Artra powróciła po latach ciszy i zapomnienia. Dla nas Witold Popiel opowiada o Kronikach miejskich, live albumie zarejestrowanym w lutym w Śródmiejskim Domu Kultury w Warszawie.
ARTRA – Kroniki miejskie
o płycie
Płyta zespołu Artra pt. Kroniki Miejskie została zarejestrowana podczas koncertu. To naturalna forma kontaktu ze słuchaczem i dla nas najbardziej logiczna, bo improwizowana muzyka zespołu tworzona spontanicznie jest nieprzewidywalna i nie może być w pełni powtórzona. Przez zbieg okoliczności znaleźliśmy się na ścieżce odkrywców, a to sprawia, że rytuał poszukiwaczy dźwięków jest dla nas ciągle aktualny.
Tematem muzycznym płyty jest Warszawa. To hołd złożony własnemu miastu, jego dzielnicom i wiejskim peryferiom, ale przede wszystkim jego mieszkańcom oraz skomplikowanej historii najnowszej. Kolejne części koncertu zespołu to przystanki na mapie Warszawy. Opisują miasto jako wypadkową dźwięku i ruchu. Oczyszczająca umysł i porządkująca wspomnienia podróż bez początku i końca. Mieszają się warszawskie wątki – miejsca, gdzie wchodzenie w dorosłe życie, poznawanie „wielkiego świata” miało wymiar magiczny.
„MURANÓW O ŚWICIE”
Pierwszy utwór, podobnie jak pozostałe na płycie, ma znaczenie symboliczne. Jednak ta kompozycja wyznacza osobisty przełom, bo odnosi się do dnia 12 grudnia 1981 roku, a właściwie do nocy z dwunastego na trzynastego i głęboko zapamiętanego przeze mnie epizodu z pierwszego dnia tzw. stanu wojennego. Moje urodziny dobiegały końca, telefon o dwunastej przestał dzwonić i goście, nieświadomi historycznej zapaści kraju, powoli rozchodzili się do domów. Po ulicach prawdopodobnie krążyły już opancerzone skoty i milicyjne radiowozy, a ja postanowiłem odprowadzić przyjaciela do jego domu na Muranowie. Ze Starówki, gdzie mieszkałem, przeszliśmy pustymi ulicami pod Sąd Okręgowy, który był wówczas metaforą opresyjnego państwa, a dziś paradoksalnie mieści się przy al. Solidarności. Wtedy to, nie przewidując konsekwencji, wraz z Kamilem Sipowiczem zrobiliśmy ogromne graffiti na tym ponurym budynku. Napis „Babilon upadł” przez długi czas nie był usunięty. Może dlatego, że właśnie tego dnia upadający babilon miał się zupełnie dobrze. Dla mnie stan wojenny zaczął się na Muranowie o świcie.
„PLAC INWALIDÓW”
Kolejny przystanek na mojej mapie pamięci – z beztroskim dzieciństwem w roli głównej. Także z kinem Światowid i placem jako bramą do wielkiej Warszawy. To miejsce słonecznych dni, ale także mroku ważnej historii, bo Plac Inwalidów to mit założycielski wojennego Żoliborza, okrutnie doświadczonego podczas Powstania Warszawskiego. Stąd krzyk protestu w utworze, bezładne zrywy rozpaczy nad losem powstańczej stolicy. Frazy klarnetu rosną stopniowo, podkreślane surowym rytmem perkusji cichną wreszcie, by przerodzić się w nostalgicznie powtarzający się motyw trąbki ukazujący kolejne wcielenia odradzającego się po wojnie miasta. Siła muzyki intuicyjnej pozwala prawie zawsze skutecznie czerpać z każdego źródła, nawet nieznanego. W tym utworze kontekst jest znany i emocjonalny.
„ARIADNA 68”
Dworzec Gdański – dziś zapomniany, peryferyjny. A w 1968 roku był świadkiem zdarzeń haniebnych dla ówczesnej władzy i głęboko niesprawiedliwych dla wypędzonych obywateli. To miejsce na zawsze zmieniło mój stosunek do polityki. Utwór „Ariadna 68” dzieje się na granicy zgiełku ulic oraz szumu przedmieścia. Snuje się symboliczna nić – widmo mitologicznej królewny, ale w tym wypadku nie ułatwi Tezeuszowi wydostanie się z Labiryntu i nie pozwoli na znalezienie drogi powrotnej. Bo drogi powrotnej nie ma. To oczywiste nawiązanie do Marca ’68. oraz utraty wielu przyjaciół z mojej żoliborskiej szkoły. Miałem 15 lat, gdy szkoła nagle opustoszała. Na lekcjach zabrakło kilku kolegów. W innych klasach było podobnie. Niektórzy nauczyciele, w przeciwieństwie do uczniów, przeczuwali rozmiar katastrofy. Ale kto by się tym wtedy przejmował. Kierownik szkoły, partyjny aparatczyk, który marnie mówił po polsku, co zapewne raziło starych belfrów i śmieszyło moich kolegów, ogłosił apel i poinformował, że uczniowie chorują, gdyż panuje grypa. Następnego dnia, na boisku AWF-u, gdzie graliśmy w piłkę, nie pojawili się Jacek i Karol, starsi koledzy, którzy byli liderami naszej drużyny. Żaden z nich nie powiedział nam wcześniej. Bali się.
„ŚRÓDZIEMIE WARSZAWSKIE”
W miejsce powstańczych barykad postawiono nowe miasto. Z moskiewskimi kandelabrami i Pałacem Kultury. A ja stoję na MDM-ie i wpatruję się w niebo, poszukując zaćmienia księżyca. Jednak nie wiem, jak ono powinno wyglądać i czy w ogóle coś zobaczę, skoro czarne przesłania białe. Widzę tylko spokojny, bezchmurny miejski horyzont pulsujący w astralnym bezkresie. Nagle w magicznym lustrze sklepowej witryny odbija się dźwięk, wysoki i przenikliwy, a chwilę potem kątem oka dostrzegam spadającą gwiazdę. Trwa to stosunkowo długo i jest nadspodziewanie wyraźne. Ktoś powie, że to nie gwiazda i w dodatku nie spadająca, ale obserwuję to zjawisko po raz pierwszy w życiu, więc natychmiast przychodzi mi do głowy etos spadających gwiazd, czyli spontaniczne, osobiste życzenie. Mam dwa, ale wypowiedzieć mogę tylko jedno: czy gwiazda sprawi, że mój syn wyzdrowieje i kiedyś opowie mi o swej dziwnej chorobie, czy ja powinienem jak najdłużej żyć, aby opowiedzieć mu historię nieznanego mu miasta?
„GAZOWNIA NA WOLI”
Warszawa pełna jest ważnych miejsc, do których prowadzi nas muzyka. Stworzyliśmy zatem impresyjny obraz stolicy, strukturalny i bezkolizyjny. Wyidealizowany, choć pełen sprzeczności i podszeptów historycznych. Przesuwają się kolejne klatki filmu dokumentalnego, zarejestrowane przez postmodernistyczny dron szybujący nisko nad domami. Choć muzyka nie zawiera dosłownych metafor, znów historyczne wydarzenia określają wewnętrzną dramaturgię utworu. Przejmujące współbrzmienie instrumentów i głosu wokalistki w „Gazowni na Woli” przechodzi w strefę szeptu, by w końcu przerodzić się w falę elektronicznej fugi. Utwór zmierza w nieznanym kierunku. Miasto jednak żyje i tętni optymizmem. A my wraz z nim. Muzyka oparta na intuicyjnym dialogu instrumentów oraz elektronice tworzy kolejne warstwy metodycznie złączone wspólnym stylistycznym spoiwem. Korzystając z dobrodziejstwa loopów, chwytam własne dźwięki i przekształcam je w swoisty wewnętrzny dialog.
„WIEŻA CIŚNIEŃ”
Ze zdwojoną mocą wybucha komentarz w tym utworze. Wyobraźnia unosi się nad Warszawskimi Filtrami. Przesłania funkcjonalność miejsca, by podkreślić historyczny oraz architektoniczny związek ze stolicą. Znów zaczął padać deszcz, a ja nieoczekiwanie znalazłem się w okolicy ulic Krzywickiego i Koszykowej, na pustym placu pokrytym nierówno ułożoną kostką bazaltową oraz dziwnymi konstrukcjami z czerwonej cegły. Był przedświt, kostka błyszczała, odbijając latarnie gazowe w wilgoci poranka. Wszystko wydawało się przerysowane i nienaturalnie spójne. Dookoła gromadzili się ludzie wpatrzeni w nieforemny przedmiot stojący po środku placu. Stary człowiek spojrzał na mnie i powiedział coś w niezrozumiały języku. Stałem, nie mogąc się poruszyć. Z okolicznych uliczek przybywali kolejni mężczyźni w jednakowo pomarańczowych szatach oraz kobiety o świetlistych twarzach i dzieci, które nie potrafiły zachować powagi wobec niezrozumiałej sytuacji. Jeden z mężczyzn wydawał karcące polecenia. Wreszcie zgiełk ucichł, a ja odzyskałem równowagę, siedząc w półmroku, pośród kilku młodych mnichów, którzy szeptali coś do siebie i uśmiechali się łagodnie. Po chwili Salil, co w ich języku oznacza wodę, spojrzał na mnie i powiedział: „Zazwyczaj prosimy gościa, aby zaśpiewał pieśń swojego kraju, ale teraz chcemy, abyś się zabawił i używając własnych dźwięków wykonał muzykę, której słuchałeś u nas”. Rozległ się delikatny głos bębna…
AUTOR: Artra
TYTUŁ: Kroniki miejskie
WYTWÓRNIA: Studio Metropolis
WYDANE: 5 października 2018