W grudniu ubiegłego roku ukazała się nowa płyta formacji VÜJEKVÄSYL. Z tej okazji zespół postanowił opowiedzieć o Twarzach Złych, rozkładając wydawnictwo na czynniki pierwsze. O czym jest najnowszy album założyciela warszawskiej CYTADELI? O tym mówią Ireneusz „Iro” Knyziak i Tomasz „Vasyl” Wasyłyszyn.  

„KIEDY ZNÓW NADEJDZIE DZIEŃ”

Ireneusz Knyziak (IRO): Muzyka przyniesiona w kuferku pomysłów z moich różnych innych projektów. W zamyśle miało być posępnie, wolno i mrocznie. No i tak wyszło. Atmosferę podsycają odgłosy miasta. Korelują z tekstem. Spojrzenie na codzienność ludzką. Popadając w rutynę, łatwo zatracić szeroką perspektywę. Widzenie ogranicza się do powtarzalnych sytuacji i ciągle tych samych bodźców. Łatwo popaść w mrok i utracić wrażliwość na radości dostarczane przez otoczenie. A wystarczy zrobić krok w innym niż zazwyczaj kierunku, spojrzeć na coś innego albo z innej perspektywy i pojawia się nadzieja. Takie symboliczne przebudzenie widać w teledysku do tego numeru.

Tomasz Wasyłyszyn (VASYL): Numer jak zwykle powstał na jednej z naszych legendarnych już improwizowanych prób. Nazywamy je „próby Pi”. Nazwa wzięła się od tego, że pierwsza taka próba w moim życiu miała miejsce 14 marca (3,14!) jakoś dawno temu, w każdym razie koncepcja, że „wielkim artystą jest przypadek” wydaje się znajdować potwierdzenie w mojej twórczości od co najmniej dekady. Natomiast z tekstem to jest odrębna historia. Otóż wiosną 2015 roku w moim mieszkaniu był generalny remont i mieszkałem przez jakiś czas w wynajętym mieszkaniu kilka bloków obok. Niby to samo osiedle, niby zamknięte, ale zupełnie inny świat. W bloku, w którym mieszkam na stałe mieszka kliku byłych mundurowych, więc jest spokój. Obok mieszka jakiś bardzo bogaty Chińczyk, którego ochroniarz chodzi całą noc pod domem i „ma oczy otwarte”. Mówimy sobie „dzień dobry”, on odpowiada coś chyba po turecku, ale generalnie lubimy się. Nawet moje psy już na niego nie szczekają. A kilka bloków obok…. Rany Boskie! Jest jakaś meta z chemią, podjeżdżają taksówkami skośnoocy klienci. Na balkonie na drugim piętrze stoi jakaś gruba baba i ich opieprza, że zawoła policję. I tak całą noc. Popatrzałem na ten blok, na te twarze i zaczęły przychodzić mi do głowy pierwsze słowa piosenki: „Kiedy znów nadejdzie dzień / szare bloki rzucą cień / na ulice którymi ludzie płyną jak potoki….”.

„7 DNI”

IRO: Taki dosyć niespieszny numer. Lekko i do przodu. Raczej delikatnie, w porównaniu z innymi numerami na tej płycie. Pojawia się gitara 12-strunowa. Chyba nawet trochę dyskutowaliśmy o formie. Również dobrze koreluje z tekstem. Tak jak wiadomo, co stanie się przez 7 dni tygodnia, tak przewidywalne są kolejne fragmenty. Pojawia się syntezator dograny przez Vasyla w fazie post-produkcji. Wygrzebany, dla odmiany z najgłębszych zakamarków szuflady Vasyla.

VASYL: Najpierw powstała muzyka, potem słowa. Nad słowami zastanawiałem się dość długo, bo estetyka „dżojdywiżynowa” to coś, z czym straciłem kontakt w liceum. A tu proszę, numer jak z pamiętnika gimnazjalisty – samobójcy. Musiałem się wczuć w ten klimat, poczuć smutek, ból i cierpienie. Po paru tygodniach udało się.

„DZISIAJ JUTRO WCZORAJ”

IRO: Jeden z pierwszych kawałków. Od niego zaczynało się myślenie o płycie. O ile mnie pamięć nie myli, został zainicjowany podczas próby leniwymi, acz klimatycznymi akordami gitarowymi. Chłopaki załapali klimat. Refren wniesiony trochę później przez Vasyla. Gitary a`la Young Gods pojawiły się już w trakcie nagrywania płyty. Teraz, w trakcie koncertów. Unisono gitar tworzy ścianę dźwięku dzięki samplerowi obsługiwanemu przez Adaśka, niesamowity klimat w zwrotkach buduje prawdziwy gong! Cóż za przestrzeń!

VASYL: No tak, ten numer ma wszystko co lubimy: nie za wolny, nie za szybki, potwornie ciężki, a jednocześnie ma w sobie coś swingującego, coś z „boogie”. Słowa to raczej „sałatka słowna”, nie to, żeby nie miały sensu, ale najważniejszy jest klimat, który oddają. Natomiast najważniejszy jest rytm. Pamiętam jak w mojej głowie stopniowo powstawały harmonie między pierwszym a drugim głosem. Utwór w warstwie muzycznej i słownej opowiada o tym, że to, co wydaje się nam chwilą obecną, jest rozciągnięte na „minuty jak godziny”, które ciągną się „dzisiaj jutro albo wczoraj”. Czyli że chwila obecna poprzez nasze uczestnictwo ma wpływ na najbliższą przyszłość, oraz że wywodzi się nieodległej przeszłości.

„LUDZIE DOOKOŁA (mają twarze złe)”

IRO: Kolejny numer z kuferka Irka. Wyraz zafascynowania „zabójczymi żartami” starszych kolegów z wyspy. Pierwotnie refren był wymyślony w innej tonacji, ale Vasyl zagrał po swojemu w trakcie sesji i tak już zostało. Jest równie dynamicznie. Gościnnie pojawia się anonimowy Kubańczyk, podgrzewając nas do boju. W wersji koncertowej jest dużo mocniej. Twarze złe stają się jeszcze gorsze. Smaczkiem są konga dograne przez Kazula podczas pewnej tajemniczej sesji. Kto był, ten wie i chce wrócić. Zaskakująco dla nas samych nagle stał się numerem tytułowym do całej płyty. 

VASYL: Punks not dead a.d. 2016 to poważne wyzwanie dla nas, starogwardzistów. Zawsze starałem się nie uprawiać polemiki w stylu „nie macie pracy, bo ten świat jest zły, a nie dlatego, że macie dwie lewe ręce”, robią to za mnie doskonale politycy. Tym niemniej świat, w którym żyjemy i „ludzie dookoła”, to dość ciekawy temat do obserwacji. Zwłaszcza że, jak Boga kocham, mają oni twarze złe!

„SYNAJ”

IRO: Muzycznie autorem numeru jest czwarty, nieistniejący, acz możliwy członek zespołu – Mr. Rundom (czyt. Pan Przypadek). Zaczęło się od sekcji nagranej przez Vasyla i Kazula. Charakteru całości nadały chórki zaśpiewane przez Michała Piastowicza, który dzielnie wspiera nas przy czynnościach realizatorskich. Tu pozdrawiamy. Wokale Michała okraszone naturalnym echem piwnicznego pomieszczenia są ucieleśnieniem ducha wspomnień z podróży Vasyla do różnych egzotycznych zakątków Ziemi. Skoro balladowo to ponownie gitara 12-strunowa. No i lekkie podkolorowanie przesterowaną gitarą. Bardzo delikatnie. A egzotyczne klimaty podkreślą perkusjonalia dodane przez Kazula. Można tworzyć legendę, że ten numer zrobiliśmy na jakiejś pustyni. Kończą wokalizy Michała.

VASYL: Spędziłem na Synaju, jeśliby policzyć wszystkie egipskie wizy we wszystkich paszportach, sporo czasu. Łącznie prawie rok! Mogę więc śmiało powiedzieć, że stwierdzenie powtarzane przez tam-bylców: „ju hew edżipszan fejs majfriend” nie jest do końca wyssane z palca. Tym bardziej mi brakuje tego miejsca; niektórzy wciąż tam jeżdżą ale ja się boję.
Synaj to było takie miejsce, gdzie gdzie można było zapomnieć o wszystkim. Jest ciepło, jest piękne morze, all-inclusive oraz wypady do Izraela, Jordanii, a i w samym Egipcie jest co zwiedzać. Ludzie bardzo spokojni; między Polska a Egiptem jest oprócz licznych połączeń lotniczych jakiś telepatyczny link. Polak, który parę razy tak przyjedzie, zaczyna się tam czuć jak w domu; zresztą wielu tam zostało. Tam-bylcy nazywają nasz kraj „Boland”. „Ju Boland gud pipul”.

„ANIMEJSZYN SZOŁ”

IRO: Kolejny numer z serii powstających w trakcie. Sekcja, przeszkadzajki, wokal, gitary na dopełnienie całości. Tak, żeby było vujkowo.

VASYL: Ilekroć jestem za granicą, zdumiewa mnie zjawisko, które zwie się „animejszyn szoł”. Jaki jest „animejszyn szoł”, każdy widzi: jest to zazwyczaj miernej jakości występ artystyczny, przy okazji którego ludzie zajęci cały dzień leżeniem na słońcu i piciem mogą się pokazać wśród innych podobnych ludzi, zamienić kilka słów w narzeczu będącym mieszanką rosyjskiego, angielskiego i polskiego. Ale co najważniejsze, mogą przez parę minut zrobić siebie kompletnych idiotów, wchodząc na scenę. Mało który z tych ludzi występował kiedykolwiek na scenie, bo żeby się nie zbłaźnić, trzeba jednak coś sobą prezentować. Ale nie tu. Tu każdy może robić wszystko. Zawsze mnie to wkurwiało, po pierwsze dlatego że jest głośno. Mam analityczny słuch, który jest bardzo wrażliwy na uwypuklone wąskie pasma częstotliwości koło 5-6 kHz, typowe dla źle dostrojonych soundsystemów gastronomiczno–animejszynszołowych oraz dla głośników w tańszych telewizorach. Dlatego uciekam z tych szołów jak mogę najdalej, najchętniej na plażę. Przy odrobinie szczęścia udaje mi się przemknąć niezauważenie obok ochrony, która po zmroku na plażę nie wpuszcza, żeby ludzie po pijaku się nie potopili, albo żeby nie zjadły ich rekiny. Kładę się na leżaku z drinkiem w ręku (ostatnio bezalkoholowym), przecieram okulary z morskiej bryzy i patrzę w niebo. Na gwiazdy.

„NADSZEDŁ JUŻ CZAS”

IRO: Elektrycznie miało być w tym numerze od początku. Było mocno. Postanowiliśmy jednak zbudować napięcie. Riffy z pierwszej części wypadły i zastąpiła je 12-strunówka. Za to dalej dzieje się już mocno. Dobry przester. Ekspresyjne skandowania Vasyla i tekst, w którym rodacy (ale nie tylko oni) dostają nieźle po ryju.

VASYL: Utwór powstał tuż przed ostatnimi wyborami. Źle się w naszym kraju dzieje i ostatnio nawet jeszcze gorzej niż zwykle. Ale ten numer nie jest o tym, że jakaś opcja polityczna jest lepsza niż inna, tylko o nas, wyborcach. Kim my kurwa jesteśmy? Kilkanaście lat względnego dobrobytu zrobiło z nas potworów. Bez ambicji, bez dobrego wykształcenia, bez ideałów. Konformizm, konsumpcja, syf. 

„BIAŁY SZUM”

IRO: Kolejny numer, w którym zastałem już praktycznie wszystko. Nie zostało mi nic innego, jak tylko rozkręcić delaya i podejść z gitarą bliżej głośnika, żeby lepiej się sprzęgało. Cała filozofia. No i kilka akustycznych dźwięków. Wraca gong. To jest gość! 

VASYL: To bodaj najbardziej odjechany numer na płycie. Mnóstwo latających dźwięków, ogromna przestrzeń, która ma oddać atmosferę dużego miasta (większego niż Warszawa), w którym ludzie jadą rano do pracy. Mówi o tym, że każda jednostka ma swój świat i przez jego pryzmat postrzega świat zewnętrzny. Natomiast patrząc z boku, nie widać tych jednostek, zlewają się one w jeden bezkształtny twór, który przelewa się z domów do zbiór i z powrotem w jednodniowych interwałach; całe życie, całą wieczność. Tytułowy „biały szum”, czyli szum, w którym wszystkie częstotliwości maje tę samą głośność.

„PANDEMONIUM”

IRO: Riff wymyślony na potrzeby tej płyty. I szybko zrobiliśmy z niego numer. Jeden z dwóch, które znalazły się na pilocie płyty kilka miesięcy wcześniej, tj. na gwiazdkę 2015. Jedziemy w tym numerze do przodu. Lubię tego typu granie. Bez silenia się na dużą filozofię. Dużo przestrzeni. No i przejmująca historia w tekście.

VASYL: To jest numer zainspirowany konkretna sytuacją. W latach 2013-2015 zmarła rekordowa ilość mich znajomych. Niektórzy umierali po długiej chorobie, inni niespodziewanie. Wiosną 2014 roku zmarł nagle mój kolega z dawnego zespołu. Od lat w zasadzie nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Za dużo czasu upłynęło, żeby wspominać bardzo już zamierzchłe czasy, poza tym kolega tkwił na dobre w czymś, co nazywa się „warszawską sceną klubową”, czymś, czego ja nigdy nie rozumiałem. Jeszcze w końcowych momentach naszego grania razem próbował nowofalowy zespół transformować w „coś nowego”, co zaowocowało konfliktem w zespole i w końcu jego rozpadem. Tym niemniej byliśmy dobrymi kolegami i jego śmierć, zwłaszcza że tak nagła, bardzo mnie poruszyła. Na pogrzebie, jak to na pogrzebie. Zobaczyłem twarze od dawna niewidziane, jakieś inne, dużo starsze. Niektóre miały wypisany na swej powierzchowności wyraz z zadowolenia z życia i dobrobytu; inne, bardziej liczne zdradzały smutek, brak pieniędzy i złą opiekę dentystyczną. Rodzina kolegi i jego bliscy urządzili z pogrzebu bardzo długą inscenizację pełną płaczu i łez. Nie obyło się bez recytowania jeszcze w kościele wierszy zmarłego, a podczas składania urny z prochami do grobu grał zaimprowizowany na tę okoliczność zespół. Pomyślałem wtedy, że muszę umieścić w moim testamencie klauzulę, że mój pogrzeb nie może trwać dłużej niż pół godziny; zresztą uważam, że podobnie powinno być ze ślubami. Potem musiałem pójść do pracy, ale przez najbliższe dni kontemplowałem śmierć kolegi po swojemu, w zupełnej ciszy i samotności. Efektem jest tekst do „Pandemonium”. Mówi on o tym, że bardzo trudno jest świadomie przygotować się do śmierci, i że nagła śmierć zupełnie tę możliwość przekreśla. Dawniej wydawało mi się, że nagła, bezbolesna śmierć to zbawienie, a tutaj okazuje się, że niekoniecznie. Trzeba dokończyć wiele spraw, pozałatwiać wszystko tak, żeby umrzeć ze świadomością, że inni nie będą musieli sprzątać po nas bałaganu.

„MARZENIA”

IRO: Numer-senior. Z taaaaką brodą. Ale dostał nowe życie. Z zasobów Vasyla. I jedna z linii gitarowych jest źródłowa. To takie przesterowane funky. To nie w moim stylu. He, he, he. Moje są te przelatujące między kanałami delaye. W zasadzie przeleciałem tak cały ten numer z dodatkiem kilku melodyjek. Też osobisty, tak odbieram teks Vasyla.

VASYL: No tak… Numer powstał ponad 30 lat temu! Miał inny tekst. Nigdy nie znalazł się na żadnej płycie ani składance. Ten numer to prawie reggae, ma potężną wibrację i bije z niego bardzo świeże i radosne przesłanie. Takie, jakie może stworzyć człowiek, który jest jeszcze bardzo młody. W ubiegłym roku napisałem do tego utworu tekst, który mówi o tym, że w życiu nigdy nie należy rezygnować ze swoich marzeń.

 

***

WYTWÓRNIA: Bullshit Records
WYDANE: 1 grudnia 2015

%d bloggers like this: