W Czynnikach pierwszych Kwartet ProForma opowiadają o swoim najnowszym, styczniowym minialbumie Marek, Wódka i Drzewa. Cała płyta bez tajemnic w odautorskiej analizie członków zespołu.
„Króliczek Eryk”
Marek Wawrzyniak: Muzykę stworzyli koledzy podczas mojej nieobecności na próbie. Pamiętam, że bardzo spodobał mi się efekt ich pracy. Szybko zrobiony utwór, muzyka fajnie niesie tekst. Nieco „kreskówkowe” partie klawiszy ładnie komponują się z szybszymi fragmentami, kiedy to akcja się zagęszcza i prowadzą do niemal metalowego finału. Tekst to jedna z kilku makabresek, które popełniłem, ot tak. Na poprawę humoru, nie myśląc o nich zupełnie jako o tekstach piosenek. Na to koledzy wpadli później. Z pewnością z tyłu głowy miałem kiedyś oglądany serial animowany Happy Tree Friends, twórczość Rolanda Topora i Cannibal Corpse. Każdy chyba w życiu spotkał takiego Eryka. To prosta historyjka z morałem, podana w formie tatara.
Wojciech Strzelecki: Motyw przewodni do „Eryka”, który zaprezentowałem kolegom na próbie, miał mieć pierwotnie zupełnie inne przeznaczenie. Wymyśliłem go z myślą o innym tekście Marka – o krasnoludkach. Pasowała mi do niego marszowa forma i nieco groźna melodia. Ale ostatecznie stało się, jak się stało, a piosenka krasnoludkowa nie doczekała się (jak dotąd!) umuzycznienia. Ale wszystko przed nami. Ostateczna forma to efekt pracy wspólnej na próbie – co ciekawe – bez Marka, który jednak ostatecznie przyprawił utwór swoimi koncepcjami, które – jako że wszak jest autorem tekstu – wzięliśmy w całości pod uwagę. Za śpiewny refren odpowiada nasz śpiewny wokalista Przemysław.
„Miś Poldek”
MW: Utwór bardzo mi bliski. Na imprezie z okazji okrągłej, czterdziestej rocznicy mego pobytu na tym świecie, której częścią był tajny występ Kwartetu z Kazikiem Staszewskim, koledzy z zespołu przygotowali dla mnie (prócz tortu) niespodziankę. Umuzycznili jedną z rymowanek mojego autorstwa, tę o Poldku właśnie i wykonali ją podczas koncertu, wzruszając mnie tym do pięt. Piosenka była też impulsem do powstania koncepcji całego minialbumu polegającej na wykorzystaniu kilku moich tekstów oraz starszych nigdzie niepublikowanych, ze względu na swą odmienność stylistyczną utworów zespołu. Zalążek tekstu powstał na korytarzu urzędu pracy, gdzie trafiłem po zamknięciu działalności gospodarczej, reszta już po wyjściu, kiedy okazało się, że nic nie załatwiłem. Odszedłem z kwitkiem i „Misiem Poldkiem”.
WS: Muzyka do „Poldka” pisana była typowo pod tekst. Siedzieliśmy z Przemysławem na sali prób i postanowiliśmy umuzycznić jeden z tekstów Marka. Marek już jakiś czas wcześniej zaprezentował nam swoją poezję, która szybko zdobyła nasze serca. No ale z racji innych zobowiązań muzycznych nie było przestrzeni na to, żeby porządnie do niej usiąść. Kiedy przysłał pierwszego maila ze swoim tekstem (a był to właśnie „Poldek”), byłem pod wrażeniem głębokim. Dobrą okazją, żeby w końcu się za to zabrać, były zbliżające się okrągłe (dwudzieste pierwsze?) urodziny Marka. No i na tych właśnie urodzinach zaprezentowaliśmy Markowi efekt tworzenia i prób, czego (mam nadzieję) zupełnie się nie spodziewał. Kiedy sięgam pamięcią do tego koncertu – wyglądał na szczerze poruszonego, więc chyba niespodzianka się udała (śmiech) I jeszcze dwie ważne sprawy – „Poldek” nie miałby pełni swojego uroku, gdyby nie piękna, mollowa melodia Marcina na akordeonie, a animowany teledysk, do którego obejrzenia zachęcam, doskonale obrazuje całą historię.
MW: Krótkie formy absurdalne zwane potocznie limerykami, choć nie do końca spełniające kryteria pozwalające je tak nazywać.
Niewątpliwy wpływ nasiąkania w młodości twórczością Monty Pythona czy takich twórców jak Edward Lear czy Harry Graham. Im bardziej groteskowo, tym lepiej. Kiedy okazało się po podliczeniu czasu trwania poszczególnych utworów, że płytka wychodzi nam cokolwiek kusa, zaproponowałem kolegom wykorzystanie tych tekstów jako przerywników między piosenkami właściwymi. Wszystkie grane na tę samą nutę w stylu folku miejskiego ładnie uzupełniają i spinają płytkę w eklektyczną, a jednak na swój sposób spójną całość.
WS: No i kiedy Marek pokazał na sali limeryki – i to chyba albo w dzień nagrania, albo tuż przed – zacząłem coś tam brzdąkać na kontrabasie. Żadna wielka kompozycja – jako że to nic innego jak triada harmoniczna. Ale aranż, który popełnili do tego koledzy (ukulele, cajon, akordeon) zrobił swoje. Marek sugerował mi wtedy – zanim te brzdąknięcia kontrabasowe się odbyły – że chciałby, żeby brzmiało to jak uliczna przedwojenna kapela. Muzyka ta sama, acz poszczególne umieszczone na płycie limeryki różnią się partiami akordeonowymi Marcina.
No i mieliśmy sobie z Przemysławem i z Marcinem wybrać po jednym do wykonania i nagrania wokalu. Wybraliśmy. Ale warto wiedzieć, że jest ich więcej (śmiech)
Marcin Żmuda: Siłą rzeczy wybrałem sobie Limeryk *** o tematyce kolejowej, jako że pracuję w tym kolejowym bałaganie od kilkunastu lat… Marek pisząc ten tekst, pewnie nie wiedział, że jedyna kolej, jaką widziano we wspomnianym tam Pułtusku, to wąskotorówka, która jeździła tam przez drugą połowę XX w. Stąd na końcu gwizdawka od parowozu Px48 – dokładnie takiego typu, jakie kursowały na tamtej kolejce.
„Wódka”
MW: Utwór lepszy niż pół litra.
Przemysław Lembicz: Tekst i melodię „Wódki” dostaliśmy od nieocenionego (ale docenionego!) Krzysztofa Gajdy, który dość często użycza nam swoich tekstów („Błazen”, „Biały Dwór”, „Mogiły”). Tę piosenkę zaanektowaliśmy bardzo dawno, na pewno ponad 15 lat temu i od tego czasu regularnie grywamy ją na koncertach, przy czym wersja płytowa jest dość oszczędna muzycznie – na koncertach Wojtek z Marcinem zwykle znacznie rozbudowują warstwę instrumentalną, improwizując długie molowe partie solowe, co przyczynia się do ogólnego przygnębiającego nastroju utworu. Jak mówi Krzysztof, tekst powstał w mocno imprezowych czasach studenckich, kiedy życie było samo w sobie mocno surrealistyczne, a dodatkowo rzeczywistość zlewała się z alkoholowymi zwidami, czego konsekwencje ponosimy do dziś… Ostatnią zwrotkę dopisałem ja, już w czasach, gdy wykonywaliśmy „Wódkę” na koncertach (gorycz i tarczyn to Żołądkowa Gorzka popijana pomarańczowym sokiem Tarczyn w bramie przed, w trakcie lub po występach na żywo).
MŻ: Dodam tylko, że nieco niezamierzenie utwór o tematyce około-alkoholowej ubrał nam się
w dźwięki stylizowane na rock psychodeliczny jak z przełomu lat 60/70 – gdy jak wiemy, do zmieniania świadomości służyły znacznie mocniejsze substancje. Wyszło przypadkiem, powstało w środku nocy w pewnej zadymionej knajpie w samym środku Poznania, gdzie grywaliśmy koncerty do godzin późnych, a w zasadzie już wczesnych… z tego samego okresu pochodzi też…
„Doomowe Przedszkole”
MŻ: … które wówczas grywaliśmy w późnych godzinach nocnych jako przyciężki żart – i dopiero teraz doczekało się zastosowania. Jako wstęp do tych dziwnych kreskówkowych tekstów Marka przypasowało nam tak, że lepiej nie trzeba. A skąd mi przyszedł wtedy do głowy pomysł, by CAŁĄ tę dobrze wszystkim znaną piosenkę zaakompaniować akordami zmniejszonymi (popularnie zwanymi „zerówkami”), to już pojęcia nie mam. Może dlatego, że w myśl zasad muzyki tak robić się nie powinno?
„Drzewa”
MŻ: Ta piosenka ma najdłuższą historię. Zaczęło się od Ogólnopolskiego Turystycznego Przeglądu Piosenki Studenckiej „Bazuna” w Elblągu w 2006 roku, na który zostaliśmy zaproszeni przez naszego znajomego, Łukasza Majewskiego, który był tam jurorem.
Zaznaczyć trzeba, że z piosenką turystyczną nigdy nie mieliśmy i nie mamy NIC wspólnego… Mimo to udało nam się tam zdobyć jakieś wyróżnienie bodajże, czy III miejsce…
Wiązało się to z koniecznością wystąpienia w koncercie finałowym, co odbyło się strasznie późno, około pierwszej w nocy. No i gdy oficjalna impreza już się skończyła, chcieliśmy zlądować w pokoju, który nam przydzielono i iść spać. Po jakiejś może półgodzinie do hotelu/schroniska dotarło także całe rozśpiewane towarzystwo spod sceny i cała ta ekipa zasiadła sobie z gitarami w hallu, na który wychodziły drzwi naszego pokoju i popłynęły przeróżne piosenki turystyczne tudzież różne inne, ale na modłę turystyczną, pod drzwiami naszego pokoju do białego rana….
Śpiewali te nośne przestrzenne refreny oparte na przysłowiowych czterech akordach na krzyż, mimo naszego zmęczenia, chęci odpoczynku, próśb i gróźb… Jest to twórczość zacna, ale strasznie monotonna, w pewnym momencie miałem już niejasne wrażenie, że cały świat jest jedną wielką piosenką turystyczną z pięknym refrenem o wędrowaniu po górach. Oczywiście towarzystwo za kołnierze nie wylewało i te ładne refreny pomału zmieniały się w pieśni masowego rażenia śpiewane w dość ogólnej tonacji. Gdy o siódmej nad ranem usłyszałem jedną z bardziej dramatycznych piosenek, jaka w polskiej kulturze w ogóle istnieje, czyli „A my nie chcemy uciekać stąd” Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego, zaśpiewaną również rozlewnie i przestrzennie na tę samą modłę – nie zdzierżyłem…
Postanowiliśmy się zemścić i napisać piosenkę turystyczną. Parodię gatunku, która w zawoalowany sposób wykpiwałaby cały ten nurt i wystąpić w konkursie na najlepszą piosenkę turystyczną na kolejnej edycji tego samego festiwalu… Do występu nie doszło, „Bazuna” w kolejnym roku się nie odbyła, za to pomysł stał się ciałem i wspólnymi siłami wracając z jakiegoś koncertu niedługo później, napisaliśmy tę piosenkę.. w pociągu. Otrzymała tytuł – a jakże – „Drzewa”. Konstrukcję muzyczną oparliśmy na schemacie podstawowych akordów triady C-dur, czyli możliwie najłatwiejszym, najbardziej typowym, na którym opiera się połowa albo 2/3 piosenek turystycznych oraz ogniskowych, dodaliśmy nośny refren chórem o wędrowaniu… I kilka lat po tych zdarzeniach dostaliśmy zaproszenie na festiwal turystyczny „Polana”… W tym momencie zaświeciły nam się oczy złośliwie…W celu wystąpienia na tym festiwalu incognito powołaliśmy naprędce do życia zespół „Złocista Polana”, zgłosiliśmy swój akces do konkursu, pojechaliśmy tam i cóż… wygraliśmy ten festiwal… Piosenka ponoć wylądowała już w jednym czy drugim śpiewniku harcerskim. Zobaczymy, co będzie dalej…
AUTOR: Kwartet ProForma
TYTUŁ: Marek, Wódka i Drzewa
WYTWÓRNIA: Oskar
WYDANE: 17.01.2021
Artykuł powstał przy współpracy z Agencją Cantara Music.