Kolejna Parszywa dwunastka to kolejnych dwanaście evergreenów naszych rozmówców. Dziś o swoich 12 ulubionych utworach opowiada Mateusz Franczak.
W ubiegłym roku wydał drugi solowy album Night-night nasza RECENZJA(), następcę płyty Long story short (nasza RECENZJA) z 2016 roku. Grał w Daktari i HOW HOW, dziś współtworzy z Mironem Grzegorkiewiczem duet Giorgio Fazer, który na początku roku wypuścił album live z krakowskiej Alchemii.
Dziś Mateusz Franczak opowiada FYH o swoich dwunastu ulubionych utworach, których słuchanie sprawia mu przyjemność. Kogo wybrał? O kim opowiada i dlaczego chętnie wraca do „Friction” Television? Nowa Parszywa dwunastka już na was czeka.
Ustalenie 12 ulubionych utworów jest zadaniem bardzo trudnym i prawdopodobnie za tydzień wybrałbym coś radykalnie innego, więc niech ta lista będzie dokumentem stanu mojego umysłu pod koniec lutego AD 2019. Kolejność przypadkowa.
Fugazi – „Returning The Screw”
In on the Kill Taker, z której pochodzi ten utwór, to moja ulubiona płyta Fugazi. Miałem 13 lat, kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy i od tego czasu regularnie do niej wracam. Przy „Returning The Screw” nadal mam ciarki na plecach.
Jackson C. Frank – „Blues Run the Game”
Jackson C. Frank nagrał tylko jeden album, ale za to jaki! Idealny w podróży, towarzyszył mi podczas ubiegłorocznej trasy koncertowej.
Swans – „Frankie M”
Podoba mi się, jak wiele przeciwieństw spaja w sobie ten utwór: wściekłość ze spokojem, minimalizm z rozmachem czy chaos z porządkiem. Utwór, od którego nie potrafię się oderwać.
Van Morrison – „Beside You”
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem „Astral Weeks” kompletnie odleciałem. W „Beside You” jest coś intrygująco niepokojącego w połączeniu instrumentów i głosu Morrisona.
The Stooges – „Dirt”
Jeden z najmocniejszych utworów o pożądaniu. Iggy wie, że nie ma pragnienia bez bólu.
Circle Jerks – „Deny Everything”
To jak mocny strzał z zaskoczenia – nawet się nie zorientujesz, a już leżysz. Utwór otwierający mój ulubiony hardcore-punkowy album lat osiemdziesiątych. (14 utworów w niecałe 16 minut).
Neil Young – „On the Beach”
To, co lubię najbardziej, czyli minimum środków, maksimum wyrazu. Najbardziej poruszający utwór Neila Younga.
Brian Eno – „St. Elmo’s Fire”
Trzyminutowe arcydzieło, którego mogę słuchać w kółko + niesamowite solo gitarowe Roberta Frippa (moim zdaniem najpiękniejsza rzecz, jaką nagrał).
Can – „Paperhouse” (wersja live z 1970)
Jestem psychofanem Can i uwielbiam wszystkie ich albumy, ale na potrzeby tej listy wybieram „Paperhouse” zagrany na żywo w Rockpalast w 1970 roku (polecam cały koncert!).
Television – „Friction”
W zasadzie mógłbym wybrać dowolny utwór z „Marquee Moon”. Przełomowy zespół, którego echa wciąż słychać w gitarowej alternatywie.
Tim Hecker – „No Drums”
Trochę głupio wyciągać jedną kompozycję z The Ravedeath 1972, ale ten fragment robił na mnie zawsze największe wrażenie. Chwytające za serce harmonie i brzmienia, w których nie sposób się nie rozpłynąć.
Lewis – „Like To See You Again”
Lewis był dla mnie jednym z ciekawszych odkryć ostatnich pięciu lat. Przepiękny, odnaleziony po trzech dekadach album (oryginalne wydanie 1983, reedycja 2014), balansujący na granicy geniuszu i kiczu. Do tego fascynująca historia samego artysty.