Parszywa dwunastka wraca po dłuższej przerwie. O dwunastu ulubionych utworach opowiadają Kiev Office, którzy szykują się do wydania nowego albumu.

Premiera Nordowi Môl już 10 stycznia, a płyta traktować będzie o… Kaszubach. Zanim nadejdzie release day Nordowi Môl, sprawdźcie, jakich utworów najchętniej słuchają członkowie Kiev Office. Zapoznajcie się też z terminami i miejscami trasy promującej ich nadchodzące wydawnictwo.

 

Marcin Lewandowski

Can – „Halleluhwah”

Moją muzyczną uwagę przykuwa głównie sekcja rytmiczna. Od ponad roku łapię się na tym, że słucham albumów, skupiając się najbardziej na samej perkusji lub basie. Mam tendencję do wpadania w chorobę sierocą, słuchając bujających groove’ów, ale jak pierwszy raz usłyszałem ten utwór, to moje kiwanie wyleciało poza skalę. Gdybym słuchał „Halleluhwah”, siedząc po szyję w wodzie, to wzbudziłbym sztorm. Gra perkusisty Jakiego Liebezeita jest nie do opisania – to trzeba poczuć. W jego grze znajduję wszystko co kocham w muzyce – skomplikowana prostota, odkrywczość, świeżość i eksperymentatorstwo, które zmusza do tańca, zamiast nużyć. Drugim bohaterem tej opowieści jest Holger Czukay i jego linia basu stanowiąca równoznacznik mojego motto jako basisty – less is more. UWAGA: liczy się tylko 18 minutowa wersja z albumu Tago Mago.

XTC – „Poor Skeleton Steps Out”

Najpierw byli Beatlesi, którzy w sumie nadal są dla mnie podwalinami wszystkiego, co w muzyce cieszy. Poznawszy ich dogłębnie, zapragnąłem jednak więcej – dziwności, harmonicznej ekwilibrystyki, melodycznej fikuśności. XTC są dla mnie zespołem, którego muzykę zabrałbym na bezludną wyspę. Dlatego że w trzyminutowej piosence są w stanie zawrzeć tyle muzycznych pomysłów i ekscentrycznych rozwiązań, że słuchanie staje się przygodą, zabawą na ogromnym, dźwiękowym placu zabaw. „Poor Skeleton Steps Out” wydaje mi się dobrym przykładem ich niekonwencjonalnej odkrywczości. Posłuchajcie, ile razy i jak płynnie zmieniają się kolory tej muzyki w samym(!) tylko refrenie. Andy Partridge jest jednym z moich muzycznych drogowskazów.

Fela Kuti – „Gentleman”

Muzykę Feli poznałem przypadkiem, oglądając film pt. Beware of Mr. Baker. Jest tam piękna scena, jak Fela dyryguje zespołem, jednocześnie prowadząc dziki, spontaniczny taniec ze swoją ekipą. Wszystko kipi korzenną energią, ale też bije luzem i wydaje się być dla wszystkich obecnych czymś absolutnie naturalnym. Pierwszy wyszukany przeze mnie utwór Feli to był właśnie „Gentleman”, który ujął mnie transowością, natchnionym rytmem i powtarzaną linią basową, którą mogłem sam zagrać! Od tego zaczęła się moja niesłabnąca fascynacja afrobeatem, który jest dla mnie jedną z piękniejszych form buntu. Politycznie: przeciwko opresyjnym ideom, dyktaturze, hipokryzji i chciwości. Muzycznie: przeciwko sztuczności i technicznym fajerwerkom. Bez napinki, organicznie, ale tak bardzo „in the pocket”. Afrobeat to dla mnie źródło inspiracji w obszarze gry na basie (hipnotyczna repetycja) i rytmu (bujające, a nie wykalkulowane polirytmie Tony’ego Allena).

Oh Sees – „The Dream”

Jeden z najlepszych zespołów koncertowych, jaki istnieje obecnie na Ziemi. Najlepsi interpretatorzy i najzdolniejsi kontynuatorzy krautrockowej tradycji. Jedna z najlepszych i najbardziej zgranych sekcji rytmicznych (Dan Rincon, Paul Quattrone na perkusjach, Tim Hellmann na basie). Po wielu latach słuchania shoegaze’u doszedłem do ściany. Byłem przekonany, że w muzyce gitarowej nic się już nie dzieje, i że trzeba będzie wrócić do słuchania Korna. Oh Sees nie tyle rozwiali wszystkie wątpliwości, co zmusili mnie do bycia lepszym muzykiem. To co oni robią jest wykonalne i to mnie właśnie zachwyciło. Ich dokładność i zgranie, a z drugiej strony maniakalna energiczność, są źródłem natchnienia.

Michał Miegoń

drewnofromlas – „Chłopcem”

drewnofromlas wiąże się poniekąd z moimi muzycznymi początkami, gdy zaczynałem występować w formacji presdebaton (2003-2004). Kultowa pomorska formacja przeszła stylistyczną ewolucję od garażowego brzmienia do pełnego niuansów własnego stylu, łącząc dub, trans, afrobeat i jazzujące harmonie w oryginalną całość przepełnioną duchem morskich i leśnych stworów. Cenię ich bardzo jako ludzi i muzyków, Miłosz „Milo” Karpowicz jest moim wzorem i mistrzem, jeśli chodzi o przestrzenne granie na gitarze.
Ich pierwszy album pt. (Tu wpisz tytuł) jest taką psychodeliczną chmurą jodu, drugi – Trudne wakacje – jest spacerem przez meandry niełatwej, ale magicznej codzienności. Polecam gorąco obydwa.

Chór Kameralny Discantus – „Ogromne Głosy”

Pusta noc, czyli kaszubska pustô noc, to nazwa ostatniej nocy przed pogrzebem zmarłej osoby. Wedle kaszubskiej tradycji, w ten wieczór przed pogrzebem ludzie gromadzili się w domu nieboszczyka, aby tam odmówić różaniec. Po odmówieniu modlitw w intencji zmarłego nie rozchodzili się do swoich domów, lecz pozostawali w domu żałoby, aby do rana lub jedynie przez pare godzin śpiewać pieśni pustonocne. Owe pieśni to autentyczny zapis naszej kaszubskiej tradycji, jednocześnie to bardzo mocne, poetyckie teksty. Porażają z siłą większą od tuzów metalowych formacji, mocniej niż wszelkie dreszczowce, dotykają bowiem wszystkiego tego, czego się obawiamy i z czego zdajemy lub nie chcemy zdawać sobie sprawy – z nieuchronnego przemijania. Polecam w każdym wykonaniu, szczególnie poruszają interpretacje Chóru Kameralnego Discantus.

The Durutti Column – „My Country”

Viniego Reilly’ego poznałem przez Piotra Pawłowskiego za czasów początku naszego grania w The Shipyard. Szybko poczułem, że jest to muzyka, z którą poczuję mocniejszą więź. Zgłębianie The Durutti Column, w zasadzie jednoosobowego projektu, to zajęcie czasochłonne, satysfakcjonujące jednak niczym dobry serial. Muzyka bardzo transparentna, przeszywająca wykorzystaniem pogłosu i delaya, czasem na pograniczu kameralności, czasem bezpośrednio post-rockowa, zawsze jednak refleksyjna. Remedium na pełne chaosu czasy. Plus – znak jakości kultowej wytwórni Factory Records.

Mike Oldfield – „Amarok”

Sześćdziesięciominutowe opus magnum tego szalonego twórcy. Jakkolwiek nonsensowny wydaje się mariaż kilkudziesięciu mozaikowych fragmentów tak różnych stylistyk jak flamenco/new age/world music/reggae/muzyka konkretna w potworną całość, ten album wciąga jak trzęsawisko. Jestem hardcore-fanem Oldfielda od dwunastego roku życia. To symbol artysty bez jakichkolwiek ograniczeń stylistycznych, który nawet mimo muzycznych błędów i wypaczeń poszukuje wciąż nowych rozwiązań z entuzjazmem godnym nastolatka, chociaż jego wielościeżkowe, niegdyś nowatorskie rozwiązania są obecnie dostępne dla każdego, via choćby program Garage Band. „Amarok” to czyste szaleństwo i geniusz w jednej postaci. Tego nie przeskoczy żadna duchologia, alameda czy inne stwory.

Krzysztof Wroński

Zrodzone w bólach:

Current 93 – „When The Long Shadows Falls”

Numer, który znam od dawna, ale wrócił z całą mocą, kiedy przygotowując się do nagrywania nowej płyty Kiev Office, objeżdżaliśmy pomorskie bezludzia. Snujące się mantrowe sample i szepty Davida Tibeta przenoszą w jakieś odległe czasy i przestrzenie, bez potrzeby posiłkowania się substancjami mniej lub bardziej nielegalnymi.

DIIV – „Blankenship”

Z jakiegoś powodu numer ten kojarzy mi się z jazdą komunikacją miejską przez gdyńskie przedmieścia. Takie tam indierocki z Nowego Jorku. Jednak tą słodko melodyjną piosenką, okraszoną shoegaze’owymi riffami rodem z MBV, gorzko odnawiają pamięć o tragedii sprzed dekady, za którą był odpowiedzialny Don Blankenship, baron górniczy.

Fat White Family– „Tastes Good With The Money”

Grube Białasy nie opuszczały mojej głowy przez całe lato. „Tastes Good With The Money” to czarujący, pijacko-montypythonowski refren i piękne porngroove’owe bongosy, które oddają autentyczność absurdu, z jakim aktualnie boryka się Wielka Brytania. Koniecznie do słuchania z jeszcze bardziej niepokojacym teledyskiem, który został wyreżyserowany przez samą Roisin Murphy!

Die Nerven – „Dunst”

Ostatnie odkrycie minionego roku (nie moje, mojej drugiej połówki). Noise’owe trio ze Stuttgartu, które wryło mi się w pamięć pochodzącą z albumu Fake sześciominutowówką. „Dunst” to epicki przekładaniec-połamaniec, raz grający cicho, raz głośno – płynąca melancholijnie melodia przeplatana zgrzytającymi piskami gitar i motorycznym basem. Ciekawe jak dają radę na koncertach! Aż naszła mnie ochota na odświeżenie podręcznika do niemieckiego.

%d bloggers like this: