć ilustracje dołączone do artbooka dodanego do płyty. Za rysunki odpowiada szereg grafików i ilustratorów, Bartosz też swoje dorzucił, rzecz jasna w charakterystycznym dla niego stylu. Ten styl odbija się również na muzyce.
To z jednej strony ciężkie, mroczne noise-techno, elektronika z naleciałościami harshowych zapędów Zaskórskiego jeszcze z dawnych lat, kiedy był wydawany przez Chaosynod czy Somnolent Shelter Records jako ANNNA. To także zamiłowanie do wrzucania wokalnych sampli, pobłyskujących w poszczególnych utworach. Zwolniona rytmika, masywne przestery, duża ilość wszędobylskich szumów i głębia nawiązują do Wsi, choć „Doomed molecular waste” spokojnie mogłoby się znaleźć na kasecie z katalogu Pointless Geometry z 2015 roku. Taneczne i szybkie tempo, rozstrojone momentami melodyjki idące w parze z rozmytymi, okołochillwave’owymi tłami dźwiękowymi wygranymi najprawdopodobniej na syntezatorze. To najjaśniejszy i najspokojniejszy gatunkowo utwór na Hypnagogic polish music for teenage mutants.
Ale Mchy i Porosty wcale nie mówił, że będzie łatwo. Zresztą Zaskórski, wydaje się, mało i rzadko mówi, w sieci znajdzie się minimum jego wypowiedzi i wywiadów z nim. Muzyka i sztuka mają bronić się same? Wydana przez Recognition robi to niemal w każdej sekundzie. „All your questions will be aswered here” brzmi jak rozkładający się między mchami płaz, gnijące padliny gdzieś w moczarach pod Kętrzynem. Dezolacja materii trwa dalej w… „Kasi Tusk”. Dlaczego dostało się bloggerce i tej internetowej ikonie inspiracji – nie mam pojęcia, ale dźwiękowo nagranie nie odnosi się to blichtru, elegancji Audrey Hepburn i bubble tea z tapioką i mlekiem kokosowym. Ociężałość i gęstość kompozycji, jej powolne tempo i melodyczny rozkład kontynuowane są w niemal rachitycznym „Hypnagogic polish buses”.
Cały album jest jak senne majaki, jak nocne zwidy po pięćdziesięciu nieprzespanych godzinach natchnionych horrorowym seansem. O takiej muzyce w odległym roku 2010 mówiło się, że jest witch house’em. Dziś takie łatki to brednie, zwłaszcza gdy Mchy i Porosty tak ładnie operuje wynajdowanymi dźwiękami przyrody i przedmiotów oraz przestrzeni. Nie wiem, czy Zaskórski „I came into these cursed tropics” stworzył w całości u siebie w domu w podradomskiej wsi, czy może penetrował opuszczone miejsca i, jak przystało na mieszkańca łódzkich okolic, dogorywające fabryki. Ale jeśli to pierwsze, to z odwzorowania post-industrialnego ducha naszych smutnych i szarych czasów pełnych porażek, zawodów i nieudanych projektów życiowych należy mu się czekolada z orzechami.
Albo dwie. I dodatkowych kilka kotów w ogrodzie.
NASZA OCENA: 8