ARTYSTA: Fire! Orchestra
WYTWÓRNIA: Rune Grammofon

WYDANE: 13 maja 2016
INFORMACJE O ALBUMIE

Aż dwudziestu jeden artystów wzięło udział przy tworzeniu Ritual. To sporo, ale nie szczyt możliwości projektu, który w tym roku wydał czwarty studyjny album pod szyldem Fire! Orchestra, a który w szczytowym momencie liczył prawie trzydziestu członków!

Aby mówić o F!O, trzeba albo cofnąć się do 2012 roku, albo rzucić okiem na Gigową polecajkę przed koncertem Fire! na Placu Defilad (26 lipca, to już tuż, tuż). Jeśli zrobimy to pierwsze, to widzimy trio Fire!, które postanawia wyjść poza swoje i tak luźne ramy dotyczące tworzenia muzyki i stworzyć nowy, rozległy projekt zrzeszający artystów żyjących w Sztokholmie. W grupie kilkunastu osób wszyscy poszli na żywioł, grając koncert w klubie Fylkingen. Efekt był więcej niż dobry, więc artyści zrobili kolejny krok. Zarejestrowali materiał na debiutancki album Exit!, ruszyli w trasę, potem następną i tak nagrali właśnie czwartą płytę. Wcześniejsze – wspomniane Exit! EnterSecond Exit! – zawsze okazywały się mocnymi pozycjami. Albumami z kompozycjami nagranymi z rozmachem i ogromnym pomysłem. Nie inaczej jest na Ritual, najnowszym wydawnictwie szwedzkiego drimtimu. No, prawie szwedzkiego, bo jest portugalska perełka, Susana Santos Silva na trąbce, jest Norweżka Hild Sofie Tafjord i jest też Duńczyk Mette Rasmussen. Gdyby uważniej prześledzić całą listę, znalazłoby się też francuskiego gitarzystę Juliena Despreza. Czyli co, nie tylko Szwedzi w Fire! Orchestra, tak?

Nie tylko Szwedzi, ale z iście szwedzkim trzonem w postaci Fire!, czyli Matsem Gustafssonem, Johanem Berthlingiem i Andreasem Werliinem. I z miejsca trzeba zaznaczyć, w tym roku trio wcale tak noise’owo nie szaleje, jak to mieli w zwyczaju dotychczas. She Sleeps, She Sleeps to album w pełni rewelacyjny, melancholijny, ciężki, intrygujący. Po prostu taki, którego słucha się z zafascynowaniem. I na zmianę postawiła też Fire! Orchestra w 2016 roku, nagrywając płytę z jednej strony mocno jazzową, ale z elementami soulu i punku. Ale to właśnie soulowe wokalizy Mariam Wallentin i Sofii Jernberg wyznaczają poboczny kierunek albumu. Fire! tworzy improwizowaną bazę, partie Gustafssona, pokręcone, chaotyczne, głośne, kierują uszy słuchacza w stronę głównego projektu tria, linia basu Berthlinga podkreśla klasę nagrań, podczas gdy Werliin raz za garami szaleje, raz diametralnie zmienia atmosferę, tworząc ledwie słyszalny rytmiczny akompaniament. Ale zanim o płycie, należy się kilka zdań wstępu.

Koncepcja Ritual powstała jako wynik wspólnych prac Fire! i Mariam Wallentin. Sam tytuł nie jest tu bez znaczenia, bo zespół tym razem bazował na tekstach Erika Lindegrena, szwedzkiego pisarza i poety, dokładniej na dziele Mannem utan väg, czyli Człowiek bez drogi z 1942 roku i na tekstach autorstwa Matsa Gustafssona. To właśnie kwartet skomponował cały album, wszystkie jego partie jeszcze w 2015 roku.

I w tym samym roku w studiu Rixmixningsverket w Sztokholmie zebrało się 21 muzyków: perkusiści Andreas Werliin i Mads Forsby, basista Johan Berthling, gitarzyści Finn Loxbo, Julien Desprez i klawiszowcy Edvin Nahlin oraz Martin Hederos (zajął się też skrzypcami). Ich z kolei wspomogła Sofie Jernberg i Mariam Wallentin, które odpowiadają za wokale, a dęciaki dograli Mats Äleklint, Susana Santos Silva, Niklas Barnö i Per Åke Holmlander. Saksofon, tak istotny w twórczości Fire!, ma na Ritual kilku właścicieli: oczywiście Gustafssona, Annę Högberg, Lotte Anker, Jonasa Kullhammara Pera Johanssona (również i klarnet) oraz Mette Rasmussen. Róg to domena Hild Sofie Tafjord, a Andreas Berthling odpowiadał za elektronikę. Tak skompletowana orkiestra weszła do Rixmixningsverket 17 grudnia… i wyszła ze studia dzień później.

