Dekadę zajęło supergrupie Manhattan zebranie się w sobie i wydanie superalbumu pod wdzięcznym tytułem Manhattan. Dla FYH członkowie projektu opowiadają o wydawnictwie w Czynnikach pierwszych.


AUTOR: Manhattan
TYTUŁ: Manhattan
WYTWÓRNIA: DRAW Records
WYDANE: 22.11.2024


„Budujmy dom”

(muz. S. Lechowicz, sł. M. Hoffmann)

Michał Stambulski: Kompozycja Szymona Lechowicza. Niby przystępna, nie bardzo kontrowersyjna, ale w charakterystyczny dla Szymona sposób przyprószona egzotyczną przyprawą z korzenia rośliny rosnącej na innej plancie, znanej tylko jemu. Powoduje ona, że kolejny interwał, skala czy akord mogą być trochę inne, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Pewnie można na to nie zwrócić uwagi, ale dla mnie jest to najbardziej charakterystyczna i tajemnicza przyprawa z całej palety używanej przez Manhattanowców.

Do synthów Szymona, które brzmieniowo zawsze nostalgicznie kojarzą mi się z soundtrackiem do jakiejś gry z lat 90. XX wieku, dołożyłem w zamierzeniu „czarno” brzmiący bas, na tyle, na ile pozwoliły mi na to moje białe palce. W refrenach przewrotnie odkręciłem potencjometr z napisem „indie rock”. Do tego dosyć kwieciście (w zamierzeniu) wyprodukowany wokal, melodycznie wierny pierwotnej kompozycji.

„Karabinierzy”

(muz. M. Stambulski, sł. M. Hoffmann)

Michał Stambulski: Jedyna kompozycja mojego autorstwa na płycie. Finalna wersja nie różni się znacząco od pierwotnego szkicu, który zmajstrowałem przeszło dekadę temu. Początki projektu zbiegły się z odkryciem przeze mnie zespołu Knower i bardzo inspirował mnie ich electro-jazz-funk-avant-pop i jego obezwładniający w tamtym czasie futuryzm. Sama kompozycja miała być eksperymentalna, szalona, progresywna i bezkompromisowa. Połamane rytmicznie zwrotki na 5/4 i bardziej osadzony, rozładowujący napięcie refren.

Obrazki z tekstu Michała Hoffmana takie jak karabiny, dziury po kulach, faszyści i radioaktywne mundury w owym czasie były dla mnie czarno-białe i przynależały do jakiejś dawno minionej epoki. Z dużym dyskomfortem obserwuję, że dekadę później umiem je sobie wyobrażać w 4K 60fps HDR.

„Podeprę budynek”

(muz. J. Sikora, sł. M. Hoffmann)

Borys Dejnarowicz: Tu w klinicznych warunkach obserwujemy cały sens karkołomnego wyzwania „reprodukcji” demówek Manhattanu sprzed dekady. Jak posłuchać szokująco odważnego szkicu Kuby Sikory i jego nutowej adaptacji typowo barokowego quasi-turpizmu Afro („filozof niech może się poczuć przyjemnie ohydnym półśmieciem” – …), to można odnieść wrażenie materii dość trudnej do okiełznania. Pomijając kwestie rozmachu interwałów i akordowego bogactwa, kompozytor operuje też środkami niezbyt uchwytnymi na papierze – vide chóralne podjazdy w górę na koniec zwrotkowych fraz, glisowe, ale nie w arabsko-wokalnym sensie, tylko partyturowo-orkiestrowym. Jak żyć, jak osadzić tę piosenkę w aranżu, jak ją obudować? Zostawcie jednak to zadanie panu producentowi Stambulskiemu, który wyzyskując sinusoidalne topline’y oraz wachlarz emocji oryginalnie zawartych w pianistyczno-śpiewnej demówce, z pomocą najnowszej technologii tchnął w nią drugie życie i nadał logiczną formę. W tej futurystycznej odsłonie głos ZaStarego jest już zaledwie intrygującym hologramem, flashbackiem analogowej przeszłości. Transhumanizm rzadko brzmiał równie elegancko.

„Intencja”

(muz. B. Dejnarowicz, sł. M. Hoffmann)

Borys Dejnarowicz: W sierpniu 2013 Afro przedstawił nam sześć „gołych w ryj” tekstów i każdy z sześciu songwriterów miał skomponować muzykę do jednego z nich. Z wyłożonej puli wybrałem rzecz zaczynającą się od słów „Jeśli… chcesz odejść to teraz…”, które mnie totalnie zahipnotyzowały. Piosenkę szybko ułożyłem na akustycznej gitce. Jak większość moich numerów w pierwotnej wersji demo pachniała ona balladą w rytmie bossanovy (notabene po latach dowiedziałem się, że Travis Morrison połowę szkiców tworzył w formie bossanovy na głos i pudłówkę; dopiero potem aranżowali to na rockowy band – great minds… piąteczka, mordko). A był to w środowisku polskiego indie okres fascynacji rodzimym żeńskim jazz-popem z 70s/80s. Podejrzewam, że chciałem choć raz wtrącić trzy grosze i ugryźć tę konwencję (Ewa Bem, Krystyna Prońko, Grażyna Łobaszewska, Hanna Banaszak…) po swojemu, z przesunięciami akcentów i kombinatoryką metryczną. Następnie zaś skład Manhattanu rozszedł się jak mrówki, a rok później Afro któregoś dnia napisał mi, że przeprasza za zamieszanie, lecz tekst z „dziećmi z chmurkami” trochę zmienił i ZAWINĄŁ na nowy album Kolektywu. Odparłem, że nie widzę problemu, aby powstały dwa utwory z podobnym tekstem i… zapomniałem o całej sprawie.

„Minęło sporo czasu (1 sporo = 33,3 chwili)” [Papcio Chmiel antycypujący Chrisa Nolana]. Jesteśmy w 2023, „jesteśmy osiedle Ismajłowo”. Kosmiczna wizja producencka Michała Stambulskiego przeniosła mój skromny zaczyn piosenkowy w inny wymiar jakościowy. Archetypiczne użycie przezeń bezprogowego basu a la Jaco u Joni dało posmak wspomnianej wyżej epoki. Kuba Czubak zrealizował mój wokal, dorzucając garść cennych uwag i wskazówek interpretacyjno-barwowych. Piotrek Maciejewski świetnie zmiksował utwór. Ja zaś, na podjarce i z szacunku dla autora LYRIKU, podesłałem mu gotowy, zmasterowany wypiek. Na co Hoffi mówi, że ładnie wyszło, a w ogóle to tekst w lekko zmodyfikowanej wersji wykorzystał w utworze „Horyzontalni” z albumu 46 Minut Sodomy. Uświadomiłem sobie wtedy, że owszem mój mózg w 2014 zakonotował ten fakt, lecz kompletnie go zmarginalizował, a później do Sodomy rzadko wracałem. Mamy więc w ekipie nasz (no powiedzmy, taka lekko naciągana analogia) odpowiednik „China Girl” – według mnie to fajna anegdota dla wszystkich zainteresowanych, fanów Afro i fanów Manhattanu. Jest wszystko w porządku, jest dobrze, dobrze robią, dobrze wszystko jest w porządku, jest git, pozdrawiam całe DRAW Records, dobrych chłopaków i niech się to trzyma, dobry przekaz leci.

„Maria”

(muz. S. Lechowicz, sł. M. Hoffmann)

Piotr Maciejewski: Jeden dwóch numerów, w których oprócz niemal stricte technicznej roli mix/master, przyszło mi także udzielić się wokalnie. O ile tam („Moje rzeczy amp”, patrz niżej) kluczem będzie spontan i czyste płótno, tu sprawa była bardziej pragmatyczna.

Okazało się bowiem od razu, że świetna (choć trudna) melodia wokalna i jeszcze bardziej spektakularne słowa Michała H. nijak nie chcą wydostać się z mej paszczy w zadanej tonacji. Z pomocą przyszedł stary dobry varispeed (czy też jego cyfrowy odpowiednik).

Mówiąc najprościej – po zmiksowaniu podkładu przestroiłem go o 2 lub 3 półtony w górę, zaśpiewałem do tego, po czym całość przestroiłem z powrotem. Zostawiając przy tym jako „walor produkcyjny” wszelkie artefakty zwiazane z tym procesem. Dziś łatwo ich już uniknąć, ale bawimy się poniekąd w sytuację, kiedy przedmiotem manipulacji jest fizyczna prędkość przesuwu taśmy.

