Business of Dreams wydał Ripe for Anarchy. To kawałki, które nie trącą zużyciem, nie pachną wyświechtaniem, brzmią świeżo, rześko.

AUTOR: Business of Dreams
TYTUŁ: Ripe for Anarchy
WYTWÓRNIA: Slumberland
WYDANE: 1 lutego 2019


Słońce, trawa, molo, morska bryza, spokój jeziora. Wakacje. A do nich optymalna indieretro ścieżka dźwiękowa. Corey Cunningham dobrze wie, jak muzycznie powinien brzmieć urlop i swoim projektem Business of Dreams wydał właśnie nową płytę Ripe for Anarchy.

Nie oszukujmy się, tu już nazwa jego solowego projektu narzuca pewne ramy. „Dreams”. Sny, marzenia. Będzie miło, będzie rozmyto. I muzycznie właśnie tak jest. Cunningham jakiś czas temu zakończył swoją aktywność w Terry Malts, Magic Bullets i Smokescreens, wrócił w rodzinne strony Tennessee, zostawiając w przeszłości rozpalone słońcem plaże Kalifornii. Powodem była śmierć ojca, trauma i smutek, z jakimi musiał się zmierzyć Cunningham. Na bazie tych uczuć Corey założył i solo Business of Dreams, i nagrał debiutancki album o takim samym tytule. To było w 2017 roku, dwa lata później były gitarzysta Terry Malts znowu usiadł do komponowania, tworząc piosenki również przepełnione bólem, melancholią na poziomie tekstów i wakacyjnym vibe’em, gdy popatrzymy tylko na muzykę.

Pop. To słowo klucz w przypadku Ripe for Anarchy. Cunningham nagrał album w pełni popowy we właściwym znaczeniu tego słowa. To płyta chwytliwa, miła dla ucha, melodyjna. Ale to pop w odsłonie indie, ukłon w stronę rozmarzonych lat osiemdziesiątych. Business of Dreams staje obok takich świetnych zespołów jak Real Estate, jak Ducktails, Grizzly Bear, Deerhunter, Spiritualized, Violens czy, sięgając wcześniejszych czasów, Galaxie 500 czy Grandaddy. To delikatne, pełne harmonii kompozycje, które urzekaja romantycznym sznytem, mienią się kolorami tęczy i świecą pozytywnymi wibracjami. Luźny indie rock/pop w retro odsłonie.

I tak od początku płyty, którą otwiera świetne i śliczne jednocześnie „Chasing the Feeling” z subtelnymi syntezatorami w tle i wpadającą w ucho gitarą to jeden z lepszych kawałków z gatunku „młodzieńczego indie”, jakie pojawiły się w ostatnim czasie. „My Old Town” kojarzy mi się z debiutem Yuck, zresztą dużo tutaj punktów stycznych do Brytyjczyków z czasów debiutu i Glow & Behold. Chodzi tu o przyjemne piosenki, niezobowiązujące kompozycje, indierockowe gitary nawiązujące czy to do Pavement, czy do Dinosaur Jr., ale z mniejszym natężeniem chałasu. Jak przester na Ripe for Anarchy, to delikatny, żadnego uderzania w kakofonię i zgiełk.

Pozytywne wibracje płyną z Ripe for Anarchy, gdy słucha się płyty jako tła. Miłe dla ucha melodie, które Cunningham tworzy, jak może się wydawać, z niesamowitą łatwością. To kawałki, które nie trącą zużyciem, nie pachną wyświechtaniem, brzmią świeżo, rześko, jak orzeźwiająco działa latem na upał bryza. Oczyma wyobraźni widać słońce, czuć pod stopami zroszoną trawę. Lenistwo, marzycielstwo. A  Business of Dreams z płyty na płytę wykonuje coraz lepszą robote. Odrzućmy póki co Terry Malts czy Magic Bullets, to już odległa przeszłość. Debiutancki Business of Dreams było płytą w porządku, bardziej skierowaną na retro nowofalowe syntezatory i neoromantyczny vibe nagrań. Dwa lata później Cunningham poszedł dużo, dużo dalej, zostawiając klawisze, a jakże, ale wtapiajac je w swoje kompozycje i skupiając się na gitarze. To dobry singer/songwriting na wysokim poziomie, przystępny indie pop w całej okazałości.

NASZA SKALA OCEN (KLIK)

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: