AUTOR: Mats Gustafsson, Massimo Pupillo, Brian Chippendale
WYTWÓRNIA: Trost Records
WYDANE: 22 stycznia 2016
INFORMACJE O ALBUMIE
Z takim składem ten album musiał wyglądać w taki właśnie sposób. Trzech muzycznych dzikusów, jeden gorszy od drugiego, głowy pełne chorych pomysłów i niespożyte pokłady energii. Brian Chippendale, Mats Gustafsson i Massimo Pupillo nagrało płytę kompletną i… bardzo głośną.
Czy jest się czemu dziwić? E-e, w żadnym razie. Brian Chippendale, wokal i perkusja w Lightning Bolt, gwarantuje prawdziwy chaos, kakofonię i muzyczną agresję w jednym. Znamy to z działalności w zespole, znamy też z projektu Black Pus, gdzie Chippendale – jak w transie – katuje perkę, dorzucając do tego wokal na efektach. Mats Gustafsson, szwedzki wirtuoz saksofonu, to postać, której nikomu ze świata free-impro przedstawiać nie trzeba. Znany z dziesiątek projektów, tym razem w innym niż zazwyczaj towarzystwie. I Massimo Pupillo, włoski basista, dzięki któremu Brian czuje się poniekąd jak w Lightning Bolt (no bo bas, co nie?), a który – poprzez udział Gustafssona – może dalej grać swoje rozimprowizowane jazzowe struktury. Tak, Melt, jak sam tytuł wskazuje, to wydawnictwo topniejące pod ciężarem trzech głównych instrumentów.
Rany, ależ ten Brian zajebiście otwiera „Faces of Fear. Transformed. Melt”. Takie mocne uderzanie w gary idealnie buduje charakter wydawnictwa. Do tego jazgoczący sax Matsa i przygniatający bas Massimo. O lepszym otwarciu nie można było chyba marzyć. Ale to nie wszystko, bo utwór numer jeden trwa trzydzieści trzy minuty bez mała, więc dzieje się tu sporo. Wiadomo, impro ma to do siebie, że wszystko musi być mocno chaotyczne, a dodatek free sprawia, że wiemy, że ten kawałek będzie ciężko zjadliwy. Ale trio nic sobie z tego nie robi, dzieląc Melt na trzy porcje, a te jeszcze na kolejne. Pierwszy indeks to podziałka na trzy, Utwór drugi – znów na tyle samo, ale muzycy męczą uszy ponad trzy kwadranse. Spokojnie – umownie – jest w ostatnim, tytułowym nagraniu – ledwie siedem minut. Wróćmy do szczegółów.
Sesja na Melt to dla wszystkich pierwszy wspólny raz, spędzony – co tu dużo gadać – udanie. Jeśli ktoś spodziewał się czegoś innego po takiej współpracy, cóż, nie wiem, czego się w takim razie spodziewał. Sama obecność Chippendale’a jest tu wymowna i budująca niejako obraz całego wydawnictwa. Nieokiełznana perka, chaotyczne, przesterowane krzyki jak zza grobu, ogólnie ogromny nieład. Wzorowo wypada Pupillo w „Flesh. Transformed. Melted”, a raczej jego stoner-rockowy bas, który idealnie współgra z wykrzykiwanymi przez Briana frazami. Przez udział obu muzyków o Melt ciężko mówić przez pryzmat jazzowych wydawnictw. To strasznie potężny noise, który tylko dzięki obecności psychodelicznego, pełnego transowego rozedrgania saksofonu Gustafssona zahacza o free-impro. Jasne, przecież jazzmani kochają zgiełk, czują się w nim jak ryby w wodzie, ale nie na taką skalę jak przy współpracy Chippendale / Gustafsson / Pupillo. Tutaj osiągamy zupełnie inny wymiar. Zresztą wystarczy odpalić ostatni na liście „Melt”. Niby najkrótszy, więc powinien wypadać najlżej, ale, ale – to tylko pozory. Ta płyta to prawdziwy sztos. Gdyby wszyscy zdecydowali się razem zagrać wspólny koncert w niewielkim klubie, sąsiedzi waliliby drzwiami i oknami, by ochrzanić właścicieli. Poprawka – szyb w oknach po takim gigu już by nie było.
Dawno nie słyszałem aż tak nachalnego w swoim wydźwięku. Nawet ostatnie Lightning Bolt, jeśli się porówna do Melt, wypada blado, choć to bardzo dobra płyta. Trio skonstruowało jednak potwora, którego w żadnym razie zlekceważyć nie można, nawet jeśli wokalne wyczyny Chippendale’a nas czasem bawią, czasem żenują (przez tę prostotę). Gustafsson nadaje szaleńczego, acz bardzo schludnego niczym meble z IKEA brzmienia pełnego chaosu -z kolei niczym awanturnicy pod monopolowymi w Szwecji. A Pupillo? Ten jego bas powinien siedzieć w więzieniu za sianie spustoszenia. Podążając za włoskim klasykiem, Massimo funduje nam free-impro w wersji bunga bunga. W końcu jest Włochem, prawda?