WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 25 października 2015
WIĘCEJ O: Column One
INFORMACJE O ALBUMIE
Niemcy powrócili i mają się dobrze. Długo Column One kazali fanom czekać na nowy album, ale gdy go w końcu nagrali, nie da się narzekać. No bo jakie można mieć pretensje, gdy berlińczycy w tak udany sposób katują swoje instrumenty, maltretują różne przedmioty i wplatają w to wszystko samodzielnie zarejestrowane nagrania terenowe? Klasa sama w sobie, ale od początku.
Ostatni długogrający materiał Niemcy wydali w 2011 roku (box No One w 90% Wasser, który prezentował prace Column One z lat 1991 – 2011), ten na Cindy, Loraine & Hank pochodzi z krótszego o dekadę okresu, bo zespół tym razem zaprezentował, razem z Zoharum, utwory zbierane przez ostatnie dziesięć lat. Co znajdujemy na tym dwupłytowym wydawnictwie?
Łącznie jedenaście kompozycji, bo o utworach w przypadku Column One nie możemy mówić, w których najważniejsze jest wykorzystanie pełni dźwięku otaczającej muzyków przestrzeni. I szczegółów, malutkich odgłosów, które pojawiają się i znikają pod płaszczyzną syntezatorów czy innych elektronicznych lub elektroakustycznych melodii. Niemcy grają na emocjach słuchaczy i robią to bardzo pomysłowo. Cisza przeplata się z nagle pobłyskującymi zgrzytami czy nagraniami terenowymi, których CO wpletli w swoje nagrania skutecznie. Weźmy „Stuffe”, choć to pozycja zamykająca płytę numer dwa. Berlińska formacja bazuje w niej na długich partiach wyciszenia, niemal pozbawionych dźwięku płachtach, na których co jakiś czas widnieją dźwiękowe plamy. Te z czasem narastają, a to pod postacią urywanych wokaliz, a to przy rozciągniętych piskach lub nieregularnej, wystukiwanej rytmice. Weźmy „4” z CD numer 1, gdzie rządzą pogłosy i niemal mrożące krew w żyłach dźwiękowe szepty i – w końcówce – rozbestwione, masywne smyki. Popatrzmy na „warszawskie” pozycje, improwizowane partie nagrań terenowych w duchu totalnie futurystycznym, nieokiełznanym wręcz w swojej i prostocie, i agresywnym wydźwięku.
„Idiotenmusik” to kolejny mocny akcent Cindy, Loraine & Hank, choć raczej pełniący rolę takiego oddechu przed kolejnymi kompozycjami. Chodzi przede wszystkim o „Antiphona #2”, zlepku sampli, nagrań terenowych (czy tam wybrzmiewa motyw przesuwanej płyty, klapy studzienki?) i odgłosów wplecionych w ten wszechobecny industrialny pogłos, chodzi też o „Cherokee” z iście swingowym wejściem, które przechodzi w impro-noise na bogato. Drone’owe tło, nerwowa perkusja, pojedyncze frazy wygrywane na klawiszach, strzelające struny(?), to buduje atmosferę i samego nagrania, i całej płyty.