Luís Vicente i Marcelo dos Reis, starzy znajomi z projektów już wcześniej wydanych w Multikulti, znowu w akcji. Tym razem wspierani przez João Valinho i Salvoandreę Luciforę przygotowali Light Machina, płytę pełną subtelności, skrytości, improwizowaną, ale jednocześnie bardzo kameralną, ciepłą.

AUTOR: João Valinho, Luís Vicente, Marcelo dos Reis, Salvoandrea Lucifora
TYTUŁ: Light Machina
WYTWÓRNIA: Multikulti / Spontaneous Music Tribune Series
WYDANE: 2.04.2021


Zdradzając końcówkę, tak jest niemal przez cały album. Niemal, bo w ostatnim utworze kwartet portugalsko-włoski (Lucifora pochodzi z Sycylii) stawia kropkę nad i, dorzuca do pieca, daje upust swoim muzycznym emocjom i frustracjom. Po prostu: zrzuca jakiekolwiek ramy na rzecz wolnej, chaotycznej, dzikiej improwizacji. Ale od początku.

„Machina Girl” i „Saving Pigs” to delikatne przemierzanie czasu; jasne, są momenty, w których muzycy podbijają atmosferę, ale to wyjątki; kwartet w pierwszych dwóch, zresztą też dwóch najkrótszych kompozycjach tka przyjemne, welurowe muzyczne pledy. Gdyby muzyką dało się okryć, intymność „Machina Girl” służyłaby właśnie do tego. Czuć w tym nagraniu pewną melancholię, może właśnie wtedy, gdy przez prawie dwie minuty samotnie wibruje trąbka, a głębię podkreślają nieśmiało pojawiające się perkusjonalia. A może wówczas, gdy Marcelo dos Reis wygrywa tę samą nutę na gitarze, co potęguje aurę zamknięcia, separacji. A może chodzi o ten niemal jednostajny ton utworu, przerywany niekiedy poszczególnymi frazami: tu akord dos Reisa, tu stukoty i zmiana tempa João Valinho, wibrowanie trąbki Luisa Vicente, charakterne zaciągnięcia Salvoandreę Lucifory na puzonie?

„Saving Pigs” niesie ze sobą jeszcze większą kameralność – początek brzmi jakby muzycy dostrajali się, próbowali, sprawdzali, przecierali szlaki. Tu tło stanowi minimalistyczna perkusja, pojedyncze akordy na gitarze, pierwszeństwo wiodą dęciaki, skrzeczące, oschłe, toczące swoistą konwersację, każde w swoim, lekko innym, acz zbliżonym do siebie języku. Organiczność. To sedno „Saving Pigs”, nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, gdy muzycy dają się ponieść swobodnej improwizacji, kiedy w ich melodie wplata się chaos, zakręca, trzyma i, wydaje się, będzie towarzyszył im do końca trwania utworu. To jednak złudzenie, błąd percepcji, bo muzycy ten moment traktują jako chwilowe przełamanie, by powrócić do spokojnego, stonowanego poszukiwania.

W ostatnich sekundach jednak atmosfera gęstnieje, co oznacza zapowiedź ostatniego, najdłuższego „The RainGoat”. Który z kolei rozpoczyna się radosną interakcją… trąbki i puzonu. Czająca się perkusja nieśmiało wybrzmiewa między wirującymi dęciakami, a świetnie robi się już w szóstej minucie. To właśnie wtedy dos Reis swoje gitarowe melodie wrzuca w surfrockową przestrzeń, rwane chordy wespół z agresywnie ujadającą trąbką i puzonem sprawdzają się rewelacyjnie. Dynamiczne uderzenia pałeczek  João Valinho sieją spustoszenie. Ta płyta naprawdę uzależnia, sprawdźcie Light Machina jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: