Bastarda wydają jutro swój najnowszy album Nigunim, dlatego postanowiliśmy przepytać członków tria o ulubione utwory. Najnowsza Parszywa dwunastka i Bastarda, która nieco złamała schemat cyklu.
PAWEŁ SZAMBURSKI
Lhasa de Sela – „Is anything wrong”
Dla mnie zawsze wzruszający i pięknie wykonany, prosty utwór o odchodzeniu, spokojnym pożegnaniu, zgodzie na życie i śmierć. Lhasa nagrywała ten album, wiedząc, że umrze na raka, nie ma w nim jednak rozpaczliwego lęku czy mroku, a właśnie pogodzenie i spokój.
Tin Hat – „Helium” feat Tom Waits
Doskonale zaaranżowany i zinstrumentowany utwór jednego z moich ulubionych zespołów. Kiedy usłyszałem niegdyś ich album Book of silk, działali jeszcze z Robem Burgerem jako Tin Hat Trio – przeżyłem prawdziwe odkrycie i ekstazę – ktoś grał dokładnie tak, jak wtedy czułem muzykę i jakie były moje potrzeby. Idealne dopasowanie nastąpiło.
Nuclear Assault – „Critical mass”
To znamienny utwór w mojej osobistej historii z muzyką – dzięki niemu z dnia na dzień po prostu przestałem słuchać rapu (czasy Naughty by Nature, Chris Cross i Vanilli Ice). Otworzyły się przede mną wrota metalu i na kolejne lata metal wypełniał moją krew treścią, której już nigdy się nie pozbyłem. Wewnętrznie jestem cały czas hermetycznym metalowcem z zaciśniętymi zębami i gęsią skórką przy dobrym riffie.
Marin Marais – „La Bedinage”, wyk. Jordi Savall
Poza tym, że francuski barok działa na mnie jak masło na chleb, to wykonanie Jordiego Savalla po prostu jest doskonałe.
Trans, spokój, kunszt, dbałość o dźwięk i tempo, no i ten romantyzm barokowy – wszystko miód, wszystko dobrze.
MICHAŁ GÓRCZYŃSKI
Johnny Cash – „Hurt”
Oki.
Johny Cash, bo wzruszka totalna na ten utwór i łzy
Portishead – „Roads”
Portishead za konsekwencję brzmienia, koncepcję ciemności i klimat najlepszy.
Béla Bartók – „Music for Strings, Percussion and Celesta”
Bartók za najczystsze piękno ever.
Ben Webster – „Over the rainbow”
Webster za koncepcję brzmienia, emocje z instrumentu i technikę gry daleką od popisów.
TOMASZ POKRZYWIŃSKI:
W muzyce zawsze najważniejsze było dla mnie kto gra, a nie, jaki utwór wykonuje. Dlatego kategoria „ulubiony utwór” w moim przypadku powinna się raczej nazywać „ulubiony artysta” lub „ulubione wykonanie”. Wtedy moja lista wyglądałaby następująco:
Philippe Herreweghe
Za to, jak niesamowite i świeże było odkrywanie muzyki dawnej dzięki niemu. A Bacha chyba nie trzeba uzasadniać.
John Dowland
Za piękno dysonansów.
Zespół Les Voix Humaines za pokazanie mi czym jest elastyczność, giętkość i wspólny oddech.
Mozart
Wśród miliona powodów – za to Adagio rozpoczynające Kwartet „Dysonansowy”.
Sting
Stinga też specjalnie uzasadniać nie trzeba, ale ten utwór – za wplecioną harmonię z Bacha, za aranż i za niesamowity duet z Mary J. Blige
Nasze plejlisty z Parszywej dwunastki znajdziecie też na Spotify: