Komety wróciły w najlepszej formie. Alfa Centauri jest płytą krótką, ale optymalną. Z takim materiałem nawet piętnaście minut byłoby w sam raz.

AUTOR: Komety

TYTUŁ: Alfa Centauri
WYTWÓRNIA: Thin Man Records
WYDANE: 14 lutego 2020


No, jest więcej niż piętnaście, bo Komety na Alfa Centauri nagrały osiem minut więcej muzyki. I standardowo, otrzymujemy typowo kometowskie melodie i jak zawsze świetne teksty Lesława. No i charakterystyczny wokal. Standard Komet najwyższej próby.

Dziesięć utworów, chwytliwych jak przemowy Premiera w czasach epidemii, wpadających w ucho kawałków, z których większość to prawdziwe hity. Typowe dla żoliborskiego składu. Komety zaczynają bardzo mocno, od instrumentalnego, low desert punkowego „Alfa Centauri”. Ogromną robotę robią tutaj organy Hammonda, upiornie wybrzmiewające swoim klasztornym brzmieniem. To kawałek-banger, typowo prywatkowo-koncertowy, Lesław i spółka świetnie zaczynają Alfa Centauri, ale dalej jest wcale nie gorzej. „Dominika się waha”, oparta na prostym riffie i równie banalnej perkusji, to piosenka bujająca w każdej mierze. Tekst nie jest jeszcze najwyższych lotów, ale zapada w pamięć, ale dalej warszawianie prezentują typową dla siebie lirykę.

„Na sprzedaż” to miła rockandrollowa ballada z jednostajnym bitem i smutną historią nie radzenia sobie z popularnością, „Gdańsk Sopot Gdynia”, będący highlightem zarówno Alfa Centauri, jak i jeden z lepszych utworów Komet, zagnieżdża się w głowie na długi, długi czas. To też wakacyjny kawałek, ze świetnym, chwytliwym refrenem, dęciakami idącymi w lekkie ska. Wakacyjny vibe odbija się pełnym echem. No i ten tekst: Zagłuszmy naszą samotność. Zagłuszmy ją szumem morskich fal. Jest coś, co chciałbym przeżyć. Tylko z tobą, teraz i tutaj.

Pisząc o „Nigdy”, możemy sypać czarnym humorem, że Lesław, niczym Łazariew, przepowiedział przyszłość. Patrząc zwłaszcza na to, co się dziś dzieje na świecie. Ale Komety ten album pisały dawno, dawno temu, ich przerwa między Paso FinoAlfa Centauri wyniosła sześć lat. A „Nigdy”? Typowy rockabilly-love song w bardzo oldschoolowym ujęciu. Cały czas obracamy się w chwytliwych melodiach, z nutą nostalgii, oddania i z sercem na paterze, Lesław sypie miłosnymi wynurzeniami, które ja kupuję zawsze i wszędzie. I myślę, że świat byłby ładniejszy, gdyby z każdego (i każdej) z nas biła taka romantyczna melancholia. Ale kluczowe dla dnia dzisiejszego czarnowidztwo można by cytować refrenem:

To się już zaczęło. To nie skończy się już nigdy.

Oczywiście w tym bigbitowym anturażu. Tak dla Komet charakterystycznym.

Ostrzej, z jazgotliwą gitarą, chropowatym śpiewem i tanecznym refrenem opartym na znowu upiornych klawiszach, jest w „Rezonansie”. I naprawdę jestem ciekaw, jak ten kawałek sprawdziłby się na gigu. Z niego naprawdę bije energia, tak jak z „Upiorów w szuwarach”, które równie dobrze mogłyby się znaleźć na Via Ardiente, debiutanckich Kometach czy Paso Fino.

Komety zgrabnie wyważyli materiał na płycie. W większości to rockandrollowe wygrzewy, chwytliwe, wpadające w ucho, gładko ślizgające się przez małżowinę, zakręcające wszystkimi kanalikami i innymi neuronami, by wszczepić się w korę mózgową. Tak naprawdę otrzymujemy tylko jeden przerywnik, jedną chwilę na wytchnienie i jest to na dodatek bardzo dołujący moment w postaci „Instynktu przetrwania”. Pozostałe kawałki pędzą, tańczą, skłaniają i zespół, i słuchaczy, w stronę staromodnego, bardzo retro brzmienia. Tak typowego, jak świetny jest klip do „Gdańsk Sopot Gdynia”. Jeśli Komety znowu każą czekać na nowy album sześć lat i nagrają tak dobry materiał, śmiało mogą sobie na to pozwolić.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: