Niedawno ukazał się nowy album Piotra Maciejewskiego aka Drivealone. Z tej okazji poprosiliśmy byłego członka Much i współtwórcę CNC o to, by rozłożył Lifewrecker na Czynniki pierwsze. Oto dogłębna analiza!
„KINDA TRYIN’”
Otwierający album i wiodący zwrotki loop zbudowałem samplując własny głos w styczniu 2013, siedząc w pokoju gościnnym gdańskiego Teatru Wybrzeże. Jest to więc (z dużym zapasem) najstarszy fragment muzyki, jaki w ogóle znalazł się na Lifewreckerze. O tym, że ostatecznie utwór wszedł na płytę pomimo pewnej rozbieżności z folkująco-akustyczną konwencją całości, zadecydował dopiero napisany o wiele później tekst, a wraz z nim pozostałe części numeru. Tekst ów całkiem zgrabnie konstytuuje bowiem punkt wyjścia dla dalszych rozważań, sumując poniekąd poruszaną w kolejnych piosenkach problematykę. Mamy tu zarówno „zagubioną” w niejasnych okolicznościach tożsamość i osobowość, jak też próbę uchwycenia mechanizmów obronnych, które usiłują te braki uzupełnić, zamaskować, lub choćby na własne potrzeby wytłumaczyć. A czynią to w sposób inherentnie niedoskonały.
„DEPARTED”
Tkanka rytmiczna skonstruowana została z odgłosu zamykania ciężkich, metalowych drzwi. Niespodziewanie stanowi to niezły pretekst do samokrytycznej wypowiedzi o tym, jak bardzo można odgrodzić się takimi mentalnymi, pancernymi drzwiami od ludzi, świata i „prawdziwego” życia. Izolacja, upośledzenie społeczne, mizantropia, lizanie loda przez szybę. A przede wszystkim ostrzeżenie (dla receptywnego słuchacza) przed tym, jak łatwo – czekając nieustannie na ten „odpowiedni” pociąg – można w rezultacie znaleźć się samemu, po ciemku, w deszczu, na złym peronie i rozpadającym się, zapomnianym dworcu, na który nic już nigdy nie przyjedzie.
„I LEFT MY BALLS IN A BALLROOM”
Jeden z tych (wcale niezbyt częstych) przypadków, kiedy kompletny utwór zostaje stopniowo zbudowany wokół wymyślonego na samym początku tytułu. Przy czym sarkazm i wielopoziomowość interpretacyjna rzeczonej frazy pozostają akurat w swoistej kontrze wobec dość brutalnej dosłowności wyznań podmiotu lirycznego. Natomiast sama opowieść o życiu w swoim najbardziej wegetacyjnym wydaniu, zderza się tu z kolei sonicznie z czymś niemal zupełnie odwrotnym, czyli dźwiękami czystej, nieskrępowanej radości dzieci, euforycznie przeżywających zabawę na karuzeli. Co szczególnie znamienne, karuzela ta znajduje się praktycznie bezpośrednio pod oknami wegetującego, więc aby tę euforię uchwycić mikrofonem, nie trzeba było nawet wychodzić z domu.
„FAR TOO FAR”
Tytuł pochodzi tym razem od nazwy kasetowego czterośladu Tascam 424, na którym powstała pierwotna wersja. Swego czasu miałem zresztą w planie zarejestrować na tym urządzeniu cały materiał i niewykluczone, że jeszcze niebawem do tego pomysłu powrócę. W warstwie muzycznej ciekawostek stosunkowo niewiele, może najwyżej nietypowe, spreparowane perkusjonalia typu „found objects”, po części symulujące mechaniczny, zaprogramowany beat. Lirycznie – gorzka refleksja wynikająca z porównania tego, co JEST z tym, co MOGŁOBY być. A także medytacja nad uporczywym eksplorowaniem nieuchwytnej specyfiki chemicznej ułudy oraz niewidzialnie cienkiej granicy między automedykacją, a autodestrukcją. Generalnie (znowu) nic śmiesznego.
„MOTHERTAPE”
Sytuacja byłaby niemal stricte sufjanowska, gdyby nie fakt, że matka żyje, a w dodatku nie zna języka angielskiego. Cały ładunek pojednawczo-rozliczeniowo-apologistyczny obraca się tym samym w perzynę, a wręcz rodzi pretensje o celowe kamuflowanie przed „właściwym” adresatem ewidentnie intymnych treści. Zatem, „still when I’m back, it’s always the same” staje się samospełniającym proroctwem… Na korzyść i w obronie tekstu przemawiać zdaje się fakt, że napisał się on niemal automatycznie i jednocześnie z muzyką, w ciągu około 10 minut spędzonych z instrumentem zwanym guitalele. Kompletna kompozycja zarejestrowana została jeszcze tego samego dnia, z pominięciem nieobecnych w pierwotnej wersji chórków, które dodałem dopiero przed ostatecznym miksem albumu.
„COLLISION CURSE”
Klasyczny przypadek formy w służbie treści. Jak bowiem wyrazić poczucie marazmu, apatii, otępienia, powtarzalności i znużenia lepiej niż napieprzając w kółko cztery te same akordy, a zamiast drugiej zwrotki, jeszcze raz śpiewając pierwszą? W roli instrumentu perkusyjnego – terenowe nagranie anonimowej pani idącej po mokrym chodniku na wysokich szpilkach (oczywista metafora seksualnej frustracji). Ponadto, przy całym swoim bezwstydnym (bezczelnym?) ekshibicjonizmie i głupawej bezpośredniości, „jerking off to webcam streams is not as easy as it seems” to paradoksalnie jeden z moich ulubionych wersów, jakie kiedykolwiek napisałem – rzadko zdarzało mi się aż tak namacalnie i organicznie dotykać jakiejś uniwersalnej prawdy o życiu… Fizjologicznie rzecz biorąc, antydepresyjna farmakologia to często ekwiwalent chemicznej kastracji, ale o dziwo okazuje się, że nie samą fizjologią stoi człowiek – kto by pomyślał?
„FAINTEST TRAIL”
Rzecz o kompulsywnym (a w ostatecznym rozrachunku często skazanym na klęskę) poszukiwaniu „spokoju ducha” – choćby na chwilę i niezupełnie naprawdę. Jak również o tym, jak łatwo ten spokój zgubić zaraz po znalezieniu. Albo też ulec złudzeniu, że go znaleźliśmy, podczas gdy w rzeczywistości znajdujemy samych siebie w jeszcze głębszej dupie. Jedna z piosenek, które miały swoją wczesną, nieprzekonującą w moim odczuciu wersję „rockową” i była bliska odrzucenia w wieczny niebyt wraz z wieloma innymi. Dostała jednak drugą szansę, wpisawszy się relatywnie gładko w szerszą narrację całości. Ponownie fieldrecordingowa ścieżka rytmiczna, tym razem jednak równie sypka i grząska jak główny wątek tematyczny tekstu.
„OUT OF HOPE”
Utwór powstały w zasadzie „z niczego” – w tym wypadku z bezcelowego obcowania z wybitnie marnej jakości, niestrojącym banjo, które nabyłem w 2010 na potrzeby sesji Twilite (Else EP, przy okazji pozdro dla chłopaków) i od tamtej pory nie zostało użyte bodaj w żadnym innym nagraniu. Wbrew tytułowi, zawiera prawdopodobnie największy pierwiastek „nadziei” i perwersyjno-cynicznej odmiany optymizmu spośród wszystkich tekstów na płycie. Ostatecznych szlifów (a wręcz niejako nowej jakości) nabrał dopiero po zarejestrowaniu na dwa mikrofony zestawu perkusyjnego, na którym za jednym podejściem i z nieocenionym wyczuciem zagrał Max Psuja (również wielkie pozdro).
„RENTAL WISDOM”
Drugi z numerów o tematyce „rodzinnej” (tytułowe „rental” to właściwie „PArental”). W swojej ultrazwięzłej formule usiłuję zmieścić jednocześnie kwestię zawiedzionych oczekiwań i wyobrażeń rodzicielskich, niewykorzystanych możliwości i trwonionego potencjału, a także tzw. samotności z wyboru, która zwykle finalnie okazuje się fikcją i porażką wynikającą z niemocy, tchórzostwa i naiwnego eskapizmu. Prowadząca zwrotkę pętla pochodzi z uroczego koncertu pobożnych dziewcząt grających na dzwonkach, którego fragment w pośpiechu udało mi się zarejestrować bezpośrednio z TV Trwam. Aby dopełnić bluźnierstwa, jeden z mikrofonów rejestrował akcję PEDAŁU Sustain podczas gry na pianinie.
***
AUTOR: Drivealone
TYTUŁ: Lifewrecker
WYTWÓRNIA: DRAW Records
WYDANE: 13 listopada 2015