Kompozytorski zamysł czy improwizacja na partyturze? Piszemy o Pseudacusis, albumie Anthony’ego Paterasa, który ukazał się nakładem Bocian Records.
AUTOR: Anthony Pateras
TYTUŁ: Pseudacusis
WYTWÓRNIA: Bocian Records
WYDANE: 5.02.2021
Wytwórnia Grzegorza Tyszkiewicza coraz bardziej zacieśnia współpracę z Sacrum Profanum. W Bocian Records ukazała się już trzecia publikacja archiwalnych nagrań z krakowskiego festiwalu, a w drodze jest jeszcze wspólne wydawnictwo Natashy Anderson i Angéliki Castelló. W 2019 roku na Sacrum Profanum wystąpił australijski kompozytor i muzyk Anthony Pateras, prezentując swoją kompozycję Pseudacusis. Co ciekawe, wykonał ją z szóstką innych artystek i artystów.
Na płycie jest jeszcze ciekawiej, bo w tle dźwięki zaczynają się mieszać. Tę samą kompozycję zarejestrowaną w studiu z innymi wykonawcami, z zastosowaniem innych (innych i takich samych, instrumentarium było różnorodne) instrumentów Australijczyk skrzyżował, zmiksował z nagraniem krakowskim. Tym samym otrzymaliśmy zatem dwa wykonania jednocześnie – z taśmy i na żywo. Australijskie i to z Krakowa.
I tutaj zaczynają się schody, bo Anthony Pateras naprawdę nieźle to sobie wymyślił. Słuchając Pseudacusis, nie wiemy tak naprawdę, które dźwięki… słyszymy. Czy są to nagrania z taśmy, czy wykonywane w Krakowie podczas Sacrum Profanum. Muzyka miesza się w głowie, tworząc coś w podobieństwie nocnych omamów, sennych majaków, dźwięków wydobywających się zewsząd. A jak zewsząd, to znikąd, z pustki. Bo w pustkę Pateras z towarzyszącymi mu artystami przenosi odbiorców. Pustkę pełną chłodu, zawirowań, niepewności. Może lęku także?
Długie dźwięki samotności, chciałoby się rzucić utartym frazesem, ale jest w tym dużo racji. Rozległe, drone’owe klarnety przygniatają swoim ciężarem. Saksofon(y) zawodzą, nie wiedząc, czy jest to efekt pracy Krzysztofa Guńki (na żywo), czy Scotta McConnachie (australijska wersja. Czy wibrują skrzypce Lizzy Welsh, którą widzieliśmy w Krakowie, czy może Erkkiego Veltheima (smyki z Oceanii).
Wszystkich artystów i wszystkie artystki scala postać Paterasa, który w stolicy Małopolski zagrał partie pianina, u siebie w Australii odpowiadał za elektronikę. I tę elektronikę słychać na początku płyty, tworzącą delikatną, kojącą etiudę z nutą wcale nieskrywanego niepokoju. Atmosfera nagrania z każdą sekundą gęstnieje, ale nie wybucha, raczej rozrzedza się w przyjemną fortepianową mgiełkę ze smykami w tle. Co z kolei już po chwili sie zmienia w perkusyjno-kontrabasową quasi-improwizację.
Ciekawie Anthony Pateras zmienia tematy w poszczególnych utworach. „II” nagle przerywa etiudę na pianino, wskakuje nerwówka smyków, chyba wiolonczeli, a po niej delikatne zakończenie. Najwięcej energii słychać w „VI”, kompozycji bardzo rozległej brzmieniowo, z mocno zaakcentowaną perkusją, ze stale piłującymi smykami i linią klarnetu. Choć i „VII”, przez niemal mroźne dęciaki wypuszczające długie piski, z chroboczącym w tle saksofonem odrealnia, raczej odczłowiecza obraz aż trzynastu osób zaangażowanych w projekt.
Co tu dużo pisać, świetny, grający na emocjach odbiorcy, a przede wszystkim zatracający zmysł orientacji materiał. Pseudacusis to taki must have każdego fana (i każdej fanki) współczesnej muzyki komponowanej.