Prace trwały naprawdę krótko, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę tak liczną grupę muzyków. Ale efekt brzmi niesamowicie spójnie, bez niepotrzebnych solówek, bez jakichkolwiek fałszywych nut wypełniających Ritual. Pięcioczęściową suitę otwiera „Ritual Part 1”, chyba najbardziej przebojowa kompozycja na całej płycie, z mocnym saksofonem i stłumioną pod rzeżącą, elektroniczną osłoną perkusją. Po takim ponad minutowym wstępie wchodzą wokale i temat utworu zmienia się diametralnie. Fire! Orchestra stawia na soulowe aranżacje pchane uroczymi głosami Jernberg i Wallentin. Obie piosenkarki nadają kawałkom odmiennych charakterów. Soulowa pierwsza część części pierwszej szybko przechodzi w dzikie harce, wokalne i melodyjne, a muzycy szaleją w najlepsze (gdzieś od siódmej minuty, wcześniej warto zwrócić uwagę na chwilę oddechu na wysokości 5:54, czyli czysty śpiew w akompaniamencie perkusyjnych zabaw z dźwiękiem i formą). „Part 2” otwiera szorstka i rozimprowizowana solówka na saksofonie, który wraz z mijającymi sekundami przyśpiesza i przyśpiesza, zapętlając jeden chwytliwy motyw. Budowanie napięcia trwa blisko dwie minuty, ale opłaca się, bo dołączające instrumenty zmieniają purytańską melodię iście funkowy groove, plemienne wokale nadają kompozycji lekkości, a róg Hild Sofie Tafjord i dęciaki przywodzą skojarzenia z lepką atmosferą Nowego Orleanu.

Co jest tutaj szczególnie ważne, to fakt, że muzycy, a na Ritual ich naprawdę sporo, tworzą obraz spójnej formacji. Improwizacja, wiadomo, z pewnym rozpisaniem wcześniej, z partiami wokalnymi, ze koncepcją, która w którymś miejscu zapewne się gdzieś poluzowała, gdzieniegdzie podciągnięto solówki, gdzie indziej któraś z sekcji postanowiła „pograć po swojemu” i tak być może było. Bardzo ciekawie prezentuje się trzeci indeks, gdzie początkowo elektronicznie szaleje Andreas Berthling, tworząc to piskliwe, to chropowate faktury z towarzystwem rozimprowizowanego, ale i stonowanego saksofonu. Ten dźwiękowy minimalizm z pojawiającymi się partiami innych instrumentów, w tym gitary, klawiszy, nagrań terenowych, wybrzmiewa do połowy „Ritual Part 3”, bo potem Fire! Orchestra zmienia układ, idąc w stronę lekko folkowo-jazzowej ballady z melancholijną grą rogu i pobłyskującymi śpiewami w tle i smętnymi skrzypcami unoszącymi się w towarzystwie trąbek.

Czwórka to w końcu ukłon w stronę dotychczasowej działalności Fire!, jazzowe kombo poszło w impro-noise’u, z dynamiczną perkusją szalejącą pod warstwą ciężkich dęciaków i eterycznych wokaliz, podczas gdy zamykająca album „piątka” to największe zaskoczenie. Trochę smooth, trochę dostojna klasyka, powolne tempo i typowo filmowy szlagier do co bardziej romantycznych scen.

Nie ma co ukrywać, Fire! Orchestra przygotowała kolejną dobrą i wymagającą (choć na pewno w mniejszym stopniu niż wcześniejsze płyty tej europejskiej jazzowej supergrupy) pozycję. Różnorodności nikt tutaj nie zakwestionuje, tak samo jak i lekkiego odejścia od tej improwizowanej, bardziej awangardowej odsłony F! O, którą mieliśmy chociażby na Exit! czy Second Exit! Jest ładnie ładnie, interesująco, z pewnością z pomysłem. Ale te dźwięki są zbyt ugładzone, za bardzo dopieszczone. Domyślam się, że na żywo materiał wybrzmiewa mocarnie, to jednak Ritual plasuje się właśnie za dwoma „exitami”.

 

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: