T-Trip opowiadają w Czynnikach pierwszych o swojej nowej epce, wydanym w sierpniu Gołym okiem w Słońce.
T-Rip to wrocławski zespół tworzący muzykę w klimatach trip-hop, elektroniki i alternatywnego rapu. W zróżnicowanych klimatycznie piosenkach zespół miesza nieoczywiste teksty z dawką żywej perkusji i basu, okraszonych przyjemną dawką syntezatorów, sampli i oldschoolowych scratchy. Za brzmienie zespołu odpowiedzialni są: DJ i producent Kamil Tomczak, wokalista i tekściarz Michał Pilecki, oraz multiinstrumentalista Paweł Kozioł (działający w kapeli w latach 2019-2022). W dotychczasowym dorobku T-Rip posiada wydany w 2019 roku debiutancki minialbum pt. v. 1.0b, trzy samodzielne single, a także garść niepublikowanych utworów, które umieścił w swojej koncertowej setliście. Rok 2022 to rok premiery drugiego mini-albumu T-Rip pt. Gołym okiem w Słońce. Sześcioutworowy album, niezwykle zróżnicowany muzycznie, z przemyconą w tle ironiczną opowiastką o przyszłości, zabawie i katastrofach wynikających z ludzkiej natury stanowi wydawnicze podsumowanie ostatnich dwóch lat działalności zespołu.
„Salsa Postapocaliptica”
Czyli słoneczna pocztówka z post apokaliptycznym światem w tle:
Najpierw bardzo długo gadaliśmy o tym utworze, długo przed jego powstaniem i długo machnięciem palcem w kierunku rozpoczęcia prac nad nim. Zależało nam na czymś wakacyjnym i lekkim. Bardzo chcieliśmy solidny singiel „ze Słońcem w tle”, ale brakowało pomysłu jak zacząć.
Po pewnym czasie powstał tekst. Były to dość nietypowe dla mnie okoliczności, bo pisałem w dzień. Otulony latynoską muzyką i w zasadzie nieświadomy, że właśnie powstaje punkt startowy do zrobienia wakacyjnego kawałka. Przez kilka następnych dni mamrotałem do włożonych na uszy kubańskich playlist i dzięki temu miałem już zarys wokalu, który przyniosłem na próbę. Paweł Kozioł bardzo szybko dopisał do tego linię basu (schemat pracy sprawdzony przy pisaniu „Audiobooka z moimi myślami”), była niestety bardzo podobna stylistycznie do Red Hot Chili Peppers – nawet tak roboczo nazwaliśmy ten kawałek. To nie był do końca klimat, którego się spodziewałem, ale wrzuciwszy bas na playback, Kozioł wskoczył za bębny i zaczęliśmy zwyczajnie jammować.
Nagranie z próby miało megakopa i gdy dostał je Kamil Tomczak, od razu kupił ten pomysł. Na kolejne spotkanie wpadł pełen energii obładowany sprzętem i pomysłami. Tamtego dnia utwór dostał klawisze, trąbkę i zmienioną linię basu. Z funkowo-rockowego zadzioru przeszedł transformację w bardzo singlowy kawałek romansujący brzmieniowo z utworami latino. Od tamtego momentu uznaliśmy też, że „Salsa” to motyw przewodni tego utworu.
Na kawałku kartonu zalegającego w salce wypisaliśmy flamastrem hasła, jakie kojarzą nam się z tą piosenką. Na pewno pojawiły się „ognisko”, „bezludna wyspa”, „morze” i „motorówki”, ale było tego więcej. Dzięki temu cała reszta produkcji poszła już takim tropem. Wiedzieliśmy, że udało nam się skleić numer, o którym gadaliśmy dobrych kilka miesięcy przed jego powstaniem i w zasadzie ten kawałek odpalił w nas pomysł na koncepcje epki Gołym okiem w Słońce. Od tamtej pory oprócz instrumentów na próbach towarzyszył nam karton i spisywane na nim kolejne hasła przewodnie płyty.
„Tawny”
Piosenka o zabawie i konsekwencjach:
Graliśmy właśnie próby przed koncertem w Środzie Śląskiej. Mieliśmy wtedy do dyspozycji skromną setlistę, więc oprócz ćwiczenia utworów na każdym spotkaniu rozkładaliśmy cały sprzęt, aby móc na bieżąco przearanżować rzeczy działające na nagraniach studyjnych, ale niekoniecznie na żywo. Tamtego czasu, korzystając z częstych prób, staraliśmy się wymyślać nowe utwory, które mogłyby rzutem na taśmę wskoczyć do grania dla publiki.
„Tawny” powstało w ciągu ostatnich 30 minut próby. Ograliśmy stary materiał kilka razy i nic nie zapowiadało sesji produkcyjnej, ani aranżacyjnej. W zasadzie zbieraliśmy się już do domów. Rzuciłem pomysł na challenge. Zaproponowałem zrobić szkic numeru w ciągu pół godziny, zanim rozjedziemy się do domów. Pamiętam, że Kamil zaczął pakować sprzęt i odpalił jakiś skoczny loop perkusyjny. Ja wybrałem do tego kolejny z jego kolekcji, bardzo śmieszny z afrykańskimi bębenkami, a Paweł, stojąc z basem w ręce, improwizował coś dziwnego na wzór Boney M zmieszanej z „Billy Jean” Michaela Jacksona. Od razu zaczęło nami bujać.
Wyciągnąłem z plecaka niedopracowany jeszcze tekst, który zrobiłem po powrocie z wakacji w Portugalii, gdzie w refrenie powtarzał się po prostu pewien rodzaj wina Porto Tawny i zacząłem śpiewać. Strasznie się wtedy ubawiliśmy. Całość nagraliśmy na dyktafon. Po 30 minutach, gdy pakowaliśmy już swoje rzeczy do samochodów. Nie potrafiliśmy wytrzymać chwili bez śpiewania pod nosem „tawny, tawny, tawny”. Uznaliśmy, że ten numer to zło i że na pewno trafi na nasz koncert. Ten tylko utwierdził nas w przekonaniu, że ta piosenka musi nie tylko zostać w setliście, ale też trafić na kolejną epkę.
„Krzyż w kolorze tęczy”
O zaprzęganiu niewinnych symboli w brudne gierki:
Można by długo rozpisywać się o przekazie, symbolice i nawiązaniu zawartych w teście. Jednak nie o to chodzi, aby wszystko podawać na tacy. Każdego w miarę normalnego i miłującego pokój człowieka wkurzają brudne gierki, a ten utwór to wentyl bezpieczeństwa, przez który upuściliśmy negatywne emocje związane z obserwowaniem rzeczywistości w 2000 roku.
Zrobiliśmy to na łące. Był piękny sierpniowy dzień, 1/3 składu miała wolne i odpoczywała nad polskim morzem. Spotkaliśmy się z Kamilem na trawie, w okolicy jednych z wrocławskich ogródków działkowych. Mieliśmy ze sobą statywy, mikrofon, dwa komputery gotowe pracować na baterii kilka godzin i trochę niedokończonych bitów oraz tekstów. Zaciekawił mnie nietypowy motyw z kontrabasem, zaś uwagę Kamila przykuł kontrowersyjny tytuł jednego z moich tekstów „Krzyż w kolorze tęczy”. Zaczęliśmy trochę grzebać przy muzyce i chwilę później, pod gołym niebem, w cieniu brzozy nagrał się pierwszy pilot tego kawałka.
Gdy ja nagrywałem w tle buczały kosiarki i piły motorowe, a Kamil biegał truchtem po pobliskim boisku (chciał zrzucić kilka kilogramów po dłuższym romansie z pizzą i chmielem). Co okrążenie starał się uchwycić powstające na żywo pomysły na flow, kwitując w biegu „o to było dobre!”, albo „nie, nie, tak nie nawijaj”. Na setkę nagrało się około kilkunastu wersji improwizowanego wokalu. Tego samego dnia wieczorem mieliśmy już na mailu pilota tego kawałka, ulepionego ze skrawków, które Kamil uznał za najlepsze.
Wstępna wersja nie przypadła do gustu Pawłowi (pewnie dlatego, że słuchał jej z telefonu na plaży), ale po kilku tygodniach usiedliśmy nad „krzyżem” wspólnie i wtedy narodziła się w pełni zaaranżowana wersja tej piosenki. Mieliśmy lekkie obawy odnośnie tego, czy wszyscy zrozumieją tekst utworu we właściwy sposób, ale czuliśmy potrzebę, aby ten kawałek poszedł w eter.
Ostatnim etapem prac nad utworem było zniknięcie Kamila w wynajętej chacie otoczonej zielenią. Wrócił stamtąd dziwnie odmieniony ze świetnymi ścieżkami scratchy. Do dziś nie wiemy czy to on, czy kosmici…
„Sentymenty”
O uczuciach towarzyszących obserwacji przemijających czasów:
O ile granie „do kotleta” jest w świecie muzyki określeniem dość pogardliwym, o tyle nie mamy pewności, czy fakt, że „Sentymenty” w sporym stopniu narodziły się „przy kotlecie” jest czymś złym.
Zanim ktokolwiek poza Kamilem Tomczakiem przekonał się do tego kawałka, Kamil prowadził długą kampanię reklamową wśród członków zespołu, aby wziąć na warsztat ten odstający od klimatu epki kawałek. Przełom nastąpił podczas spotkania w jednej z wrocławskich knajp nad brzegiem Odry. Spotkaliśmy się tam bardzo dobrze osłuchani z produkcją, która wtedy nawet nie miała roboczego tytułu. Na stole zastawionym talerzami i najróżniejszego rodzaju szkłem ostatecznie pojawił się laptop i słuchawki. Kamil kazał mi je włożyć na uszy i spytał „co właściwie byś tu dodał żeby, Ci się podobało”. Okazało się, że wystarczyła trąbka i kilka małych detali. Utwór zyskał nowe życie. Podekscytowaniu efektem wprowadzenia nowych sekcji do produkcji Kamila zaczęliśmy rozmawiać o czym mógłby opowiadać tekst do takiej muzyki. Obserwowaliśmy przechodniów i gadaliśmy. Tematy zeszły na upływający czas, napływ nowych, anonimowych dla nas ludzi do miasta, które znaliśmy, a które tak szybko przestawało być nasze. Zrobiło się dość wspominkowo i sentymentalnie. Od tamtego momentu „Sentymenty” stały się sentymentami, a późniejsze prace nad utworem, od perkusji po klawisze i bas pracowały na konto klimatu tamtego wieczora, kiedy trąbka przesądziła o losie całej piosenki.
„Made in China”
Jak nie gotować nietoperza i jak tłumaczyć sobie, że „to” kiedyś minie?
Pewnie sporo osób kojarzy anegdotkę o powstaniu „Satisfacion” Stonesów. Podobno gitarzysta Keith Richards obudziwszy się rano, odsłuchał magnetofon, który zwykł trzymać przy łóżku i znalazł na nim gotowy riff do rockowego klasyka, który musiał nagrać wpół śpiący poprzedzającej odkrycie nocy. Podobnie było z linią basu do utworu „Made in China”. Kamil Tomczak nagrał ją w nocy, zaraz po przebudzeniu na swój leżący przy łóżku telefon, po czym poszedł dalej spać. Rano stwierdził, że to bardzo dobre i przytargał ją od razu na naszą próbę.
Od strony muzycznej to chyba najbardziej wspólny kawałek na tej płycie. Siedzieliśmy na zmianę przy komputerze i instrumentach, dodając od siebie kolejne elementy utworu, budując dookoła nagranej przez sen linii basu. Gdy brakowało już pomysłów i inspiracji – pożyczaliśmy z niepublikowanych kawałków T-Rip, przyspieszając lub przestrajając gotowe partie z naszych innych kompozycji.
Oprócz produkcji muzyki dużo wtedy we trójkę gadaliśmy. Tematem „numer 1” była pandemia i tak od słowa do słowa uznaliśmy, że ten kawałek będzie o uczuciach jakie towarzyszyły nam w lockdownie. Chłopaki namówiły mnie do wyjścia ze strefy komfortu i napisania jeszcze na tej próbie refrenu, który składałby się z haseł, jakie przychodzą mi do głowy odnośnie pandemii. Tak też się stało. Na koniec ktoś dla żartu rzucił tekst „niedogotowany nietoperz”, a ja uznałem, że musimy to przetłumaczyć na język chiński. Tak też powstał kobiecy sampel zapowiadający refreny w „Made in China”.
„Zjawy”
Ile jest nas w nas z przeszłości i którędy przebiega granica?
Ówczesne opus magnum Kamila Tomczaka oraz Magnum kal. 44 w głowę Michała Pileckiego, który musiał napisać licujący się z powagą utworu tekst. Chyba najłatwiej miał z tym numerem Paweł Kozioł, który bardzo szybko odnalazł się tam z perkusją, zwłaszcza w drum & basowych fragmentach.
Utwór składa się z trzech części, które Kamil stworzył osobno. Z tego też powodu „Zjawy” były jednym z trudniejszych do mixowania numerów na epce. Niezliczone godziny pochłonęło dopieszczanie tego numeru w studiu, ale przede wszystkim po nocach, w domowym zaciszu Kamila. Niezliczone były też ilości kłótni wynikających ze sposobu prowadzenia wokalu w utworze oraz samego sposobu jego nagrania. Ciekawostką jest outro do „Zjaw”. Pochodzi z nagrań pilotów w naszej sali prób. Okazało się, że jedna z nagranych ścieżek nie zawiera wokalu, tylko samowolną przerwę Michała, podczas której nagrało się jego nucenie, kaszel i intensywny oddech. Uznaliśmy, że podobnie jak przypadkowo nagrana syrena karetki w „Made in China”, tak i tutaj musi to znaleźć się w finalnej wersji piosenki.
AUTOR: T-Rip
TYTUŁ: Gołym Okiem W Słońce
WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 8.08.2022
Artykuł przy współpracy z Agencją Cantara Music