Projekt Dokalskiego? Czy regularny zespół? Lider jest? Czy lidera nie ma? Dobre pytania, trudne odpowiedzi.
AUTOR: Olgierd Dokalski, Tadeusz Cieślak, Jacek Steinbrich, Jakub Miarczyński
TYTUŁ: Dokalski/Cieślak/Steinbrich/Miarczyński
WYTWÓRNIA: Fundacja Kaisera Söze
WYDANE: 26 września 2016
Olgierd Dokalski wyrasta na coraz ważniejszego lidera. Najpierw w tym roku ukazał się jego solowy album Mirza Tarak, przy którym członka kIRk wspomogło kilku innych artystów (w tym Antonina Nowacka wokalnie), teraz, znowu za sprawą Fundacji Kaisera Söze, Dokalski wraca z drugą płytą. Tym razem w kwartecie.
Ale wystarczy posłuchać i sprawdzić kredyty, żeby przekonać się, kto tak naprawdę zarządza całym projektem. Jakoś tak przyjęło się, że już w samej nazwie, czy to tria, czy to kwartetu, sekstetu, kwintetu i więcej, pierwsze nazwisko wskazuje osobę, która miała największy wpływ na brzmienie płyty. I chociaż sama idea wydania albumu wyszła ze strony Jacka Steinbricha, który otrzymał miejskie stypendium artystyczne w Lublinie, to o sile wydawnictwa stanowi chyba melancholijna trąbka Olgierda Dokalskiego.
Ale nie można powiedzieć, że Dokalski/Cieślak/Steinbrich/Miarczyński to tylko Dokalski i trzech randomowych muzyków. Co to, to nie. Każdy w kwartecie jest równie ważny, każdy odciska swój wkład na tych nagraniach, brzmienie każdego instrumentu buduje tutaj atmosferę. I nieważne, czy kwartet idzie w prawdziwie miażdżące free-improv w wersji noise, jak w otwierającym płytę „Wschodzie”, czy raczej stawia na powolną narrację pełną drobnych szczególików w obu „Szpitalach Przemienienia”. Za każdym razem można wyłapać jakieś ciekawe smaczki, które przy wcześniejszych odsłuchach jakoś się pomijało.
Album można pociąć na dwie części – tę rozpisaną tylko przez Dokalskiego, który przygotował pewne zarysy kompozycji, oraz na improwizację całego towarzystwa. Tak płyta się właściwie też zaczyna, noise’owym poszukiwaniem, prawdziwym tyglem dźwięków, który w ciągu tych siedmiu minut zgrabnie zmienia swoje muzyczne tematy. Od mocnego uderzenia po wyciszającą i tajemniczą końcówkę, od niemal The Thing czy Chicago Tentet, po minimalistyczne wręcz rejony spod znaku Jachny, Buhla i Mazurkiewicza. Tajemniczo jest też w „Miejskim Dyskursie” i „Porannym Chodniku”, czyli w utworach, które, choć napisane przez całą czwórkę, to mogłoby się spokojnie znaleźć i na płytach kIRk, i Mszy Świętej w Altonie. Zwłaszcza w tym drugim nagraniu bardzo ciekawie trąbkę i saksofon prowadzą głęboka perkusja i kontrabas, wzmacniając uwagę na świdrujące w tle dęciaki Tadeusza Cieślaka i Olgierda Dokalskiego. Ze względu na swój lotny charakter, te dwa instrumenty w większości utworów wysuwają się na pierwszy plan. W „Lamencie”, który równie dobrze mógłby się znaleźć na ścieżce dźwiękowej do Wołynia Mikołaja Trzaski, ten melancholijny nastrój, ta aura smutku bije z każdej sekundy nagrania. Tak jest w pozostałych kawałkach (złe określenie), gdzie długie partie saksofonu Cieślaka i solówki Dokalskiego na tle pojedynczych partii perkusji Jakuba Miarczyńskiego uwodzą i smucą jednocześnie.
Minimalizm? Niemal wszędzie. Od tytułu wydawnictwa – samych nazwisk autorów – po kompozycje. Są wyjątki, jak „Poza Kadrem”, gdzie rozimprowizowane partie poszczególnych muzyków biją po uszach, że aż miło (perkusja na wysokości 3:10 wciąga niemiłosiernie). Nie gorzej jest w „Leśnych Zgliszczach”, w których szoł skradł Miarczyński i jego perkusjonalia. Co tam saksofon, co tam trąbka. Kontrabas? Zapomnijcie, tutaj rzecz tyczy się tych postukiwań, lekkich uderzeń w blachy, pukań i subtelnych szmerów, dla których pozostałe instrumenty to jedynie dodatki.
Projekt Dokalskiego? Czy regularny zespół? Lider jest? Czy lidera nie ma? Dobre pytania, trudne odpowiedzi. Skłaniałbym się raczej do rozimprowizowanego kolektywu, który – o ile Bozia da -razem ze sobą jeszcze kiedyś popracuje i pogra wspólnie koncerty. Bo materiał tego wręcz wymaga.