„Storm”

(muz. i sł. M. Tondera)

Mateusz Tondera: Muzycznie typowy armando-core, reprezentant styla, którego te jedenaście lat temu dumnie powołałem na płytę. Oczywiście miałem w planie wydłużyć ten szkic, ale ostatecznie cieszę się, że ukazuje się w takiej formie – wiernej szkole nerwicowego songwritingu, gdzie nic nie może się powtórzyć, nic nie ma szans wybrzmieć, bo przymus zmiany gna utwór ciągle do przodu i kończy w ślepym zaułku wypalenia twórczego („akordy mi się skończyły”). Tak chcę być zapamiętanym. Wszystko to zostało niewiarygodnie wręcz „poszerzone w głąb” przez Michała Stambulskiego, zamieniając plumkanie na klawiszkach w modernistyczną perełkę – moje zasługi na tym polu są zerowe, dzięki Michał!

Tekstowo również w duchu Calendar, a więc dzieciństwo, babcia i Matka Boska. Mam nadzieję, że udało mi się dopisać do leksykonu polskiego kato-popu coś choćby ocierającego się poziomem o „To jest nasz Pan” zespołu Betania.

„Jadę pociągiem”

(muz. M. Tondera, sł. M. Hoffmann)

Mateusz Tondera: Pamiętam tylko, że kiedy Michał Hoffmann zaprezentował nam szwedzki stół tekstów do wyboru, to natychmiast zaklepałem ten. Druga rzecz, którą pamiętam, to zachwyt „dyskretną onomatopeicznością” „O Trem Azul” z Clube da Esquina – chciałem za pomocą narzędzi kompozycyjnych „oddać pociąg”, tyle że zgoła inny pociąg. Ocenę czy się udało pozostawiam słuchaczom. Muszę przyznać, że po skomponowaniu tej piosenki byłem z niej niesamowicie zadowolony i miałem poczucie, że wyznacza dla mnie jakieś nowe szlaki i wychodzi poza typowe armandowe rozwiązania. Nadal odczuwam głębokie zadowolenie i sporo bym dał, żeby umieć ją zagrać (mam fatalną – w kontekście tego jakie są moje piosenki – cechę zapominania przebiegów harmonicznych połączoną z nieumiejętnością dokładnego odtworzenia ich ze słuchu). Ponownie, ukłony dla Michała Stambulskiego, który z „piosenki teoretycznej” zawierającej jedynie linię wokalu i przebieg harmoniczny uczynił „piosenkę praktyczną”, trójwymiarową, możliwą do realnego doświadczania

„Moje rzeczy amp”

(muz. S. Lechowicz & P. Maciejewski, sł. P. Maciejewski)

Piotr Maciejewski: Historia bodaj najbardziej nietypowa spośród wszystkich nietypowych tutaj. Utwór bowiem jako jedyny nie posiadał nie tylko tekstu, ale też nawet zarysu potencjalnej melodii wokalnej, jedynie ten poetycko roboczy tytuł. Dostałem zatem po prostu fajny, ale relatywnie gotowy instrumental (który nie prosił się o wciśnięcie gdzieś na siłę solówki, czy coś z tych rzeczy) oraz generalne zadanie „zrób coś z tym”.

W pierwszym odruchu powiedziałem chyba, że skoro autor zostawił rzecz na tym etapie, to albo wrzucimy tak jak jest, albo może wcale.

Drugim odruchem było nagranie pierwszej rzeczy, jaka przyjdzie mi do głowy, prawie po to, żeby udowodnić, jak niewiele de facto mogę zrobić, a w razie wyśmiania zawsze móc obrócić wszystko w intencjonalny żart.

Wykonanie pierwszego podejścia zajęła mniej niż kwadrans – nie spisywałem nawet tekstu, tylko nagrałem głos i wysłałem chłopakom. Borys poprosił tylko o czystszą i mniej niechlujną wersję, Michał wciąż chyba preferuje oryginał. Ale to najwyżej historia oceni, który z moich odruchów był tym właściwszym

„Kim jestem”

(muz. J. Sikora, sł. M. Hoffmann)

Michał Stambulski: Pierwotna koncepcja pracy nad albumem zakładała, że każdy z uczestników projektu będzie odpowiedzialny za produkcję dwóch kawałków. Mnie przypadł do obróbki szkic Kuby Sikory – proste klawisze, gitara i poglądowy wokal. Od razu dograłem do niego bas, kilka dodatków i ułożyłem ścieżkę bębnów. To chyba zarysowało i zwalidowało podejście, dzięki któremu lata później, pomimo licznych przeszkód, udało się ukończyć cały album.

Otwierające słowa „kim jestem, kim być mógłbym i kim chciałbym, oto trzy osoby różne znam je i nie ufam im” to mój ulubiony fragment tekstu na płycie. Lubię zastanawiać się, kim właściwie jest czwarta osoba, która zna te trzy wymienione w tekście i im nie ufa.

„Nic”

(muz. J. Czubak & M. Stambulski, sł. M. Hoffmann)

Jakub Czubak: Tekst Afrojaxa przydzielony w drodze losowania przyniósł mi do głowy samotną melodię, którą otoczyłem bitem pod rytm słów. „Nic” to, oprócz piosenki o Niczym (tak jak całe życie zresztą), utwór o myślach, które przychodzą, gdy skręcisz w złe skrzydło szpitala, ale nawet nie masz jak wiedzieć albo jak czekasz na pociąg, który się spóźnia, ale sam wyszedłeś spóźniony, więc teraz siedzisz, czekasz, oboje się spóźniacie. Ja nie mam akordów do takich emocji. Z pomocą przyszedł Michał „bass wizard” Stambulski, jak Superman na białym koniu, otoczony syntetyczną chmurą padów, wziął nasz tekst, głos i rytm i odjechał w stronę zachodzącego słońca jak Lucky Luke. Legenda mówi, że jedzie do dziś…

„Vehicle Crashes on My Mind”

(muz. i sł. B. Dejnarowicz)

Borys Dejnarowicz: Gdy w 2006 pracowaliśmy nad drugim albumem TCIOF Lake & Flames, dysponowaliśmy około czterdziestoma zaawansowanymi szkicami piosenek. Na płytę finalnie weszły aż dwadzieścia trzy tracki, ale te, które się nie zmieściły, odrzuciliśmy z różnych powodów. Niektóre nas po prostu nie przekonywały, inne były fajne, ale nie pasowały klimatem do całości, zaś przy kilku uznaliśmy, że mają mega potencjał, ale praca nad nimi będzie wymagała ogromnych nakładów czasu i zaangażowania, na co przy tak monumentalnie zakrojonej operacji produkcyjnej nie możemy sobie wielokrotnie pozwolić. „Vehicle Crashes” należy do tej ostatniej kategorii. Sympatykiem tego demo był zwłaszcza Kuba Czubak, nazywający je zresztą pieszczotliwie moim „Paranoid Android”. Kilka lat później, pracując nad debiutem Newest Zealand, intuicyjnie pominąłem „Vehicle Crashes”, jakbym podświadomie czuł, że powinienem tę mini-suitę dokończyć kiedyś w studyjnej kooperacji z Kubą. Okazja nadarzyła się dopiero w ramach projektu Manhattan.

To właśnie Kubi w czerwcu 2013, w trakcie procesu zbierania materiału na longplay Manhattanu, zaproponował mi, żebyśmy wrócili do „Vehicle”, na co chętnie przystałem w świetle wartości przyświęcających temu przedsięwzięciu (w skrócie – eksperymenty z formą piosenkową). Mimo polskojęzycznego charakteru grupy pozostaliśmy przy angielskim tekście z przyczyn fonetycznych. Sesje w We Love Music Studio zaowocowały usprawnieniami harmonicznymi, fundamentem instrumentacji i wokalnym pilotem. To było drugie podejście do tematu. Fast forward to 2023 i oto Stambi upgrade’uje aranż do niewyobrażalnego uprzednio poziomu, a Czubix rejestruje moją docelową interpretację śpiewną. Dodatkowo jeszcze Ala Boratyn zgodziła się gościnnie ozdobić aksamitnymi chórkami stricte stereolabowy fragment (mój ulubiony moment tutaj, dzięki!), a Piotrek Maciejewski brawurowo zmiksował sesję przygotowaną przez Michała. „No i tak, o”. Po bodaj osiemnastu latach dzięki pomocy przyjaciół muzyczna idea zmaterializowała się w formie, która mnie satysfakcjonuje. Lubię domykać epickie życiowe narracje i czuję dzięki ukończeniu tego nagrania rodzaj spokoju znanego kompletystom.

%d bloggers like this: