78-Angst w wykonaniu Angst78, czyli Zeniala i Revisqa, w naszej recenzji. Piszemy o wspólnym albumie Łukasza Szałankiewicza i Patryka Gęgniewicza wydanym w Zoharum.
AUTOR: Angst78
TYTUŁ: 78-Angst
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 9 grudnia 2019
Z dużym ukłonem w stronę kinematografii, dryfując pomiędzy tanecznym techno z elementami house’u a chłodną, naszpikowaną ambientem industrialną elektroniką duet Angst78 zadebiutował pełnoprawnym albumem wraz z końcem ubiegłego roku.
A początkiem grudnia. Znany jako Zenial Łukasz Szałankiewicz oraz Patryk Gęgniewicz (Revisq) nagrali wspólny, korespondencyjny album, na którym zebrali kawałki zarejestrowane na przestrzeni blisko siedmiu lat. No i w wielu lokalizacjach, bo Szałankiewicz jeszcze jakiś czas temu mieszkał w Nowym Jorku, a do niego dorzucić trzeba Leszno, Warszawę, Wałbrzych, Sanok i w końcu Poznań. Muzycznie? Różnie, z akcentem na dobrze. Ale skupmy się na szczegółach.
Otwierające wydawnictwo „At the gates” to ukłon w stronę Faithless, słychać jakieś naleciałości z „Insomnii”, rozciągnięte synthy nadają kompozycji spokojny, relaksacyjny charakter, ale wraz z upływem czasu Angst78 idą w stronę lekko niepokojącej, tanecznopodobnej elektroniki. Rytm chwyta, syntezatory, rosnąc i malejąc, nadal sięgają błogich stanów, ale gdzieś czai się ta nuta niepewności. W Im Wald duet zahacza o berlińskie techno, duszne i zwiewne jednocześnie, rosnące, kotłujące się w gąszczu przesterów i narastającuch szmerów, podczas gdy „Platz drei” zwalnia tempo, całość wydaje się być bardziej liquidowa. Odcięciem od tanecznej stylistyki jest przebijający się tu i ówdzie mroczny motyw, na którym Angst78 w całości zbudowali „Waldenburg”. To powolny, upiorny momentami ambient zagrany w slo-mo, dryfujący na morzach stylowej, witch-house’owej stylistyki.
W ogóle 78-Angst to płyta o wydźwięku dość archaicznym. W żadnym wypadku nie jest to negatywne określenie, Zenial i Revisq zanurzają się w oldschoolowym techno, zahaczają o IDM-ową kwasopsychodelę, taneczny groove w wielu kawałkach kieruje myśli ku parkietom lub skojarzeniom z Human Traffic czy Trainspotting. „Earth Reprise” to dźwiękowa apokalipsa, wybuch jak w Akirze, z uderzeniem światła i energii. Z kolei „Children od the Corn” i „Frost” wieją nudą, nie dzieje się w nich nic, co można by było zapamiętać (poza chwytliwymi tytułami). Przerywnikiem, świetnym zresztą, może nie dynamicznym, ale z rozkręconymi synthami i rozedrganymi efektami, jest „They”, a chropowate, lepkie jak smoła Abyss aż jeży włosy na karku. To nie jest nie-wiadomo-jak-niesamowita-płyta, to solidny zawodnik wydawniczy, bez uniesień, bez zawodu, po prostu album, który wiele projektów chciałoby (i powinno) mieć na swoim koncie.