AUTOR: Jacek Mazurkiewicz, Mikołaj Trzaska
WYTWÓRNIA: AltanovaPress
WYDANE: 1 grudnia 2015
INFORMACJE O ALBUMIE
Zbliża się nowy wspólny album Mikołaja Trzaski i Jacka Mazurkiewicza. O Runo tak naprawdę nie powinno się już pisać, bo w świecie codziennych premier ten minialbum stanowi już niemal wydawniczą przeszłość. Ale skoro idzie premiera, nowa premiera, to warto pochylić się choć chwilkę nad tą płytą. Bo choć to niby jeden utwór, niby tylko dziewięć minut, to dzieje się tutaj naprawdę sporo.
Obie postacie to muzycy wybitni. O Trzasce głupio pisać, w końcu o osobie, która w świecie jazzu istnieje już tyle i TYLE lat, ciężko jest wymyślić coś nowego. Że znany? Że prekursor i z charakterystycznym, jakby od niechcenia stylem gry? Że z ogromnym ludzkim pierwiastkiem? Że słychać każde przełknięcie śliny, każde zaczerpnięcie oddechu? Banały, banały, jeszcze raz banały. Ale te banały, choć oczywiste, budują tę muzyczną atmosferę, przędą te melodyjne nici.
Nici, które oparto w głównej mierze, co zresztą naturalne, patrząc na charakter instrumentu, na klarnecie Trzaski, dla którego kontrabas Mazurkiewicza stanowi dźwiękowe tło, ważne tło i akompaniament. Pełne trzasków melodie, tempo w głównej mierze powolne, spokojna narracja i efekt lo-fi, jaki muzycy uzyskali podczas sesji nagraniowej w lesie gdzieś w północnej Polsce tworzą atmosferę tego wydawnictwa. Tutaj nikt się nie spieszy, wszystko toczy się własnym, improwizowanym torem.
Winylowa wersja podzieliła Runo na dwa utwory, dwie odrębne strony płyty. Cyfrówka to jeden plik z wyraźną przedziałką, z minimalną pauzą, z większym natężeniem trzasków. W końcu: z chwilą oddechu i zmianą tematu. Pierwsza część to stonowanie, rozpoczęcie lekko tajemniczych wątków, przeciągnięte melodie, postawienie nacisku na melancholijne brzmienie klarnetu w tle. Kontrabas przemyka między tymi dwiema partiami, odciskając swój stanowczy ślad. W dwójce wszystko już wygląda zgoła inaczej. Muzycy podbijają tempo, sam Mikołaj Trzaska decyduje się i na więcej solówek, i na więcej żwawych solówek. Szybciej po strunach przebierają też palce Jacka Mazurkiewicza, a motyw w końcówce na długi, długi czas pozostanie w pamięci.